Recenzja – „Czarna owca”: Moje wspaniałe życie

„Czarna owca” Aleksandra Pietrzaka mogłaby być remake’iem „Mojego wspaniałego życia” Łukasza Grzegorzka – lub odwrotnie, film Grzegorzka mógłby być remake’iem filmu Pietrzaka. Nie chodzi nawet o podobieństwa w fabule – ich aż tak wiele nie ma – ale o pokrewieństwo duchowe. Oba filmy bowiem opowiadają o tym samym, o mocowaniu się z życiem po to, by w końcu móc powiedzieć, że jest ono wspaniałe, mimo że obiektywnie szału nie ma.

I w obu filmach na pierwszym planie jest rodzina. W „Czarnej owcy” w jej skład wchodzi syn-youtuber, niedołężny dziadek, ojciec i matka. Są też przyległości: dziewczyna syna-youtubera, nowa dziewczyna ojca i nowa dziewczyna matki – bo ta w 25. rocznicę ślubu się wyoutowała i wyprowadziła z domu. Niby nie jest to standardowa rodzina, ale wiele osób z pewnością odnajdzie wiele podobieństw z tym, co dzieje się w ich domach.

I tu, i tu panuje również słodko-gorzki ton, a to znaczy, że można płakać jednocześnie ze śmiechu i ze wzruszenia, co zawsze jest znakomitym osiągnięciem scenariuszowo-reżyserskim. U Pietrzaka płakać można nawet bardziej, bo to film mocniej grający na emocjach, przedkładający rodzinne więzi nad wszystko inne. I tymi emocjami potrafi grać znakomicie: żarty, nawet żarty syna-youtubera, są autentycznie zabawne, a wzruszenia trafiają prosto w serce. Być może to zasługa świetnych dialogów lub rewelacyjnie napisanych postaci, znakomicie zagranych przez wybitnych aktorów, m. in. Arkadiusza Jakubika, Magdalenę Popławską i niezgorszych młodych: Kamila Szeptyckiego i Agatę Różycką.

To jeden z tych filmów, który potrafi równoważyć wątki z życia wzięte, zanurzone w banale życia społecznego i rodzinnego, ze scenariuszową kreatywnością. Świetnie działa tu motyw YouTube’a, który jednocześnie jest znakiem czasu, jak i symbolem niedojrzałości bohatera, co zresztą zbliża go do postaci Kampera z debiutu Grzegorzka. Jeszcze lepiej został rozegrany wątek homoseksualnej orientacji matki, która mogła przyznać się do swoich seksualnych preferencji dopiero po 25 latach, kiedy jest to jako-tako społecznie akceptowane. Te wątki społeczne, ale jakże prywatne jednocześnie, są podawane bardzo swobodnie, bez jakiegokolwiek koniunkturalizmu.

Największa siła tego filmu tkwi jednak w podawanych z chirurgiczną precyzją emocjach, które kotłują się zarówno w sercach bohaterów, jak i w naszych. Obserwujemy postacie w być może najbardziej przełomowym momencie ich życia, co oczywiście podgrzewa atmosferę. Ale stworzony fabularny supeł zwyczajnie działa, a jeszcze bardziej sposób, w jaki twórca stara się go rozwiązywać. Świetna reżyseria, świetna opowieść, angażujące emocje. Czego chcieć więcej?

Ocena: 7/10

Film obejrzałem w Cinema City, tutaj możecie zarezerwować swój seans.