Krakowski Festiwal Filmowy #3 – Kobiety, seks i szatan

Podczas trzeciego dnia festiwalu miał miejsce jeden z dwóch najważniejszych seansów konkursu polskiego. Co roku programerzy grupują w jeden pokaz polskie filmy, które równolegle biorą udział w międzynarodowym konkursie filmów krótkometrażowych. To crème de la crème rodzimych krótkich metraży. Drugim równie ważnym pokazem jest ten, w którym znajdują są polskie filmy, biorące udział również w konkursie dokumentalnym – ten będzie miał miejsce już dziś. Prócz tego szczególnego seansu miałem okazje zaliczyć jeszcze jeden zestaw polskich krótkometrażówek, w którym znalazł się oczekiwany i kontrowersyjny dokument Konrada Szołajskiego „Walka z szatanem”.

Zacznę od filmu dyżurnego prowokatora polskiego kina. Szołajski zmierzył się z tematem, do którego inni nawet baliby się zbliżyć. On natomiast podszedł do swoich bohaterów bardzo blisko, nie bał się formułować wyrazistych tez i otwarcie zmierzyć z jedną z najpotężniejszych polskich instytucji – Kościołem. „Walka z szatanem” szokuje i to nie dlatego, że pokazuje charczących i wijących się w konwulsjach egzorcyzmowanych ludzi. Rzekome opętania i praktyka egzorcyzmów, którymi zajął się Szołajski, w zaproponowanej przez autora perspektywie jawią się jak wytwory konkretnej kulturowej i światopoglądowej narracji. Nie są one jednak niewinne. Praktykowane w Kościele Katolickim egzorcyzmy są śmiertelnie niebezpieczne, gdyż wypierają inne formy radzenia sobie z „chorobami dusz”. To, co kościelni hierarchowie i „katoliccy psychiatrzy” nazywają opętaniami, psychologowie rozpoznają jako konkretne jednostki chorobowe, których za pomocą egzorcyzmów z pewnością się nie wyleczy, a wręcz pogłębi psychiczne urazy.

"Walka z szatanem", reż. Konrad Szołajski

„Walka z szatanem”, reż. Konrad Szołajski

Choć ostateczny wydźwięk „Walki z szatanem” jest oczywisty – Szołajski wypowiada własną tezę ustami dyplomowanego psychiatry, który jest jednocześnie teologiem i księdzem, że czegoś takiego jak opętanie po prostu nie ma, a praktyki Kościoła działają na szkodę „dręczonych przez złego ducha” – to trzeba mu oddać, że stara się zachować krytyczny dystans do każdej z narracji i wypełnia zadanie obiektywnego dokumentalisty w sposób nad wyraz skrupulatny. Niejednokrotnie można zwątpić we własny racjonalny ogląd rzeczywistości, gdy młode kobiety – bohaterki filmu – wpadają w szał podczas sesji egzorcyzmów. Szołajski zbliża się do „dręczonych” dziewczyn, rozmawia z ich rodzinami, zgłębia ich problemy. Z jednakową uwagą słucha racji obu stron, ale uwypukla te fakty, które odpowiadają jego narracji i wizji rzeczywistości.

Zostawiając problem skuteczności egzorcyzmów i dyskusję o rzekomym istnieniu „opętanych” na boku, trzeba stwierdzić, że „Walka z szatanem” to przede wszystkim znakomity dokument o istniejącym obecnie w rodzimym społeczeństwie głębokim kulturowym podziale. Liczne grupy ludzi żyją w rzeczywistości, gdzie na porządku dziennym są opętania, złe duchy, mówiący językami błogosławieni i kapłani wstawiający się za dręczonymi na wielotysięcznych, stadionowych eventach. Inni natomiast odrzucają wiarę w Boga i szatana, ufają jedynie faktom i nauce. To dwa światy, które nie są w stanie wzajemnie się zrozumieć. Niemniej posiadają równie sprawnie działające kulturowe uniwersa, które jednakowo objaśniają im rzeczywistość – inne są jednak źródła czerpanej prawdy.

"Xoxo Pocałunki i uściski", reż. Wiola Sowa

„Xoxo Pocałunki i uściski”, reż. Wiola Sowa

Tego typu metafizyczno-społeczne rozważania w najmniejszym stopniu nie interesowały twórców, których filmy pokazywano podczas podwójnego seansu – zaliczanego zarówno do Konkursu Polskiego, jak i Konkursu Krótkometrażowego. Choć, przynajmniej część z nich, obracała się w zaskakująco podobnym kręgu tematycznym. Dotyczy to aż czterech filmów animowanych, które, co również znamienne i w tym wypadku kluczowe, zostały podpisane przez kobiety. Wiola Sowa, Marta Pajek, Anita Kwiatkowska-Naqvi i Izabela Plucińska to być może obecnie najbardziej gorące nazwiska wśród rodzimych animatorek. Co więcej, okazuje się, że to właśnie kobiety liderują w tej branży. Choć nie lubię kategorii „kina kobiecego”, bardzo dobrze pasuje ona do opisu ich najnowszych produkcji.

