Dziesiąta, jubileuszowa, edycja festiwalu Animator dobiegła końca. Poznaliśmy laureatów obu konkursów: najlepszym filmem krótkometrażowym okazał się „A Dad” Roberta Cambinusa, a wśród animacji pełnometrażowych tryumfowało „Window Horses” Ann Marie Fleming. Jednak ostatni dzień festiwalu już tradycyjnie ściągnął najliczniejszą widownię z powodu jednego, wyjątkowego seansu – pokazu najlepszych filmów największej imprezy w świecie animacji, czyli festiwalu w Annecy. Drugą ważną pozycją tego dnia było wyświetlenie bardzo dobrej animacji pełnometrażowej, pokazywanej poza konkursem – brytyjskiej „Ethel & Ernest” Rogera Mainwooda.
Pokaz filmów z Annecy zawsze jest oczekiwany przez poznańską publiczność ze szczególną niecierpliwością i nigdy nie ma problemu z wypełnieniem sali kina Muza. Za każdym razem dobitnie unaoczniał, z roku na rok co prawda konsekwentnie zasypywaną, przepaść dzielącą poziom tamtejszego konkursu i poznańskiego. Tym razem było jednak inaczej i nie wszystkie filmy zachwyciły w równym stopniu, co nie znaczy, że nie znalazło się w programie kilka perełek. Na szczególne wyróżnienie zasługują trzy animacje, którym, co ciekawe, najbliżej było do tradycyjnych technik animacji i równie klasycznych sposobów opowiadania.
Swoją prostotą formalną, która jednak przełożyła się na wyjątkową złożoność znaczeniową, zachwyciła szczególnie animacja „Negative Space” Maxa Portera i Ru Kuwahaty. To krótka animacja lalkowa odwołując się do nieskomplikowanej metafory, opowiedziała o skomplikowanych relacjach, łączących syna z ojcem. Młody mężczyzna po śmierci rodzica wspomina go przez pryzmat jednej rzeczy, do której ojciec przykładał szczególną wagę, mianowicie: pakowania walizki. Użyta metafora jest tak pojemna, że każdy może odnaleźć w niej emocje bliskie sobie. Sugeruje istniejące między bohaterami nieustannie pulsujące bliskość i oddalenie, miłość i oschłość, zrozumienie i dystans – paradoksy wychowania i rodzicielskiego partnerstwa.
Równie wieloznaczny, ale przy tym znacznie bardziej niejasny i plastyczny był film rysunkowy „The Ogre” Laurene Braibant. Ogromny mężczyzna spędza smakowity wieczór w jednej z eleganckich restauracji. Gdy kończą się przystawki, główne dania i desery, zabiera się za gości siedzących przy sąsiednim stoliku. Zaczyna pochłaniać wszystko, co znajduje się w obrębie wzroku, aż robi się tak gigantyczny i pełny, że rozsiada się na ziemskim globie, wymiotuje, a nawet spektakularnie defekuje wieloryba. Prosta kreska świetnie zgrała się tu z giętkością formy, co zaowocowało prostą, lecz wieloznaczną i niemożliwą do jednoznacznego rozgryzienia historią tytułowego ogra, którego nieumiarkowanie w jedzeniu zakończyło się pięknym aktem twórczym.
Trzecim z wyróżniających się filmów podczas pokazu był rysunkowy „Grandpa Walrus” Lucrece Andreae. Opowiada o nietypowej wycieczce rodzinnej nad morze, w celu uświęcenia pamięci dziadka, który umarł zbyt długo przesiadując na plaży i paląc zdecydowanie za wiele papierosów. Początkowy dystans wobec wyjazdu i odwiedzin szczególnego dla dziadka miejsca podczas wyjątkowo zimnego października kończy się zbiorowym oczyszczeniem i rodzinnym zjednoczeniem. Ponownie twórca postawił na wieloznaczność treści przy zachowaniu prostoty formy, a przy tym, podobnie jak reżyserzy „Negative Space”, opowiedział o złożonych relacjach rodzinnych, działających zarazem odpychająco, jak i przyciągająco.
Ostatnim akcentem przed galą zamknięcia festiwalu był pokaz „Ethel & Ernest” Rogera Mainwooda. To niezwykła animacja, bo stanowi wyjątkowy hołd złożony prozie życia, zwyczajności, codzienności, wierności, miłości i kompletnej normalności. Przypomina nieco estetykę japońskiego realizmu z filmami Yasojiro Ozu, a ostatnio Hirokazu Koreedy na czele. Jest jednak utrzymany w wybitnie brytyjskiej formie i opowiada o rodzicach autora literackiego pierwowzoru – Raymonda Briggsa. Pisarz na początku filmu osobiście przekonuje widzów, że małżeństwo jego rodziców było całkowicie przeciętne i nie odznaczało się niczym szczególnym. Ale czyż każda biografia nie jest wyjątkowa? Trzymając się właśnie tego przeczucia, Mainwood z wielkim ciepłem, subtelnym humorem i odrobiną ironii sportretował tę przeciętną parę ludzi na przestrzeni kilku dekad ich wspólnego życia.
Właśnie czas i czasy, w których przyszło żyć tytułowym bohaterom, są równoprawnymi postaciami grającymi ważne role w tej opowieści. Oboje wyrastają z klasy robotniczej, lecz Ethel ewidentnie ma aspiracje, by przynależeć dostąpić społecznego awansu. Te różnice w podejściu do własnej pozycji społecznej przekładają się na odmienne sympatie polityczne, a tym samym spojrzenie na rzeczywistość. Ethel to nadwrażliwa, czuła na społeczne konwenanse i to „co ludzie powiedzą” wyborczyni Torysów, natomiast Ernest jest dumny ze swojego robotniczego rodowodu, dlatego jest zaprzysięgłym entuzjastą Laburzystów. Ich idealna koegzystencja mimo różnic politycznych jest znakomitą lekcją dla nas współczesnych, którym się wydaje, że niektóre odmienności są nie do przeskoczenia.
Opowieść o prozie zwyczajnego życia dwójki starzejących się ludzi rozgrywa się na tle burzliwej historii z wydarzeniami II wojny światowej na czele. Jednak w tej historii nie jest najważniejszy jakikolwiek dramatyzm, a raczej stałość uczuć i wręcz nudna i nieciekawa codzienność, która stanowi przecież sedno życia każdego z nas. Choć Mainwood opowiedział o życiu autentycznych ludzi, to udało mu się uchwycić uniwersalny dramat ludzkiego istnienia, które jakby nie było udane, barwne i piękne, zawsze kończy się tragicznie, bowiem śmiercią – przynoszącą pustkę i cierpienie tym, którzy pozostali.
Kolejna edycja Animatora dobiegła końca. Poznański festiwal już nas przyzwyczaił do swojej różnorodności, wielości serwowanych wrażeń i wysokiego poziomu artystycznego. Z roku na rok pokazuje, jak powinno się prowadzić kameralną imprezę, by co edycję zyskiwała na prestiżu. O rosnącej w mgnieniu oka pozycji świadczy choćby nadanie Animatorowi statusu imprezy kwalifikującej do Oscara. Dodatkowo dwa pokazy ostatniego dnia dowiodły, że wyżyny są coraz bliżej, co jest znakomitym prognostykiem przez rozpoczynającą się właśnie drugą dekadą istnienia Animatora.
Komentarze (0)