Short Waves 2017 – Konkurs Polski: Krótko i na temat

Zestaw 11 filmów krótkometrażowych składających się na konkurs polski jest wynikiem wyborów dwóch selekcjonerek. Wydaje się jednak, że bardziej zależało im na pokazaniu tego, co najciekawsze w rodzimym krótkim metrażu ostatniego roku, niż odciskaniu na selekcji autorskiego piętna. Trzeba przyznać, że ta sztuka im się udała, choć można zastanawiać się, czy kilku ważnych tytułów nie pominięto. Mimo kilku kontrowersyjnych wyborów, wyselekcjonowana grupa filmów potwierdziła, że miniony rok był udany dla naszej kinematografii również w krótkich metrażach.

Jeżeli faktycznie potraktować wyselekcjonowane filmy jako najlepsze polskie etiudy ostatnich miesięcy, to nie do końca można zrozumieć dobór animacji. O ile trudno się sprzeczać nad wagą i jakością „Cipki” Renaty Gąsiorowskiej, która jest obecnie najczęściej nagradzanym polskim filmem na świecie i szturmem podbija serca widowni kolejnych festiwali, tak może dziwić obecność przeciętnego „Debiutu” skądinąd niezwykle utalentowanej Katarzyny Kijek czy niczym niewyróżniającego się „Zaczynu” Artura Hanaja. Oba filmy z powodzeniem można byłoby zastąpić tak znakomitymi tytułami, jak „Figury niemożliwe i inne historie II” Marty Pajek, „Kinki” Izumi Yoshidy czy choćby „Locus” Anity Kwiatkowskiej-Naqvi.

„Cipka”, reż. Renata Gąsiorowska

Skupmy się jednak na tym, co znalazło się ostatecznie w konkursie. Wśród animacji, jak wspomniałem, zdecydowanie wyróżnia się „Cipka”, czyli frywolna i odważna opowieść o kobiecej seksualności, tajemnicach cielesności i codziennych zmaganiach z materią. Gąsiorowska bezpruderyjnie, dosłownie za pomocą kilku prostych kresek, rozprawiła się ze społeczną hipokryzją w sposobie mówienia o nie tylko kobiecej seksualności. Za pomocą prostej metafory – upodmiotowienia się poprzez wyemancypowanie tytułowego kobiecego organu – w niezwykle lekki i humorystyczny sposób dokonała również upodmiotowienia kobiet w ich życiu seksualnym. Kobiety uwalniają się spod władzy męskiego spojrzenia i tworzą własną narrację o swojej cielesności. „Debiut” natomiast to opowieść o zmaganiu się początkującego scenarzysty z trudną do ujarzmienia bielą niezapisanej kartki, galopującą wyobraźnią i pokusami prokrastynacji. Kijek z niemocy twórczej postanowiła uczynić opowieść o potędze kreatywności, wyrażonej za pomocą plastyczności animacji. Nie mam jednak wrażenia, by podsuwane przez nią obrazy i metafory w jakikolwiek nowy sposób rozprawiały się z powszechnie doświadczanym przez każdego artystę niepokojem zbyt wielu możliwości, jakie stwarza niezapisana kartka. Omnipotencja artysty stała się także tematem „Zaczynu” Hanaja – w rolę wielkiego animatora wcielił się tym razem sam stwórca, przedstawiony jako piekarz, wypiekający chleb z tytułowego roztworu. Sięgając po tę gastronomiczną metaforę, młody reżyser opowiedział skróconą i niezwykle pesymistyczną historię stworzenia, rozciągającą się od pierwszych, mikroskopijnych żyjątek, po brutalnych ludzi.

Jeżeli wśród animacji znalazły się filmy, które z powodzeniem można byłoby zastąpić lepszymi, tak trudno mieć większe obiekcje do selekcji fabuł i dokumentów. Choć, szczerze mówiąc, chętnie zobaczyłbym wśród filmów aktorskich humorystyczny i bezpretensjonalny „Szczękościsk” – nawet kosztem jednego z wybranych. Mam nawet własnego faworyta do odstrzału – „Zagraj ze mną” Mileny Dutkowskiej zdecydowanie odstawał od reszty fabularnej stawki. Opowiada o kuzynostwie – chłopaku i dziewczynie – których łączy nietypowa relacja, podszyta kazirodczym uczuciem. Swój grzeszny związek karmią graniem w nietypową grę – udają zwierzęta w miejscach publicznych, kładą się na jezdni, by zatrzymywać samochody i szokują przypadkowych ludzi nietypowymi zachowaniami. Ta parada ekscentryczności wyprała jednak tragizm ich uczucia z jakiejkolwiek istotności i zamieniła całość w pozbawioną lekkości i humoru farsę.

„Czarnowidzka”, reż. Joanna Satanowska

Całkowicie inaczej jest w przypadku „Czarnowidzki” Joanny Satanowskiej. Opowiada ona o kobiecie – znakomicie zagranej przez Gabrielę Muskałę – posiadającej nietypowy dar, który ostatecznie okazał się przekleństwem. Potrafi ona przewidywać przyszłość, ale tylko w jej najgorszych przejawach. Etiuda sprawdza się na wielu poziomach i jako reprezentant co najmniej kilku gatunków – czarnej komedii, mrocznego kina sensacyjnego i międzyklasowego romansu. Zarazem bawi, niepokoi, jak i każe zatroskać nad losem niezwykłej bohaterki. Tak powinno się wykorzystywać krótki metraż, by popisać się kreatywnością.

