MFFA Animator #2 – Pani zemsta, pan kowboj i inni

O ile pierwszy dzień Animatora przyniósł filmy zadziwiająco spójne tematycznie, bowiem większość z nich opowiadała o związkach człowieka z naturą, to drugi był przede wszystkim festynem różnorodności. Zarówno pod względem wykorzystywanych technik, jak i podejmowanych tematów. Przy takim natężeniu wrażeń, zapaść w pamięć miały szansę jedynie te najoryginalniejsze i potrafiące w największej mierze wzbudzić emocje. Takich filmów oczywiście nie zabrakło!

Również drugiego dnia nie można było narzekać na brak filmów, wpisujących się w tegoroczny profil festiwalu. Najciekawszą z politycznych animacji był bez wątpienia wstrząsający, austriacki „Gotago” Philippa Pammingera, który można zestawić z pokazywanym obecnie w polskich kinach dokumentem „Ostatni w Aleppo”. Pamminger grubą, smolistą kreską kreśli koszmar wojny, trwającej gdzieś na Bliskim Wschodzie. Nie szczędzi nam widoków wybuchów, ostrzałów, gwałtów i dzieci rozpaczających po stracie rodziców. Twórca przygotował widzom tę terapię szokową w konkretnym celu – by uwrażliwić na krzywdę drugiego człowieka, który wbrew sobie zostaje zmuszony do ucieczki z własnego kraju. Zaskakujący finał wskazuje na to, że Austriak nie tylko chciał relacjonować dramat wojny, ale również dać do myślenia wszystkim tym, którzy przechodzą obojętnie wobec uchodźców, a wręcz sprzeciwiają się ich przyjęciu.

„Gotago”, reż. Philipp Pamminger

Kolejny film, który szczególnie zapadł w pamięć po obejrzeniu dwóch setów filmów konkursowych, również stanowi kontynuację wątku, który już pojawił się podczas tegorocznej edycji Animatora. Twórcy chętnie opowiadają o problemach z tożsamością i wiecznej wojnie kultury z represjonowanym „ja”. Ten temat niezwykle pomysłowo, a przy tym żartobliwie opracował Fernando Pomares w filmie „Morning Cowboy”. Opowiada on o całkowicie przeciętnym mężczyźnie, wykonującym całkowicie przeciętną pracę szeregowego księgowego. Jednak bohater animacji chciałby od życia czegoś więcej, na przykład zamanifestować wszem i wobec swoje pragnienia, pielęgnowane od wczesnego dzieciństwa. Dlatego pewnego dnia zamiast zgrzebnego garnituru wciąga na siebie strój szeryfa i zamiast do pracy wyrusza na swoim koniu ku zachodzącemu słońcu. Prosta, rysunkowa kreska wydobyła z tej historyjki o próbie wyrwania się z rutyny codzienności jej kreskówkowy, humorystyczny potencjał, który przesłania wielką gorycz, tkwiącą w tej historii. Ta opowiastka jest tylko nieco przerysowaną wersją powszechnych zapewne rozterek, które przeżywa niejeden z nas, spoglądając co rano w lustro i dostrzegając w nim człowieka, którym nigdy nie pragnął się stać.

