Krakowski Festiwal Filmowy #7 – Happy end

Krakowski festiwal pożegnał mnie w świetnym stylu – moim ostatnim filmem imprezy było „Ucho wewnętrzne” Szymona Uliasza i Magdaleny Gubały, dokument muzyczny o Mikołaju Trzasce. Prócz tego posłuchałem muzyki Dominika Połońskiego w „Wariacji na wiolonczelę solo” Aleksandry Rek, podglądałem rodziców uczących swoje dzieci wiersza w „Nauce” Emi Buchwald i byłem świadkiem opowieści uratowanego z Holocaustu w „Dotknięciu Anioła” Marka Tomasza Pawłowskiego.

Od kilku lat wśród rodzimych dokumentów świetną passę zaliczają filmy o muzyce i muzykach. Była „Miłość”, „15 stron świata” i cała seria filmów o scenie rockowej lat 80., do grona najciekawszych należy doliczyć „Ucho wewnętrzne”. Choć jego bohaterem jest znakomity polski saksofonista, to film nie jest portretem muzyka, lecz opowieścią o muzyce – jej doświadczaniu, tworzeniu i znaczeniu. To ona właśnie jej głównym bohaterem, przemyślenia Trzaski jedynie nadają tym rozważaniom formy. Trzeba oddać twórcom, że skupienie się właśnie na tym jazzmanie było doskonałym wyborem. Traktuje muzykę jak niezbędne do życia powietrze oraz materię do tworzenia bardzo osobistej i oryginalnej sztuki. Obserwujemy go podczas sesji nagraniowych, na koncertach, w czasie tournee. Zawsze otoczony jest innymi muzykami – postacią drugoplanową jest improwizacja, która wydaje się ulubionym środkiem wyrazu muzyka. Twórcy nie poprzestali na zapisie obrazów, dźwięków i przemyśleń Trzaski i jego muzycznych przyjaciół. Pokusili się o stworzenie własnej interpretacji dokonań bohatera. Jego muzyce towarzyszą więc specjalnie przygotowane, przemyślane i eleganckie obrazy – animacje, ujęcia przyrody czy przedmiotów, które pod wpływem kadrowania zamieniają się w abstrakcję. Sceny te przypominają eksperymenty Solakiewicz, których próbowała przy okazji filmu o Rudniku. Łatwo w takim przypadku o banał – popadnięcie w naiwne ilustrowanie tego, co pozawizualne i pozawerbalne. Uliasz i Gubała, podobnie zresztą jak Solakiewicz, uniknęli tej pułapki i postarali się skupić na emocjach, a nie naśladownictwie. Po seansie miałem wrażenie, że odrobinę lepiej zrozumiałem esencję muzyki.

"Ucho wewnętrzne", reż. Szymon Uliasz, Magdalena Gubała

„Ucho wewnętrzne”, reż. Szymon Uliasz, Magdalena Gubała

Natomiast mam wątpliwości, czy stało się tak po obejrzeniu drugiego polskiego filmu muzycznego „Wariacja na wiolonczelę solo”. Trzeba oddać, że postać Dominika, cenionego wiolonczelisty, jest nietuzinkowa i z pewnością zasługuje na zainteresowanie. Jest jedynym na świecie muzykiem grającym na tytułowym instrumencie, który występuje i komponuje posługując się tylko jedną ręką. Jego druga ręka cierpi na niedowład, spowodowany powikłaniami po operacji guza mózgu. Twórcy skupili się na związku bohatera z muzyką i jej rolą w jego życiu. Pokazali osobę, która ma największą walkę za sobą i stara się kontynuować karierę mimo fizycznych przeciwności. Miałem jednak wrażenie, że twórcy nie podeszli do swojego bohatera, ani jego twórczości, wystarczająco blisko – prześlizgnęli się po powierzchni, skupiając na tym, co w ich bohaterze najbardziej rzucające się w oczy. Być może zrobili to przez delikatność, ale ucierpiał na tym film – ostatecznie otrzymaliśmy jedynie szkic do portretu muzyka, który żyje i gra pomimo tego, co go spotkało.