Równie dobry użytek z krótkiego metrażu uczynił Damian Kocur, lecz z innego względu. Jego „Powrót” bazuje na powoli odkrywanej tajemnicy, skrywanej przez główną bohaterkę. Reżyser przedstawia krótki wycinek z życia kobiety, którą poznajemy, gdy wychodzi na trzydziestogodzinną przepustkę z więzienia. Ma w planach ucieczkę z mężem i synkiem za granicę, zamiast autokaru wybiera jednak wizytę u pewnej kobiety. Dopiero ich krótka rozmowa pozwoli poskładać w jedną całość skąpo wyjawiane informacje o życiu więźniarki. W jednym, krótkim, lecz bardzo dobrze wprowadzonym dialogu reżyser zawarł całą dramaturgię opowieści i pozwolił wniknąć w skomplikowaną psychikę głównej bohaterki. Przy okazji warto zauważyć, że reżyser wydaje się być wyjątkowo wyczulony na realizm – zarówno inscenizacji, jak i emocji.

„Otwarcie”, reż. Piotr Adamski

Czwartą fabułą, a przy tym najbardziej udaną, było „Otwarcie” Piotra Adamskiego – młodego twórcy wywodzącego się ze świata sztuki. Nic dziwnego, że to właśnie ona stała się tematem jego fabularnego debiutu. Opowiada o wernisażu, podczas którego wystawiono do oglądaniu w białym sześcianie galerii ciało umierającego artysty, granego przez Zbigniewa Liberę. Adamski tak prowadzi akcję, by w żadnym momencie nie wyśmiać fotografowanego świata sztuki, lecz stawiać szereg krytycznych, niezwykle ciekawych pytań o jego współczesną kondycję. W oszczędny, elegancki również pod względem estetycznym, sposób portretuje kuratorkę wystawy, która choć wypełnia jedynie testament umierającego artysty, to ewidentnie odczuwa rozterki moralne. Więcej o filmie pisałem w relacji z Krakowskiego Festiwalu Filmowego.

Bez wątpienia najważniejszymi punktami konkursu były cztery filmy dokumentalne – wszystkie znakomite, choć dwa z nich, „Trzy rozmowy o życiu” Julii Staniszewskiej i „Więzi” Zofii Kowalewskiej, dodatkowo się na ich tle wyróżniały. Choć spektrum tematów, które poruszały, rozciągał się od historii rodzinnych po kwestie związane z problemem współczesnego patriotyzmu, to pokazywane wspólnie wchodziły ze sobą w ciekawy rezonans. Historia długoletniego małżeństwa, które przeszło przez trudne chwile, posiada niezwykle optymistyczną puentę w postaci wyznania wiary w siłę tytułowych więzi, skruchy i przebaczenia. Podobną, niezwykle ciepłą wymowę posiada film „Trzy rozmowy o życiu”, przypominający inny dokumentalny hit zeszłego roku, czyli „Nawet nie wiesz, jak bardzo cie kocham” Pawła Łozińskiego (prywatnie szwagra reżyserki). Dzieło Staniszewskiej udowadnia, jak wielką siłę posiada rozmowa dwóch zwaśnionych stron, gdy przedstawiciele przeciwnych ideologicznych stanowisk bardzo pragną się porozumieć. W centrum „Nauki” Emi Buchwald również stoi potrzeba kontaktu i rozmowy. Dokumentalistka przygląda się rodzicom i dzieciom, którzy razem zastanawiają się nad sensem wiersza Tuwima – jednak zamiast dotarcia do tego, „co autor miał na myśli”, poznają znaczenie wspólnego bycia razem. Poza strefę prywatna, ku publicznej, wyszedł natomiast film „Polonez” Agnieszki Elbanowskiej. Krótki dokument przygląda się całkowicie absurdalnemu – począwszy od koncepcji poprzez wykonanie aż po werdykt – konkursowi, mającemu miejsce w jednym z prowincjonalnych polskich miasteczek. Jego celem miało być promowanie postaw patriotycznych, a zadaniem przedstawienie własnego sposobu miłowania ojczyzny. Kolejne osoby wchodzące na scenę lokalnej remizy przypominają uczniów przykładnie deklamujących wiersz z „Nauki” – one również niekoniecznie zastanawiają się nad sensem śpiewanych czy recytowanych słów, lecz starają wpisać w najbardziej oklepany, lecz najwyraźniej promowany przez członków jury, schemat patriotyzmu. Trochę śmieszno, lecz bardziej jednak straszno.

„Polonez”, reż. Agnieszka Elbanowska

Każde kolejne spotkanie z krótkimi formami potwierdza obserwację, którą poczyniłem dawno temu. Krótkie fabuły niemal zawsze wyglądają jak szkolne wprawki – mają na celu udowodnienie przed profesorami, że potrafi się poprawnie zbudować dramaturgię i poprowadzić narrację. Inaczej jest natomiast w przypadku dokumentów i animacji – te rodzaje filmowe znakomicie sprawdzają się w krótkiej formie. Animacja od zawsze operowała metaforą i skrótem, dokument natomiast potrafi skumulować obserwowany świat do kropli wody, w której czasem widać o wiele więcej. Niemniej jednak zaserwowany przez selekcjonerki zestaw skrywał w sobie również i fabularne perełki. To znakomita wiadomość, że do od lat znajdujących się w świetnej formie polskich krótkich animacji i dokumentów powoli doszlusowują również fabularne etiudy. Mam nadzieję, że już wkrótce przestaną być domeną jedynie studentów szkół filmowych i, jak bywało niegdyś, staną się prawowitym środkiem artystycznego wyrazu.