Recenzja – „The Office PL”: W biurze, czyli tu i teraz

Zacznę tak: nie widziałem ani jednego odcinka „The Office” ani w oryginalnej wersji brytyjskiej, ani w najpopularniejszej – amerykańskiej. Co sprawia, że albo jestem najbardziej odpowiednia osobą, do oceny wersji polskiej – bo patrzę okiem nieuprzedzonym, albo najmniej – bo nie znam potencjału formuły. Bez względu na wszystko i tak się wypowiem, bo – było nie było – to jednak nie format jest tu najważniejszy, ani sposób jego realizacji, a zwykły, bezwzględny i szczery śmiech. Śmiałem się więc, czy nie śmiałem?

O ile pytanie jest proste, odpowiedź – złożona. Bo proste: :”śmiałem”, nie mówi: kiedy i dlaczego. Podobnie jest z odpowiedzią: „nie śmiałem”. A nawet nie zawsze śmiech był właściwą reakcją, co chyba cenię w tym serialu najbardziej. Właśnie te momenty, gdy to, co zazwyczaj bywało w odcinkach śmieszne, zaczynało wzbudzać refleksję czy smutek, okazywały się najbardziej oczyszczające i trafne. Oznaczało to bowiem, że twórcom udało się nacisnąć na czuły nerw naszego tu i teraz, ale także dotknąć jakiejś uniwersalnej prawdy o ludzkiej naturze, głęboko ukrytej pod postaciami o bardzo jasno określonych – a przez to ograniczonych – cechach.

Kiedy się zatem śmiałem? Najbardziej wtedy, gdy żarty były typowo „polskie” i odnosiły się do naszych narodowych przywar, stereotypów, ale także obecnego tutaj. Z tego powodu moją ulubiona postacią jest ta najbardziej polska (sorry, Lewan), czyli Darek, mistrzowsko grany przez Adama Woronowicza. Darek to skrzyżowanie klasycznego boomera z internetowym Andrzejem i nosaczem sundajskim. Nie uznaje żadnych mniejszości, z rozrzewnieniem wspomina stan wojenny, jest dumnym posiadaczem kubka z bitwą pod Chocimiem i jest zadeklarowanym, co prawda niewierzącym, ale praktykującym katolikiem. Twarz Darka to nie tylko twarz wujka z wesela dalekiej kuzynki, który rozsmakowuje się w niepoprawnych żartach, tak się składa, że zawsze kpiących z homoseksualistów, kobiet i odmiennych narodowości, to także nasi ojcowie i starsi bracia, a może nawet po części my sami – bo ich wąsata mentalność urabiała nasze dusze długo i skutecznie.

Śmiałem się więc, gdy twórcy subtelnym walcem bezkompromisowego śmiechu jechali po nietolerancji, homofobii, ageizmie, klasizmie, szowinizmie i innych fobiach i izmach. Najlepsze było to, że ten cięty, niekiedy nieprzyzwoity humor piętnował te nasze powszednie, społeczne wady niekiedy (choć nie zawsze – patrz odcinek o tolerancji) jakby przy okazji, wskazując, że ksenofobia nie musi wyrażać się w agresywnych hasłach na marszach czy biciu przedstawicieli innych narodowości, że jest ona stałym elementem naszego życia, która definiuje niekiedy nasz język i społeczne funkcjonowanie.

W ogóle, twórcy znakomicie poruszają się w naszych realiach społeczno-kulturowych i tworzą niezwykle aktualny nasz powszedni obraz, nabijając się ze spraw, które wydarzyły się dopiero co – patrz: sławna wypowiedź prezydenta Dudy o tym, że trzeba twardym być, nie miękkim. Właśnie ze względu na tę bliskość żarty są celne i zrozumiałe, a także dają sporo satysfakcji z rozszyfrowywania ich drugiego dna.

