Festiwal Filmowy w Gdyni #3 – Młode kino i rozliczenia

Jak przedstawia się przyszłość polskiej kinematografii? O tym można było się przekonać oglądając etiudy studentów trzech szkół filmowych. Podczas drugiego wczorajszego seansu zobaczyłem „Zaćmę” Bugajskiego, która rozlicza się z polską historią. Przeczytajcie, jak wypadły te filmy.

zacma

Zaćma, reż. Ryszard Bugajski

Trudno nie odnieść wrażenia, że głównym impulsem do zrobienia „Zaćmy” była chęć odpowiedzi na „Idę”. Film Bugajskiego opowiada o stalinowskiej funkcjonariuszce Ministerstwa Bezpieczeństwa, nazywanej ze względu na szczególne zamiłowanie do sadyzmu „Krwawą Luną”. Historia przemiany bohaterki – jej zbliżenia do Boga i błagania o przebaczenie – została zaopatrzona w konteksty chrześcijańskie i filozoficzne. Nie ma wątpliwości, jakie wartości leżą u podnóża tego filmu – nie ma w nim miejsca na jakiekolwiek niejasności. Zainteresowanie postacią „Krwawej Luny” wynika jedynie z chęci pokazania zbrodniczej twarzy poprzedniego systemu i spowicia ekranu miłosiernym światłem, jakie daje łaska wiary. Nie byłoby w tym jeszcze niczego złego, gdyby twórcy nie popadli w zbytnią egzaltację i nieumiarkowanie. Trafionym pomysłem było ograniczenie czasu i miejsca akcji do dwóch dni spędzonych przez Julię Brytygierową w ośrodku dla niewidomych w Górkach, do którego przyjechała, by spotkać z prymasem Wyszyńskim. W latach 50. kierowała ona grupą zajmującą się rozprawianiem z polskim Kościołem w szczególnie brutalny sposób. Dziś chciałaby wyjaśnić ofierze swoje motywacje i doświadczyć spokoju ducha. Szamoce się w wątpliwościach, własna przeszłość ją przeraża, w głębi siebie czuje pustkę, a jedynej nadziei szuka w Bogu, w którego nie jest w stanie uwierzyć.

Na papierze koncepcja filmu wydaje się obiecująca. Szczególnie, gdy doceni się znakomitą rolę Marii Mamony w roli Brystygierowej, która niemal w każdej minucie filmu znajduje się na ekranie. Na akcję składają się jej rozmowy z parafialnym księdzem, siostrą zakonną i kuracjuszami. Sporym walorem filmu są dialogi, których siła zostaje dodatkowo wzmocniona dzięki charyzmie Mamony. Niestety wszystkie inne elementy filmu bezlitośnie ciągną go w dół. Interesujące rozmowy poprzetykane są wspomnieniami z przeszłości bohaterki, nagłymi wizjami i metaforycznymi obrazami. Całości brakuje wyczucia – każda scena tonie w nachalnej, chrześcijańskiej symbolice. We wspomnieniach Brystygierowa przesłuchuje więźnia, który przedstawia się jako Jezus Chrystus. Jej poczynania zostają więc zrównane z odpowiedzialnymi za wysłanie Jezusa na krzyż, a ona sama jawi się jako wcielenie szatana. Kadry nurzają się w mistycznym świetle, symbolizującym boską łaskę. Towarzyszą im chóralne śpiewy wyjaśniające wszystkim, którzy jeszcze się nie zorientowali, że to opowieść o boskiej potędze, wierze i sile miłosierdzia. Twórcy nie grzeszą subtelnością, która najwidoczniej się nie liczy, gdy opowiadasz o wartościach dla siebie pryncypialnych.

