Aż dwa z obejrzanych filmów kolejnego dnia Nowych Horyzontów miały taką samą strukturę: przedstawiały kilka niepowiązanych historii, których cała akcja wyczerpywała się w dialogach. Dopełnieniem dnia był natomiast film rozgrywający się na wyspie Bergmana – w którym również głównie gadają, snując fikcyjne opowieści, łączące się z rzeczywistością.
W pętli ryzyka i fantazji, reż. Ryusuke Hamaguchi
Na film składają się trzy nowele, wszystkie opowiadają o czymś całkowicie innym, ale w podobny sposób. Głównym nośnikiem narracji są długie dialogi, a używane słowa stają się niekiedy orężem w międzyludzkich pojedynkach, ale jednocześnie w tym samym stopniu środkiem do snucia fantazji i prowokacji. Słuchając ich głęboko wchodzimy w emocje, które łączą bohaterów. Czytaj dalej.
Wyspa Bergmana, reż. Mia Hansen-Love
Para przyjeżdża na Faro – tytułową wyspę Bergmana, gdzie mieszkał i tworzył – po artystyczną inspirację. Oboje są filmowcami i każdy z nich pisze swój scenariusz, a w między czasie biorą udział w groteskowym „Bergman Safari” czy oglądają filmy w jego sali projekcyjnej. W pewnym momencie opowieść o tworzeniu i artystycznej niemocy zamienia się w melodramat – gdy pisarka zaczyna opowiadać partnerowi wymyśloną przez siebie fabułę jej przyszłego filmu. Mamy więc film w filmie, w którym roi się filmowych nawiązań, przede wszystkim do twórczości Bergmana. Ale ten Bergman nijak nie łączy z fabułą filmu w filmie, a cała historia pary i jej twórczości mogłaby się rozgrywać gdziekolwiek indziej, niekoniecznie w tak znaczącej przestrzeni jak wyspa Bergmana. Historia miłosna snuta przez główną bohaterką również nie angażuje tak, jak powinna – głównie poprzez zapośredniczenie i jej fikcyjność wpisaną w strukturę opowieści. I nie pomaga, że w pewnym momencie fikcja łączy się z rzeczywistością. Po seansie można czuć niedosyt, bo znaczące przestrzenie i filmowe konteksty wiele obiecują, ale niestety reżyserka ostatecznie skręca w stronę melodramatyczną. Na dodatek nie jest w tym przekonująca. Ją najwyraźniej również dopadł kryzys twórczy.
Ocena: 5/10
Im dalej w las, tym więcej drzew, reż. Bence Fliegauf
Na film składa się siedem odrębnych nowelek. Wszystkie opowiedziane są w ten sam sposób – przez rozmowy dwóch lub kilku osób. Towarzyszy im kamera, która podchodzi niezwykle blisko twarzy, tak, by przypadkiem żaden grymas czy skurcz mięśni nie pozostał niezauważony. Zaczyna się bardzo obiecująco. Nastolatka przedstawia ojcu prezentację, którą chce wygłosić w szkole. Traktuje o śmierci mamy, o którą oskarża ojca, bo ten nie wymienił kół na zimowe, co doprowadziło do wypadku. Przedstawiony w jednoznacznie złym świetle ojciec ma jednak swoją wersję wydarzeń, która całkowicie zmienia jego ocenę. Struktura potyczek słownych pozostaje. Zawsze ktoś atakuje, a inny się broni – kłócą się pary, kochankowie, matki z dziećmi. Zmienia się jednak ich dynamika. To, co świetnie sprawdziło się w pierwszej nowelce – prostota sytuacji z życia wziętej, emocjonalność, zwrot akcji – zostaje porzucone w kolejnych, już znacznie mniej precyzyjnych i pomysłowych historiach. Choć Fliegauf dba o realizm i stara się wytwarzać poczucie wiarygodności, to trudno o powagę, gdy starająca się o dziecko para postanawia adoptować lalkę, a zrozpaczony śmiercią ukochanej mężczyzna postanawia wynająć płatnego zabójcę, by ten rozprawił się z internetowym szarlatanem. Prostota i bezpretensjonalność ulatują, zastąpione brakiem wiarygodności i czystą, nieprzekonującą fantazją.
Komentarze (0)