Koniecznie trzeba wspomnieć również o dwóch filmach z Polski. W tym roku nasza kinematografia nie jest reprezentowana na festiwalu nazbyt licznie, ale do tej pory każdy pojawiający się rodzimy tytuł zdecydowanie wyróżniał się na tle reszty konkursowej stawki. Tak samo było drugiego dnia. Nie zawiódł stały bywalec Animatora, poznański twórca niezwykle oryginalnych filmów – Piotr Bosacki – choć trzeba przyznać, że jego „Dzięki uprzejmości artysty” nie jest już w stanie zaskoczyć widzów zaznajomionych z wcześniejszymi dziełami Poznaniaka. Niemniej, jego charakterystyczny audio-wizualny styl nadal intryguje i bawi. Ponownie za pomocą prostych przedmiotów i rysunków oraz rozpoznawalnego głosu twórcy, posługującego się pseudonaukowym żargonem, stara się rozwikłać zagadki ludzkiego umysłu. Przy okazji, mlaskając i chrząkając, podejmuje fundamentalne tematy etyczne i estetyczne, najwyraźniej świetnie bawiąc się, demaskując fundament autorytetu naukowego dyskursu. Drugą polską animacją wyróżniającą się na tle konkursowej stawki, była zbierająca laury na całym świecie „Cipka” Renaty Gąsiorowskiej, czyli bezpruderyjna historia młodej dziewczyny, której nieustannie coś przeszkadza w osiągnięciu pełni erotycznej przyjemności. Dopiero kiedy kobiecy narząd zyskuje samoświadomość, seksualne plany mogą zakończyć się satysfakcją. Więcej o filmie pisałem w relacji z festiwalu Short Waves.

„Window Horses”, reż. Ann Marie Fleming

Animator to nie tylko krótkie metraże, a również konkurs filmów pełnometrażowych. Drugiego dnia można było obejrzeć dwa z nich: „Window Horses” Ann Marie Fleming oraz „Revengeance” Billa Plymptona i Jima Lujan. Pierwszy z nich to opowieść o podróży rozumianej w dwójnasób. Młoda kanadyjska poetka po wydaniu swojego pierwszego tomiku zostaje zaproszona na festiwal literatury w Iranie. Wyjazd na drugi koniec świata okaże się jednak podróżą ku temu, co najbliższe i najintymniejsze. Bohaterka jest dzieckiem Chinki i Irańczyka, który miał porzucić swoją siedmioletnią córeczkę i wrócić z Kanady do rodzinnego kraju. Podczas literackiej imprezy dziewczyna dowiaduje się jednak prawdy o swojej przeszłości, która jest kompletnie inna niż wersja, którą przekazywali jej całe życie wychowujący ją dziadkowie. „Window Horses” to nie tylko poruszająca opowieść o rodzinnych sekretach, ale również nieco magiczna i wielce humorystyczna historia o sile twórczości, wiary w siebie, poezji i marzeń.

„Revengeance” gwiazdy niezależnej, amerykańskiej animacji – Billa Plymptona – to przykład świetnie narysowanej filmowej pulpy, która bawi zapewne znacznie lepiej, gdy ogląda się ją w gronie znajomych z jakimś zimnych napojem wyskokowym w ręce. Jak sugeruje tytuł, „Revengeance” to historia zemsty. Panią zemstą jest nastolatka, stylizowana nieco na pamiętną bohaterkę „Kill Billa”, a jej ofiarami gang motocyklistów o swojskiej nazwie „Inland Empire”, którzy swego czasu doprowadzili do śmierci rodziców dziewczyny. Tę historię śledzimy jednak z perspektywy „łowcy głów”, który ma zamiar schwytać nastolatkę, by otrzymać za nią sowitą nagrodę. Na fabułę składa się ciąg niekoniecznie świeżych żartów i zaskakujących zwrotów akcji. Choć trzeba przyznać, że momentami udało się twórcom doprowadzić salę do śmiechu i wprowadzić klimat undergroundowego absurdu. Jednak po kultowej postaci amerykańskiego kina niezależnego można spodziewać się czegoś więcej niż pulpowej historyjki znanej już z niejednego, podobnego filmu.

„Revengeance”, reż. Bill Plympton i Jim Lujan

Po pierwszym bardzo dobrym dniu festiwalu, Animator nieco przyhamował – szczególnie w kwestii poziomu filmów konkursowych. Ale to dopiero początek, a różnorodność zaprezentowanych drugiego dnia animacji przypomina, że animacja to taka dziedzina sztuki, która chyba nigdy nie będzie cierpieć na brak inwencji i pomysłowości. Czekajmy zatem na więcej!