Ale Kino! Z innego punktu widzenia

Już po raz trzydziesty trzeci na początku grudnia odbył się w Poznaniu Międzynarodowy Festiwal Filmów Młodego Widza Ale Kino! W styczniowym numerze miesięcznika „Kino” ukaże się relacja z tej imprezy mojego autorstwa, więc by nie powielać tych samych myśli w dwóch miejscach, tutaj napiszę jedynie o kilku moich obserwacjach oraz podzielę się wrażeniami na temat najciekawszych filmów festiwalu.

Schemat, schemat, schemat…

Siedząc na sali kinowej podczas festiwalu wielokrotnie można było mieć wrażenie, że wciąż ogląda się ten sam film. Dotyczyło to głównie produkcji opowiadających o wchodzeniu w dorosłość. Twórcy chcący opisać ten niełatwy moment w życiu każdego człowieka bardzo często sięgali po te same aspekty dojrzewania: zawiedzioną miłość, problemy z akceptacją wśród rówieśników czy walkę z zaniżoną samooceną. Nie zawsze działało to na niekorzyść produkcji – wszystko zależało od realizacyjnej zręczności i pomysłu w jaki podjęto te często eksploatowane tematy. Przykładami znajdującymi się po przeciwnych stronach autorskiej biegłości były szwedzki „Krąg” Levana Akina i fińskie „Inne dziewczyny” Esy Illi. Gdy pierwszy, wykorzystując modę na młodzieżową fantastykę, opowiadał o nastoletnich czarownicach, odkrywających w sobie tajemniczą moc, a przy tym starał się dokonać opisu szkolnych typów osobowościowych, to drugi postawił na realizm, bezpretensjonalność i dystans do wykorzystywanego schematu. Akin stworzył dzieło epigońskie, ewidentnie nastawione na komercyjny sukces, w którym wszystko wydawało się wymyślone i nieprawdziwe – na czym ucierpiały również problemy głównych bohaterek, sprawiające wrażenie wydumanych. Illi natomiast, dzięki sympatii jaką obdarzyła swoje bohaterki, z wyabstrahowanych typów przeciętnych nastolatek stworzyła ciepłą opowieść, która sprawiała wrażenie przedstawiania autentycznych problemów młodych ludzi.

Przełamać konwencję

Inne dziewczyny

„Inne dziewczyny”, reż. Esa Illi

Gdy najczęściej mogliśmy trafić na filmy reprodukujące konwencję kina młodzieżowego, najbardziej pożądanymi produkcjami były te, które starały się ją w jakiś sposób przełamać. Z największym zniecierpliwieniem czekałem na filmy, które opowiadały o innych sferach życia młodzieży niż rozterki sercowe i emocjonalne rozchwianie. Nie każda taka próba kończyła się jednak sukcesem, czego przykładem jest „Social Suicide” Bruce’a Webba. Film ten przypominał niskobudżetową, telewizyjną produkcję, starającą się z jednej strony podjąć aktualny problem, a z drugiej zabawić nastoletnią publiczność. Oba cele nie zostały jednak zrealizowane. Podjętym tematem był przemożny wpływ mediów społecznościowych na styl życia młodych ludzi. Główny bohater zostaje zatrzymany przez policję pod zarzutem podwójnego morderstwa. Razem z kolegą miał zabić dwójkę rówieśników i nagrać całe zajście na kamerę, z którą nigdy się nie rozstaje. Jest znanym youtuberem, marzącym o swoim świętym Graalu, czyli materiale, który zdobędzie milion odsłon. Webb zaaplikował schemat kryminału, by poddać druzgocącej krytyce cyfrową rzeczywistość internetu, której tubylcami wydaje się dzisiejsza młodzież. Niestety za swój punkt wyjścia przyjął moralistyczne przekonanie o zgubnym wpływie nowych mediów na etykę i styl życia młodzieży. Posunął się przy tym do ekstremum, skupiając się na patologicznej jednostce, która równie dobrze mogłaby sięgnąć po inne narzędzie swojej zbrodni niż kamerę podłączoną do sieci. Zamiast poszerzenia dyskusji nad relacjami między internetem a młodzieżą, otrzymaliśmy stek szkodliwych i niesprawiedliwych stereotypów zarówno o cyfrowej rzeczywistości, jak i dzisiejszej młodzieży.