Kiedy się jednak nie śmiałem? Niestety nie zawsze w serialu jest zabawnie. Dość długimi momentami bywa i męcząco, i mało kreatywnie. Minusem (który niekiedy twórcom udaje się przerobić w plus) jest niezwykła typowość postaci. Każda z nich jest zaopatrzona w kilka bardzo konkretnych cech, które stanowią źródło żartów. Bożenka jest najstarsza w zespole, ma problem alkoholowy i wyróżnia się tuszą. Lewan jest z pochodzenia Gruzinem, Patrycja jest młodą, dynamiczną i ambitną managerką, a na dodatek jest córką właściciela itd. W przypadku każdej postaci da się wskazać na dwie-trzy cechy, które ją niemal kompletnie definiują. Niekiedy jest to zbiór kreatywny – jak w przypadku Dariusza, kiedy indziej – niekoniecznie, jak w przypadku Franka, który jest kreowany na najbardziej „normalną” postać – jest młody, zdystansowany do reszty grupy i trochę z zewnątrz, bo dopiero dołączył do zespołu. Problem jednak w tym, że jego „normalność” nie zostaje przełamana, ani w żaden sposób przerobiona w żart. Przez to ta normalność zamienia się w mdłość, która niekorzystnie wypada na tle być może nieco pokręconych, ale jednak barwnych postaci.

Trzeba przyznać, że niektóre powtarzające się żarty bawią, bo są użyte w formie „running jokes”, które śmieszą właśnie dlatego, że są powtarzane w różnych konfiguracjach, inne – nie, bo są zwykłą repetycją, bazującą na bardzo dobrze znanych cechach charakterów. Tak jest choćby z faktem, że szef Michał bardzo chciałby być zabawny, a nie jest – niekiedy da się z tego coś wycisnąć, częściej jednak nie. Mam wrażenie, że niekiedy twórcy zapominają, że Michał nie jest zabawny i starają się jego żarty traktować całkiem serio.

Kiedy się nie śmiałem – i uważam to za zaletę serialu? Komedie to najbardziej subwersywny gatunek filmowy. Można w nich powiedzieć więcej, pozwolić sobie na łamanie tabu, bezkarnie wyśmiewać różnorakie przywary i społeczne absurdy. I twórcy polskiej wersji „The Office” to robią. Do tego stopnia niekiedy, że śmiech zamiera nam w gardle – gdy biurowa walka o krzyż czy aborcję idzie za daleko; gdy dostrzegamy ujawnianą przez serial normalizację klasowości; gdy dostrzegamy istniejące w biurze relacje oparte na seksizmie i uprzedzeniach, które są fundamentami funkcjonowania również całkiem prawdziwych biur rozsianych po całej Polsce. Doskonałym pomysłem było również umiejscowienie wydarzeń w Siedlcach – na prowincji, a nie w centrum. W ten sposób podejmowane przez serial problemy wybrzmiewają z większą mocą i nie mają charakteru elitarnego. Otworzyło to także szersze pole dla granie społecznymi kontekstami – dzięki temu twórcy mogli choćby zwrócić uwagę na relacje centrum i peryferii. Nie śmiałem się – i uważałem to za zaletę – również w tych momentach, gdy twórcom udało się wykroczyć poza charakterologiczny horyzont postaci. Gdy Michałowi spada maska żenującego śmieszka i zdradza się ze swoją czułą naturą; gdy okazuje się, że Bożenka musi dorabiać szydełkowaniem; gdy Patrycja pokazuje swoją nie do końca rozgarniętą twarz sercowej naiwniaczki. Jednak nie każdej postaci dane było pokazanie się od strony swoich słabości i przekroczyć wąski krąg przypisanych cech. Agnieszka przez cały czas pozostaje nie najbystrzejszej blondynki, Franek młodzieżowym rzecznikiem racjonalności, a Lewan Polakiem o gruzińskich korzeniach.

„The Office PL” ma więc swoje wady. Ale w tak wielkim potoku gagów, żartów, humorystycznych dialogów musi trafić się słabszy element. Nawet irytujący Franek nie sprawi, że w biurze popsuje się atmosfera. Serial sprawdza się bowiem zarówno jako niezobowiązująca rozrywka, do której będzie można wracać, jak i zapis naszego tu i teraz – aktualnej rzeczywistości przedstawionej w absurdalnym, krzywym zwierciadle. Czego jak czego, ale krytycznego spojrzenia na nas samym i odpowiedniej dawki humoru potrzeba nam obecnie jak niczego innego.

Ocena: 7/10