60. Krakowski Festiwal Filmowy – „Pollywood”, reż. Paweł Ferdek

To mógłby być kolejny dokument składający się z gadających głów. Bezpieczny, klasyczny, poprawny. Kolejni postawieni przed kamerą bohaterowie opowiadaliby, jak to znali lub podziwiali założycieli Hollywood, którymi – tak się dziwnie złożyło – byli Polacy: bracia Warner i Samuel Goldwyn. Paweł Ferdek jednak zaryzykował, zdobył się na gest niemal równie wariacki, jak bohaterowie jego dokumentu. On również ruszył bez grosza przy duszy do Stanów, by zrealizować swój american dream.

Dlatego „Pollywood” to bardziej film o Ferdku, niż o Warnerach czy Goldwynie. Choć na ile faktycznie jest o Ferdku – trudno orzec, bo w końcu opowiada on o fabryce snów, manufakturze ułudy i iluzji, którą twórca również pragnie produkować. Dlatego, choć dokumentalista nieustannie kieruje kamerę w swoja stronę i obnaża przed nią swoją duszę, więcej jest w tym kreacji, niż autentyzmu.

Wszystko zaczęło się jednak od książki o takim samym tytule jak film. Jej autorem jest Andrzej Krakowski i opowiada ona o tym, jak polscy emigranci zbudowali Hollywood. Przedstawia losy braci Warner i Samuela Goldwyna i innych, którzy zasilali plany filmowe okolic Los Angeles u początku XX stulecia. Ferdek zainspirowany ich historią, postanawia ruszyć po ich śladach, odtwarzając przeszłość, a przy okazji próbując powtórzyć ich wielki sukces.

„Pollywood” z tego powodu ma w sobie pewne pęknięcie, które moglibyśmy – przy odrobinie złej woli – nazwać niekonsekwencją. Film zaczyna się bowiem jak klasyczny dokument biograficzny, połączony ze śledztwem. Ferdek jedzie do Krasnosielca, małej żydowskiej wioski, w której urodzili się Warnerowie. Ale stamtąd kolejny krok wiedzie do USA. Więc rusza i tam, lecz co rusz napotyka na kolejne problemy – ma trudności z umówieniem się z kolejnymi rozmówcami, brakuje pieniędzy, a znajomi nagle nie odbierają telefonów. Z dezynwolturą Michaela Moore’a stara się nawet „wbić” na rozdanie Oscarów, legitymując się przynależnością do Stowarzyszenia Filmowców Polskich.

W tym momencie film zaczyna skręcać w zupełnie innym kierunku i staje się autotematycznym dokumentem o kręceniu dokumentu, w którym Ferdek rozmawia z kolejnymi reprezentantami współczesnego Hollywoodu, by znaleźć przepis na sukces na miarę braci Warner. Choć ich rady nie wykraczają poza zgrane formułki o tym, by się nigdy nie poddawać i za wszelką cenę realizować swój sen, trzeba przyznać, że takie wykorzystanie opowieści o pionierach jest przynajmniej oryginalne. Można się zastanawiać, czy pomysł Ferdka, by niejako odtworzyć drogę swoich bohaterów, był udany, ale nie można mu odmówić odwagi.

Momentami ciężko patrzeć na Ferdka, który na ekranie kreuje się na zahukanego bankruta z Polski, któremu marzy się kariera na miarę Spielberga. W tych momentach polski reżyser jawi się po prostu jako naiwniak, który wierzy, że kariery w Hollywood wciąż robi się w taki sam sposób, jak u zarania fabryki snów, albo co najmniej tak, jak w czasach młodości twórcy „Szczęk”. Przyjęta przez Ferdka formuła, poza kilkoma momentami, rozpada się, bo stylizowany na niedorajdę reżyser dziwnym trafem jakoś kręci swój film i to w Hollywood, angażując do swojego przedsięwzięcia postaci takie jak Brett Ratner czy Richard Gladstein. Jego iluzja w tych momentach się rozwiewa, a tandetna prawda zaczyna żenować – jak wtedy, gdy zamiast z prawdziwym Stevenem Spielbergiem przeprowadza wywiad z jego sobowtórem. Ale na szczęście Ferdek jest tego świadomy i wykorzystuje tę swoją naiwność i to nasze zażenowanie w konkretnym celu.

Fakt, że Ferdek nie jest w stanie porozmawiać z prawdziwym Spielbergiem, nie mówiąc o zrobieniu kariery w Hollywood, rozwiewa iluzję american dream, w myśl którego jeśli tylko tego bardzo pragniesz, jesteś skazany na sukces. Naiwność dokumentalisty i jego postawa zahukanego chłopca z prowincji zwanej Polską są pozą, dzięki której z jednej strony demaskuje mity Hollywood, ale z drugiej dowartościowuje sukces naszych krajan, którzy przeszli jeszcze trudniejszą drogę, niż Ferdek. American dream jest iluzją i dzięki temu jest tak potężny.

Ocena: 6/10