Bugajski nie reżyseruje scen, on je wypełnia Prawdą (obowiązkowo pisaną z wielkiej litery). Kluczowe sformułowanie pada podczas jednego z przesłuchań. Brystygierowa twierdzi w zgodzie z marksowską filozofią, że nie ma jednej prawdy, jest ich wiele (co nie jest przecież ani kontrowersyjne, bezecne czy zbrodnicze), natomiast jej niezwykły przesłuchiwany odpowiada bez cienia wątpienia: „Jest jedna prawda i ty dobrze o tym wiesz”. Twórcy najwidoczniej nie tylko nie mają wątpliwości co do zbrodniczego charakteru komunizmu, ale również nie lubią postmodernizmu, czy w ogóle jakichkolwiek intelektualnych wątpliwości. Od powątpiewania zdecydowanie wolą prawdy wiary, które stają się dla nich odpowiedziami na wszelkie problemy.

Bardzo żałuję, że ten film się nie powiódł, gdyż postać Brystygierowej jest wyjątkowa. Mogłaby posłużyć jako pretekst do opowiedzenia o ważnych momentach naszej historii, stać się bramą do zrozumienia motywacji katów i funkcjonowania zbrodniczego systemu. Niestety twórców wcale nie interesuje ani nasza historia, ani sama bohaterka – im zależy jedynie, by zamienić salę kinowa w kościół, a ekran w ambonę, z której będą mogli głosić kazania, używając mało wyrafinowanych środków wyrazu. Jednak zapomnieli o jednym – nieumiarkowanie to również grzech.

lokatorki1

Konkurs Młodego Kina

Podczas trzech seansów można było zapoznać się ze specjalnie wyselekcjonowanymi krótkimi metrażami, nakręconymi przez studentów największych polskich szkół filmowych. Filmy studenckie kierują się własnymi prawami. Rzadko można wśród nich znaleźć prawdziwe perełki. Są dziełami stworzonymi na zaliczenie – by udowodnić, że posiada się odpowiedni warsztat, potrafi zwięźle opowiadać historie i poprowadzić aktorów. Niestety to sprawia, że niekoniecznie są atrakcyjne dla widzów. Jednak pośród filmów przyzwoitych, lecz niekoniecznie oryginalnych, można było wyłowić kilka takich, które odznaczały się szczególnym poczuciem humoru, społeczną wrażliwością czy podjętym tematem.

Najlepszym filmem konkursu były bez wątpienia „Lokatorki” Klary Kochańskiej – film nagrodzony studenckim Oscarem. Widać, że nie powstał jedynie, by zdać egzamin, lecz z autentycznej potrzeby wypowiedzenia się na istotny, społeczny problem. Opowiada o kobiecie, która kupuje mieszkanie na aukcji komorniczej. Nie wie jednak, że z zakupionego mieszkania nie ma zamiaru wyprowadzić się jej była właścicielka. Choć można mieć wątpliwości co do wiarygodności przedstawionych w filmie sytuacji, należy docenić chęć podjęcia tematu, który bardzo rzadko pojawia się w polskim kinie. Warto również docenić powściągliwość w stawianiu tez czy stawaniu po którejkolwiek ze stron. Kochańska umiejętnie unika pułapek, znajdujących się na politycznych ekstremach i skupia się na człowieku – zarówno na nowej, jak i starej właścicielce. Kto jest winny? Odpowiedź wcale nie jest taka prosta.

szczekoscisk

Szczególnie warto docenić młodych twórców obdarzonych umiejętnością nadania swoim filmom lekkości. Takimi twórcami bez wątpienia są Piotr Domalewski i Kordian Kądziela. Pierwszy z nich podpisał łobuzerski film „Złe uczynki” o sympatycznym urwisie, który staje się narzędziem w rękach cierpiącego człowieka. Drugi natomiast jest odpowiedzialny za niezwykle zabawny „Szczękościsk”, będący pomysłową satyrą na świat sztuki, a szczególnie na zjawisko performansu.

Warto wspomnieć jeszcze o dwóch filmach: przejmującej „Spowiedzi” Eliasza Waszczuka i oryginalnej „Czarnowidzce” Joanny Satanowskiej. Pierwszy to historia młodej Ukrainki, która stara się dostać do szkoły aktorskiej, a podczas przesłuchania wracają demony przeszłości związane z przeżyciem wojny. Drugi natomiast przedstawia niesztampową opowieść o tytułowej czarnowidzce, która posiada dar przewidywania przyszłości, ale jedynie w jej najgorszych aspektach.