„Xoxo Pocałunki i uściski” Wioli Sowy to enigmatyczna, taneczna animacja rysunkowa, podszyta ewidentnym ładunkiem erotycznym. Jest to jednak erotyzm szczególny, bo przedstawiony z kobiecego punktu widzenia. Trzy nagie ciała lawirują wokół siebie w pustej przestrzeni: dwie kobiety i mężczyzna, który wydaje się być w tym damskim świecie pociągającym barbarzyńcą. Kobiety są subtelniejsze i bardziej świadome swoich ciał – holistyczne, nie dzielące swojego „ja” na ciało i duszę. To, co cielesne wynika wprost z uczuć. Mężczyzna natomiast jest bardziej zwierzęcy i pierwotny – seksualny. Wszystkie trzy osoby okazują się jednak znakomicie dopełniać, rywalizować i zabiegać o uwagę w takt muzyki. Bardzo subtelna, kobieca właśnie, przemyślana animacja, która bez słów, samymi gestami, atmosferą i muzyką potrafiła naszkicować sugestywny obraz damsko-męskich relacji.

"Figury niemożliwe i inne historie II", reż. Marta Pajek

„Figury niemożliwe i inne historie II”, reż. Marta Pajek

„Figury niemożliwe i inne historie II” Marty Pajek również przedstawiają rzeczywistość z punktu widzenia kobiety. Bohaterką jest młoda kobieta uwięziona we własnej codzienności, rutynie i domowych obowiązkach. Symbolami lęków, ograniczeń i zniewolenia są tytułowe figury niemożliwe, które zwodzą zmysły, kreują nierzeczywiste światy, mamią i dręczą. Pajek znakomicie potrafiła wykorzystać to, co wizualne do skonstruowania narracji na temat niepokojów kobiety, która czuje, że traci swoją młodość i staje się zakładniczką zbudowanego przez siebie świata. Kluczowa jest przestrzeń – pozornie oswojona i przyjazna, a w tym przypadku zamieniona w dżunglę, pełna zasadzek i zwidów przestrzeń domu. Animacja utrzymana w klimacie surrealistycznego snu posiada spory ładunek krytyczny – otwarcie wręcz feministyczny. Wskazuje na kulturowo warunkowane miejsce kobiety w społeczeństwie i jej lek przed narzucanymi wymogami i jeszcze większy przed odrzuceniem przygotowanej dla niej pozycji. Przestrzeń się kurczy i rozszerzana, mieści się w niej przeszłość i przyszłość, niepokój, troska i gniew. Te wszystkie emocje, stany psychiczne i uczuciowe udało się zmieścić Pajek w krótkiej, bo niespełna piętnastominutowej animacji. Z wszystkich czterech pokazywanych w tym pokazie – mój faworyt. Chapeau bas!

Bardzo podobna w wymowie jest animacja Anity Kwiatkowskiej-Naqvi „Locus”. Młoda animatorka posłużyła się bardzo nietypową formą, bo przy tworzeniu korzystała jedynie z przeźroczystych przedmiotów. Stworzyła klasyczną animację lalkową, ale niejednokrotnie uciekała w eksperyment – ze szkłem czy mikroskopem. Dzięki temu osiągnęła efekt lodowatości, który udzielił się klimatowi opowiadanej historii. Ta natomiast jest niezwykle zawiła i trudna do odszyfrowania. Niemniej można w niej wyodrębnić kilka postaci i pewne emocje, które im towarzyszą. Jest kobieta, mężczyzna i dziecko. Główną bohaterka jest kobieta, która znajduje się w sytuacji granicznej – rozdarta między rolą matki, a kochanki. Zostaje metaforycznie uwięziona w kolejce, którą bawi się jej syn – zdradzana w tym czasie przez męża z własnym alter ego. Odczytań filmu z pewnością może być wiele – twórczyni prowokuje do przeprowadzania trudnych myślowych operacji na otwartym ciele jej filmu. Na pewno jednak jest to opowieść o traumie, która dotyka kobietę pod wpływem zmiany. Czy jest to dramat zmiany roli z kochanki na matkę czy trauma odrzucenia? Trudno powiedzieć. Najważniejsze, że film skłania do refleksji i generuje trudne do opisania emocje.