Całkowicie inaczej było w przypadku filmu Alfonso Gomez-Rejona „Earl i ja, i umierająca dziewczyna”, w którym równie dużą rolę odgrywały nowe media, lecz nie one znajdowały się w centrum zainteresowania. W nim była relacja głównego bohatera z tytułową umierającą dziewczyną – chorującą na raka córką przyjaciółki rodziców Grega. Z początku wymuszona przyjaźń z czasem przeradza się w jak najbardziej autentyczną. Wraz z rosnącym uczuciem, zwiększa się również u bohaterów świadomość przemijania, która jednak zawsze pozostaje niewystarczająca w konfrontacji ze śmiercią. Tym, co nadaje wyjątkowości tej produkcji to ciepły humor, który z jednej strony nie pozwala twórcom na dokonanie emocjonalnego szantażu i odziera całość z czułostkowości, a z drugiej nadaje filmowi przyjemnej lekkości – charakterystycznej dla dzieł gatunkowych. Bohaterowie Gomez-Rejona są przeciwieństwem tych pokazanych przez Webba, co również tkwi w ich odmiennym stosunku do elektronicznych mediów. Gdy w „Social Suicide” kamera filmowa podżega wręcz do dokonania zbrodni, to w amerykańskiej produkcji jest narzędziem kreacji – główni bohaterowie są domorosłymi filmowcami, zakochanymi w Wernerze Herzogu, kręcącymi zabawne przeróbki filmowej klasyki. Produkcja Gomez-Rejona pokazała, że nadal możliwe jest kino, które poważnie wsłuchuje się w młodych ludzi i potrafi to robić nie rezygnując z zabawnej i bezpretensjonalnej formy.

Kobiety górą!

"Mustang"

„Mustang”, reż. Deniz Gamze Ergüven

Najbardziej rzucającym się w oczy zjawiskiem podczas tegorocznej edycji była dominacja filmów tworzonych przez kobiety wśród najciekawszych pozycji festiwalu. Wcześniej wspomniane „Inne dziewczyny”, francusko-turecki „Mustang” Deniz Gamze Ergüven i „Stado” Beaty Gårdeler to najlepsze przykłady tej tendencji. Wszystkie trzy przyjmują kobiecą perspektywę, dwa ostatnie natomiast robią to nie tylko po to, by wprowadzić odbiorców w świat dorastających kobiet, lecz by przeprowadzić dość radykalną krytykę społeczną. Więcej o tych dwóch filmach piszę w tekście, który zostanie opublikowany w styczniowym numerze „Kina”. Dlatego w tym miejscu wspomnę jedynie, że oba konfrontują się z dominującymi w kulturze, z której pochodzą, nierównościami – nie tylko płciowymi – które starają się podważyć poprzez sięganie po narrację porzucającą dominujący w danym społeczeństwie perspektywę. Oba filmy zasłużenie zostały docenione na świecie, a „Mustanga” zgodnie wymienia się wśród najciekawszych filmów tego roku na świecie i ma bardzo duże szanse na oscarowe nominacje, a może nawet statuetkę.

Dzieci na krańcach świata

Tańczący Arabowie

„Tańczący Arabowie”, reż. Eran Riklis

Oba filmy z powodzeniem można zaliczyć do grona produkcji skupiającej się na społeczności lokalnej, której analiza staje się przyczynkiem do namysłu nad stanem danej kultury. Podczas festiwalu można było obejrzeć kilka filmów, które, w nieco etnograficzny sposób, koncentrowały się na peryferyjnych, z punktu widzenia zachodniej kultury, społecznościach. Wspomniany „Mustang”, jak i „Tańczący Arabowie” Erana Riklisa, „Guarani” Luisa Zorraquina oraz „Największy dom na świecie” Any V. Bojórquez i Lucii Carreras to filmy z najdalszych zakątków świata, które pokazują, że dzieci i młodzież na całym świecie zmagają się z podobnymi problemami, lecz nie każda kultura daje im jednakowe szanse na radzenie sobie z nimi. „Tańczący Arabowie” to ekumeniczna w duchu opowieść o arabskim chłopaku, który dostaje się do żydowskiej szkoły w Izraelu. Nastolatek staje się naszym przewodnikiem po niesprawiedliwościach jakie go spotykają w nieprzyjaznym środowisku, a przy tym kataloguje wzajemne uprzedzenia i nieporozumienia, które skazują Palestynę i Izrael na nieustanny, wyniszczający konflikt. „Guarani” natomiast opowiada o wymierającej społeczności rdzennych paragwajskich Indian. Nestor rodu, nie zgadzający się na zanik jego kultury, rusza w długa i niełatwą podróż w dół rzeki Parany ku Buenos Aires, by zapoznać swojego nowo narodzonego wnuka z tradycją przodków. Obraz Bojórquez i Carreras przedstawia z kolei jeden dzień z życia małej dziewczynki, której codziennością je wypasanie owiec w górzystej Gwatemali. Ten dzień wiele zmieni w jej życiu, ale przede wszystkim da najważniejszą lekcję: wytłumaczy odwieczny fenomen cykli śmierci i odradzania oraz pozwoli zrozumieć w czym tkwi jego nieubłaganość i błogosławieństwo. Wszystkie te cztery filmy łączy wielka nadzieja, jaką pokładają w młodym pokoleniu. Obrazy wchodzących w dorosłość w tym wypadku nie miały funkcji objaśniającej rzeczywistość młodych ludzi, lecz wprowadzenie ich w świat trudnej dorosłości i problemów, z którymi będą musieli się zmierzyć – miejmy nadzieję, że z pożytkiem dla świata.

