Tradycyjnie, jak co roku, szereguję wszystkie filmu Konkursu Głównego Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni od najlepszego do najgorszego. Tak to wygląda:
1. Chleb i sól, reż. Damian Kocur
Damian Kocur, inaczej niż Andrzej Bursa, nie ma w dupie małych miasteczek. Przeciwnie, to właśnie w jednym z nich umieścił akcję „Chleba i soli” – w miasteczku bliżej nieokreślonym, jednym z wielu albo każdym po trochu. Nie jest ono żadnym realnym miejscem, a raczej tożsamościowym węzłem, przestrzenią tranzytu, do której się przyjeżdża, albo z której chce się jak najprędzej wyjechać. Ale nawet jeśli uda się z miasteczka wyrwać, to i tak ono pozostanie w nas. Czytaj dalej.
2. The Silent Twins, reż. Agnieszka Smoczyńska
Nie ma wątpliwości, że dla Agnieszki Smoczyńskiej „The Silent Twins” to ogromny krok w kierunku dużej międzynarodowej kariery. Nakręciła film w języku angielskim, z międzynarodową obsadą, w której znalazła się wschodząca gwiazda sporego formatu i opowiedziała uniwersalną, lecz autentyczną historię, która zadziwiła świat. Z każdego kadru, każdej sceny bije reżyserka sprawność i wysoka jakość produkcyjna. To film kręcony na poziomie światowym – nie ma co do tego wątpliwości. Ale nie od dziś wiadomo, że nawet na tym poziomie filmy miewają swoje wady. I tak też jest z „The Silent Twins”. Czytaj dalej.
3. Strzępy, reż. Beata Dzianowicz
Beata Dzianowicz jest autorka jednego ze słabszych debiutów ostatnich lat – „Odnajdę cię”, nieudanej próby kina kryminalnego. Ewidentnie nie potrafiła się odnaleźć w tej gatunkowej konwencji. Ale że nie warto skreślać reżyserów po ich pierwszym filmie dowiodła „Strzępami”, zrealizowanym w zupełnie innym stylu – dziełem skupionym, uważnym, trudnym i prawdziwie przejmującym. Czytaj dalej.
4. Śubuk, reż. Jacek Lusiński
„Śubuk” znajduje się na przecięciu kilka popularnych nurtów w polskim kinie. Z jednej strony mamy pieczołowicie odtwarzane realia niedawnej przeszłości, lśniące polonezy, przemalowywanie milicyjnych wozów na policyjne, dbałość o detale zmieniających się epok. Z drugiej strony film Lusińskiego wpisuje się w społeczne kino interwencyjne, porusza kwestie ignorancji polskiej służby zdrowia i innych państwowych instytucji, przy jednoczesnym dowartościowaniu niezłomności rodziców w walce o swoje niepełnosprawne dzieci. „Śubuk” jest tegoroczną „Sonatą”, choć trochę brakuje mu ironii, drapieżności i humoru zeszłorocznego hitu Festiwalu w Gdyni. Czytaj dalej.
5. Tata, reż. Anna Maliszewska
Niewiele jest w polskim kinie takich filmów jak „Tata” – ciepłych, autentycznie zabawnych, a przy tym głoszących nienachlaną, ale trafną mądrość. Anna Maliszewska nakręciła film z potencjałem na dużą kinową widownię, z bardzo pozytywną energią i bohaterami, którzy kradną serca. Nie zmienia to faktu, że film podejmuje trudne i aktualne tematy, które nawet stały się bardziej palące obecnie niż były w trakcie kręcenia. Czytaj dalej.
6. Filip, reż. Michał Kwieciński
Transowa muzyka z wyczuwalnym, podbijającym dynamikę beatem, meandrująca, niespokojna kamera Michała Sobocińskiego, która omiata bohaterów, wreszcie niespokojne postacie, które są niemal nieustannie w ruchu, nabuzowane sprzecznymi emocjami. „Filip” jest kinem angażującym, przyciągającym uwagę, wciągającym w ekranowy świat – choć to wcale nie oryginalna jak na rodzime kino historyczne filmowa forma jest najciekawszym elementem filmu. Czytaj dalej.
7. Wesele, reż. Wojciech Smarzowski
Wojciech Smarzowski hiperbolizuje. Wszystkiego w „Weselu” jest za dużo: wódki, przekleństw, moralnego bagna, zdrad, ksenofobii, uprzedzeń. Wątki się mnożą, bohaterowie się kołtunią, mikrofabułki pączkują, porządki czasowe nakładają się i krzyżują. Może od tego pęknąć głowa, może komuś zbierać się na wymioty i pod ciężarem przesytu można paść na twarz – jak nad ranem na zbyt zakrapianym weselu. Ale nawet po ciężkiej libacji musi w końcu przyjść otrzeźwienie. Czytaj dalej.
