Skolimowski miał dobre intencje: opowiedzieć o losie zwierząt hodowlanych z ich punktu widzenia, zarysowując jakieś ponadgatunkowe porozumienie, które dotyczy również (niektórych) ludzi. Dopasował do tego intrygującą formę, która pasowałaby raczej do jakiegoś debiutanta niż autora z takim stażem artystycznym. Niestety zamiast posthumanistycznego traktatu o przemocy i podmiotowości, dostaliśmy film, który przypomina aktorską adaptację nieistniejącej disnejowskiej animacji.
Jak w filmie pojawia się zły człowiek, to widać to z daleka. Ma kilkudniowy zarost, przetłuszczone włosy i zmierzwione włosy na klacie. Gdy mamy do czynienia z dobrym, to jest nim blondwłose dziewczę w zwiewnej sukience. A gdy zjawia się postać humorystyczna, to musi mieć przesadną nadwagę. Skolimowski najprawdopodobniej chciał stworzyć coś na pograniczu realizmu i magii, ale wyszła z tego raczej karykatura magicznego realizmu, który sprowadzono do karykaturalnego przekoloryzowania. Wszystko tu jest „nazbyt”: ludzie zbyt jednoznaczni w swoich postępowaniach, zwierzęta zbyt wykorzystywane, kolory nadmiernie jarzeniowe. Nawet postać grana przez Isabelle Huppert wykazuje się nadmierną afektywnością. Nie sprawia to wrażenia intrygującej baśniowości, raczej bajki z pierwszych czytanek dla małych dzieci.
Docenić jednak należy sposób prowadzenia narracji. Jak w opowieści pojawiają się ludzie, to gdzieś na marginesie. Dominuje na ekranie język zwierząt – tytułowe IO to nie tylko imię osła, którego perspektywę przyjmujemy oglądając film, ale także najczęściej pojawiające się słowo. Towarzyszy mu rżenie koni, muczenie krów, kwilenie świń, czy wycie wilków. To zwierzęta opanowują ekran i chcą opowiedzieć własną historię. Skolimowski im jednak nie pozwala, bo ciągle wcina się z własną wielką artystyczną wizją, która ostatecznie zamiast sprawiać, że angażujemy się w los bohaterów, odciąga naszą uwagę, skupiając na formie i nadmiernym rozbuchaniu ekranowego świata.
Ostatecznie otrzymujemy dzieło niespełnione – ambitne, ale o te ambicje się przewracające. Przechwytujące głos zwierząt, by zrealizować własne artystyczne pragnienia. Trudno się, rzecz jasna, nie przejąć losem bohaterów, ale do tego wystarczyłoby samo muczenie i ryczenie, a nie cała reszta artystycznych zabiegów.
Komentarze (0)