Złota piątka:

5. Tańczący Arabowie

Twórca tego filmu potrafił w komediowym tonie jasno naszkicować linie konfliktu między Palestyńczykami i Izraelczykami oraz pokazać jego wyniszczającą siłę. Choć jest to dzieło na wskroś pacyfistyczne i utrzymane w duchu pojednawczym, to nie trywializuje, ani nie umniejsza ukazywanych problemów. Jego wyjątkowość potwierdza choćby fakt, że jest produkcją palestyńsko-izraelską – wykazana w filmach nadzieja na pojednanie, zrealizowała się już na poziomie produkcji. Jak widać, kooperacja jest możliwa i przynosi znakomite efekty.

4. Inne dziewczyny

Choć nie stroni od sięgania po zgrane w kinie młodzieżowym schematy, to dokonuje tego w sposób wyjątkowy – głównie dzięki sympatii, naturalności i realizacyjnej sprawności. Losy czterech przyjaciółek śledzi się z takim zainteresowaniem, jak byśmy oglądali poczynania naszych dobrych znajomych. Nie byłoby to możliwe, gdyby produkcja ta nie wynikała z potrzeby dzielenia się emocjami, których doświadczyć może każda dorastająca osoba.

3. Stado

To kino społecznie zaangażowane, które w pewnym momencie dość radykalnie skręca w stronę groteskowej przesady. Nie wiadomo na ile jest to świadomy zabieg, a na ile efekt zbytniego zaangażowania twórczyni w podejmowany temat, czyli społecznego napiętnowania ofiar gwałtów. Mimo to, po seansie długo nie można się otrząsnąć z nadmiaru zobaczonej przemocy i niesprawiedliwości. Zademonstrowane ludzkie zezwierzęcenie i mechanika zjawiska wynajdowania kozła ofiarnego stawiają w stan oskarżenia całą zachodnią kulturę.

2.Mustang

Dzieło Ergüven, posilające się motywem znanym z filmu „Przekleństwa niewinności” Sophii Coppoli, jest wycelowane natomiast w zmaskulinizowaną kulturę tureckiej prowincji. Wybawienia natomiast poszukuje w świeckiej rzeczywistości Europy, której symbolem staje się Stambuł jako przestrzeń edukacji i wolności. Piątka sióstr zamkniętych w domu niczym warownej twierdzy staje się metaforą represji, jakich doznają kobiety w muzułmańskich społecznością, w których dochodzi do dyscyplinowania ich seksualności.

1. Earl i ja, i umierająca dziewczyna

Tegoroczny tryumfator festiwalu w Sundance jest dowodem na świetną kondycję amerykańskiego kina niezależnego, które znakomicie potrafi wykorzystywać wydawałoby się zgrane do cna konwencje. Produkcja ta przypomina równie znakomite „Dope” Ricka Famuyiwy – z podobną lekkością żongluje hollywoodzkimi schematami, by opowiedzieć swoją własną, autorską historię, daleką od stereotypów, powtórzeń i kalek z kina mainstreamowego. To przykład idealnego kina środka: zgrabnego, świetnie opowiedzianego, a przy tym inteligentnego, świeżego i zwyczajnie mądrego. Miejmy nadzieję, że Gomez-Rejon nie da się wkręcić w tryby hollywoodzkiej machiny.