8. IO, reż. Jerzy Skolimowski
Skolimowski miał dobre intencje: opowiedzieć o losie zwierząt hodowlanych z ich punktu widzenia, zarysowując jakieś ponadgatunkowe porozumienie, które dotyczy również (niektórych) ludzi. Dopasował do tego intrygującą formę, która pasowałaby raczej do jakiegoś debiutanta niż autora z takim stażem artystycznym. Niestety zamiast posthumanistycznego traktatu o przemocy i podmiotowości, dostaliśmy film, który przypomina aktorską adaptację nieistniejącej disnejowskiej animacji. Czytaj dalej.
9. Orzeł. Ostatni patrol, reż. Jacek Bławut
„Orzeł” powstawał kilka lat, od tak dawna, że Tomasz Włosok, który dziś jest gwiazdą, był aktorem trzeciego rzędu. Przez lata cyzelowano stronę wizualną, obiecując tym samym wielka ucztę dla oczu – wielkie widowisko historyczne na miarę legendy polskiego statku podwodnego. Dziś, po seansie, mam raczej wrażenie, że przez te wszystkie lata próbowano raczej ratować tę historię za pomocą montażu, bo film nie ma za wiele do zaproponowania od strony wizualnej, a dramaturgicznie leży niemal całkowicie. Czytaj dalej.
10. Broad Peak, reż. Leszek Dawid
Wspinaczka wysokogórska to nasz sport narodowy. Gdy tylko rusza wyprawa pod flagą biało-czerwoną cały kraj staje się ekspertem od himalaizmu. Nic więc dziwnego, że rodzima kinematografia sięgnęła po ten temat. Tym bardziej, że w historii mieliśmy wielu wspaniałych wspinaczy oraz niemniej inspirujące, a niekiedy przerażające opowieści. Jedną z nich miał do opowiedzenia Maciej Berbeka. I właśnie ona stała się kanwą „Broad Peak” Leszka Dawida. Czytaj dalej.
11. Zadra, reż. Grzegorz Mołda
Kino okołohip-hopowe przeżywa w polskim kinie dobry czas. Niedawno z ekranu rapował Chada w „Procederze” braci Węgrzyn, przez kina przeleciał dokument „Skandal. Ewenement Molesty”, w tym roku byli przecież rapowani „Inni ludzie”, rapuje się również w „Bratach” czy „Chlebie i soli”. Do tego zestawu należy również dopisać „Zadrę”, którą wyróżnia to, że rapuje w niej dziewczyna i że właśnie wokół tworzenia hip-hopu kręci się cała akcja. Czytaj dalej.
12. Kobieta na dachu, reż. Anna Jadowska
Poprzedni film Anny Jadowskiej – „Dzikie róże” – był niezwykle donośnym głosem w obronie interesów kobiet. Nic więc dziwnego, że kolejny film tej autorki również wpisuje się w mocną narrację feministyczną. Problem tylko w tym, że to, co było świeże, nośne i odkrywcze te kilka lat temu, dziś jawi się jako oczywiste. A wręcz łopatologiczne. Czytaj dalej.
13. Orlęta. Grodno ‘39, reż. Krzysztof Łukaszewicz
Polskie kino ostatnich lat obfituje w kino wojenne. Jakby polscy twórcy wciąż szukali właściwej formuły do opowiedzenia o narodowych heroizmie i skali tragedii jakiej doświadczyło polskie państwo. „Orlęta. Grodno ‘39” Krzysztofa Łukaszewicza wpisują się w ten nurt, ewidentnie starając się odnaleźć własny sposób na stworzenie bohaterskiej martyrologii. Na szczęście nie są w tym jednowymiarowe. Choć ostatecznie kreślą znane i konstruujące kolejne filmy historyczne proste opozycje najeźdźczego barbarzyństwa i rodzimej honorowej niezłomności, to przynajmniej problematyzują to, co traktowane jest jako „nasze”. Czytaj dalej we wrześniowym numerze Miesięcznika „Kino”.
14. Iluzja, reż. Marta Minorowicz
Marta Minorowicz nadała swojemu filmowi bardzo adekwatny tytuł. Produkcja bowiem sprawia wrażenie, że dokądś dąży, gdzieś zmierza. Ale to tylko iluzja, bo, jak się okazuje, historia raczej błąka się i grubi. Ostatecznie przewraca się o własne nogi i dość spektakularnie upada na twarz. Czytaj dalej.