"Locus", reż. Anita Kwiatkowska-Naqvi

„Locus”, reż. Anita Kwiatkowska-Naqvi

Czwartą animacją był film Izabeli Plucińskiej „Seks dla opornych”. To najlżejsza propozycja z wymienionych – króciutka komedia na podstawie popularnej sztuki teatralnej o małżeństwie z długim stażem, znudzonym własnymi ciałami, którzy nie potrafią wykrzesać z siebie żaru pożądania. Ponownie więc tematem jest ciało i relacje damsko-męskie, tym razem jednak z przymrużeniem oka i na wesoło. Mistrzyni plasteliny rozbiera swoich bohaterów, każe im tańczyć, kłócić się i kochać. Znakomita forma spod ręki wytrawnej znawczyni tworzywa i świetny scenariusz złożyły się na wręcz idealną gatunkową animację. Do refleksji i uśmiechu!

Zadziwiająco podobną opinię można wygłosić na temat jedynego dokumentu w gronie filmów pokazywanych w komentowanym pokazie – „Więzi”. Wydawałoby się, że nie ma niczego bardziej banalnego niż para staruszków. Są prawie tak samo rozczulający, jak niemowlęta. Zofia Kowalewska właśnie na tych nutach rozegrała pierwsze sceny swojego debiutanckiego filmu. Starsi ludzie przekomarzają się o pieniądze, kłócą o nowe meble, starają znosić siebie nawzajem i znaleźć własne miejsce w niewielkim mieszkaniu. Jednak w relacji wiążącej dwóje ludzi w podeszłym wieku jest jakaś zadra – trudna przeszłość, która zaważyła na ich wzajemnych relacjach. Staruszkowie to prywatnie dziadkowie autorki. Dlatego łatwiej było jej do nich podejść. Dzięki temu otrzymaliśmy bardzo wysoki poziom autentyzmu – emocji i uczuć. Kluczowa scena rozgrywa się podczas uroczystego obiadu z okazji 45-lecia ślubu. Staruszek drżącą, niewprawną ręką wyciąga pomiętą karteczkę – bo „szare komórki wyleciały”. Łamiącym się głosem, wielokrotnie się myląc, odczytuje skierowane do żony słowa prośby o wybaczenie. Jego partnerka wzruszona wstaje, ściska go i mówi, że czekała na to wiele lat. Trudna przeszłość ciąży, ale tytułowe więzi są mocne. Bardzo młoda dokumentalista, bo wciąż studiująca na łódzkiej „filmówce”, dotknęła swoim filmem istoty rzeczywistości. Właśnie w tak banalnej historii dwojga staruszków, na których związku zaciążyła zdrada, objawiło się to, co najważniejsze – wiara, nadzieja i miłość.

"Otwarcie", reż. Piotr Adamski

„Otwarcie”, reż. Piotr Adamski

Zestaw tego szczególnego seansu dopełnił film jedynego mężczyzny – „Otwarcie” Piotra Adamskiego. To także jedyna fabuła w tym gronie. Opowiada o nietypowym wydarzeniu – ostatnim performansie znanego artysty, który polega na wystawieniu jego umierającego ciała na widok publiczny w galerii. To film bardzo oszczędny, minimalistyczny, nienachalny. Oparty na znakomitej roli dawno niewidzianej na dużym ekranie Małgorzaty Hajewskiej-Krzystofik wystylizowanej na obraz i podobieństwo Andy Rottenberg. To jednocześnie karykatura polskiego środowiska sztuki, jak i refleksja na temat etycznych limitów artyzmu. Kluczową postacią jest właśnie bohaterka grana przez Hajewską-Krzystofik – kuratorka wystawy, która choć wypełnia jedynie wolę umierającego artysty, a wernisaż wydaje się sukcesem, przeżywa ewidentne rozterki moralne. Co jest dopuszczalne, w imię czego i po co? Te pytania zadaje Adamski, ale na nie samemu nie odpowiada. Nie piętnuje, nie ustanawia granicy, nie kreuje się na moralistę. Konfrontuje widzów z pewną ekstremalną sytuacją i czeka na reakcje.

Okazuje się, że po latach świetnej passy dokumentu w rodzimej kinematografii, renesans zaczyna przeżywać animacja, o czym świadczy obecność aż czterech tego rodzaju filmów w konkursie międzynarodowym. Zmiana wydaje się jeszcze głębsza, bo pozycje dominujące przejmują kobiety. To dobrze. Ożywcze prądy i zmiany perspektywy zawsze działają stymulująca i na korzyść ogółu.