"Wariacja na wiolonczelę solo", reż. Aleksandra Rek

„Wariacja na wiolonczelę solo”, reż. Aleksandra Rek

Film „Nauka” trzeba pochwalić za pomysł i formę. Mam wrażenie, że polscy dokumentaliści za bardzo koncentrują się na historii, zapominając o sposobie, w jaki chcą ją opowiedzieć. W przypadku Buchwald było inaczej. Jej pomysł był banalnie prosty – przyjrzeć się procesowi uczenia dzieci wiersza – a sposób wykonania oryginalny i  intrygujący. Weszła do domów kilku uczniów i obserwowała sposoby, w jaki ich rodzice starają się rozwikłać sens niełatwego wiersza Tuwima pod tytułem „Nauka”. Sceny w domach nakręciła prowadząc kamerę po okręgu – powoli panoramując całą rodzinę zgromadzoną przy stole, jak wokół wspólnej, w jakiś sposób sakralnej, przestrzeni spotkania. Film ma coś z matrioszki – w środku filmu o uczeniu, znajduje się wiersz o nauce, którego uczą się uczniowie, a przy okazji rozważają seans zdobywania wiedzy. Film można więc czytać na wielu poziomach – również jako komentarz do stanu polskiej edukacji i sposobu nauczania. Ważnymi bohaterami są również rodzice, którzy momentami wykazują się mniejszą cierpliwością niż dzieci i większą bezradnością wobec poezji.

Co roku na festiwalu pojawia się grupa filmów podejmujących temat Holocaustu. To ważne, by ten problem nie znikał z ekranów. Szczególnie w dzisiejszej sytuacji, gdy nastroje polityczne w Europie się radykalizują i powstają nowe grupy wykluczonych i niechcianych. Z filmami o Zagładzie jest jednak ten problem, że z powodu ich liczebności rzadko pojawiają się oryginalne ujęcia tematu i nieznane historie do opowiedzenia. Problem ten nie dotyczy filmu „Dotknięcie Anioła” Marka Tomasza Pawłowskiego, który przedstawił historię przedwojennego mieszkańca Oświęcimia, którego ojciec, jako miejscowy rabin, dostał zadanie stworzenia biura emigracyjnego dla Żydów. Mało kto wie, że właśnie w tym niesławnym mieście miała powstać instytucja, pod auspicjami hitlerowskimi, która miała wywieźć Żydów z okupowanych przez Niemców terenów. Według części historyków, mogłoby to zapobiec Zagładzie, jednak żadne państwo nie chciało przyjąć deportowanych. Sędziwy bohater dokumentalisty jest świadkiem historii, który opowiada o swoim przetrwaniu jak o cudzie. Aniołami, którzy pozwolili przeżyć jemu i jego najbliższym, są w tej opowieści dobrzy Polacy, dający potrzebującym schronienie.

"Dotknięcie Anioła", reż. Marek Tomasz Pawłowski

„Dotknięcie Anioła”, reż. Marek Tomasz Pawłowski

To już ostatnia relacja z krakowskiej imprezy. Jakość polskich filmów stała na niezłym poziomie, choć mało który obraz potrafił zachwycić. Dobrze, że znalazło się kilka tytułów, które wybijały się na tle reszty. Zastanawiające jest jednak to, że to wcale nie dokument, który zawsze uważało się za najmocniejszy punkt naszej kinematografii, wypadł najlepiej. Już od kilku lat ciekawsze filmy powstają w postaci animowanej. To właśnie tu bije źródło innowacyjności i eksperymentu, dokument natomiast nieco zasklepił się w dobrze znanych schematach i zamiast się rozwijać, coraz chętniej sięga po metody znane z historii polskiego kina. To nie zawsze musi znaczyć coś złego, ale po pobycie na Docs Agains Gravity mam wrażenie, że świat nas przegonił, a my ciągle patrzymy w przeszłość. Jednak takie filmy jak „Nawet nie wiesz, jak bardzo cie kocham”, „21 x Nowy Jork”, „Ikona” i „Ucho wewnętrzne” pokazują, że mamy twórców, którzy potrafią wzlecieć ponad przeciętność.