15. Infinite Storm, reż. Małgorzata Szumowska
Małgorzata Szumowska wciąż próbuje szturmować Hollywood. Po nieudanym dramacie religijnym – „Córka Boga” – zdecydowała się nakręcić klasyczny survival movie z przebrzmiałą gwiazdą niepierwszej wielkości, Naomi Watts. Po seansie „Infinite Storm” artystyczne decyzje polskiej reżyserki zaczynają jawić się jako coraz bardziej desperackie. Jakby za wszelką cenę chciała przetrwać na wymagającym rynku światowego kina. Czytaj dalej.
16. Johnny, reż. Daniel Jaroszek
Ksiądz Jan Kaczkowski jeszcze za życia stał się dla polskiego Kościoła Katolickiego postacią kultową. Był osobą, która potrafiła wychodzić poza zamknięty i hermetyczny światek wiernych. Jeździł tam, gdzie inni duchowni nawet by nie spojrzeli: na Woodstock, do więźniów, śmiertelnie chorych. Żył, jak pisał w swojej książce, „na pełnej petardzie”. Był postacią silną, niezachwianą i przebojową. Myślę, że gdyby zobaczy „Johnny’ego” – film biograficzny o samym sobie – cicho, ale siarczyście by pod nosem zaklął. Czytaj dalej.
17. Apokawixa, reż. Xawery Żuławski
Na ocenę nowego filmu Xawerego Żuławskiego wpływa w znacznej mierze perspektywa. Trudno oglądać „Apokawixę” w oderwaniu od polskiego kina jako całości. Nie od dziś wiadomo, że rodzimi filmowcy stawiają w głównej mierze na kino artystyczne, realistyczne, zaciągające dług w konwencji kina obyczajowego czy społecznego. I nawet, gdy od czasu do czasu pojawi się reprezentant popularnego gatunku, to i tak nie za daleko odbiega od polskiej kinematograficznej szarugi. Właśnie dlatego kolorowa, otwarcie kampowa, ironiczna i rozrywkowa „Apokawixa” tak bardzo się wyróżnia i zbiera z wielu stron wyrazy uznania. Czytaj dalej w październikowym numerze Miesięcznika Kino.
18. Brigitte Bardot Cudowna, reż. Lech Majewski
Lech Majewski znany jest z zamiłowania do filmowych spektakli. Niektóre jego filmy wręcz znajdują się na pograniczu kina i galerii. W „Brigitte Bardot Cudownej” co prawda rezygnuje z wysokich ambicji artystycznych, ale nie wycofuje się z wizualnego rozbuchania. To kino zafascynowane oniryzmem, baśniowością, fantazją rodem z kinematograficznej wyobraźni – na dodatek podszyte nostalgią za dzieciństwem. Czytaj dalej.
19. Cicha ziemia, reż. Aga Woszczyńska
Nie od dziś wiadomo, że basen jest jednym z bardziej śmiercionośnych rekwizytów w historii kina. Aga Woszczyńska podąża szlakiem przetartym przez takich twórców jak Jacques Deray, Francois Ozon czy Luca Guadagnino, ale ostatecznie okazuje się, że bliżej jest jej do jeszcze innego twórcy – Rubena Ostlunda. To właśnie jego „Turysta” staje się dla twórczyni nie tylko fabularną inspiracją, ale również niedoścignionym wzorem. Problem w tym, że „Cichej ziemi” brakuje błyskotliwości, humoru, lekkości i przewrotności, którą charakteryzował się film Szweda. Czytaj dalej wkrótce na portalu Czas Kutury.
20. Głupcy, reż. Tomasz Wasilewski
Tomasz Wasilewski od początku kariery jawił się jako twórca urodzony do osiągania sukcesów na najważniejszych festiwalach filmowych. W swoich kolejnych projektach udowadniał, że znakomicie orientuje się w arthouse’owych trendach i wie, na jakich nutach grać, by zdobyć serca selekcjonerów, jurorów i festiwalowej publiczności. „Głupcy” mieli być ostatecznym spełnieniem składanych poprzednimi filmami obietnic. Po sukcesie „Zjednoczonych stanów miłości” na Berlinale, teraz na horyzoncie majaczyło Cannes albo co najmniej Wenecja. Film trafił jednak do pobocznej sekcji festiwalu w Karlowych Warach, co można rozumieć raczej jako gwałtowne przyhamowanie kariery niż jej rozwój. Czy to przesunięcie cokolwiek mówi o poziomie artystycznym filmu? Niestety tak. Czytaj dalej.
Komentarze (0)