Krakowski Festiwal Filmowy – Wiatr. Thriller dokumentalny, reż. Michał Bielawski

Tytuł dokumentu Bielawskiego obiecuje wiele. Narzucenie na rzeczywistość gatunkowej formy trzymającego w napięciu thrillera mogłoby wydobyć z obserwowanych wydarzeń dodatkowe pokłady znaczeń i emocji. Tym bardziej, że bohaterem dokumentu ma być nie człowiek, a natura – wiatr i to nie byle jaki, lecz zmitologizowany, śmiercionośny, mieszający w głowach, rozniecający pożary i niszczący lasy halny.

I faktycznie – zaczyna się jak u Hitchcocka. Oglądamy krótkie fragmenty nagrań niszczycielskiej siły wiatru i przysłuchujemy się rozmowom dzwoniących na numer alarmowy. Jeden kontaktuje się z pogotowiem, by powiedzieć, że ma myśli samobójcze, drugi boi się wyjątkowo dziś pijanego ojca, jeszcze inny potrzebuje pomocy z przewalonym drzewem. Wszystkie te rozmowy i towarzyszące im obrazy mają wyjątkowy poziom napięcia, który od razu porywa nas w sam środek ludzkich problemów, borykających się z nieujarzmioną siłą przyrody. Ale wraz z pojawieniem się planszy tytułowej wiatr niespodziewanie cichnie, a wraz z nim niknie napięcie. Cisza. Pewnie przed burzą.

Tak, burza rozpęta się na nowo, ale dopiero pod sam koniec filmu. Zanim jednak halny uderzy, zapoznajemy się z kilkoma bohaterami – kobietą zakochaną w tatrzańskich lasach, ojcem dziesiątki dzieci, młodą dziewczyną pracującą jako ratowniczka medyczna. To nie są przypadkowe osoby, ich obecność na ekranie ma związek z tytułowym wiatrem. Jest zapowiedzią burzliwych wydarzeń, na które czekamy od pierwszej sceny. Reżyser wystawia jednak naszą cierpliwość na próbę. Wiatr – jak na złość – nie chce wiać. Thrillera też nie ma. Zamiast mrożącej krew w żyłach dramaturgii otrzymujemy nieistotne rozmowy i snujących się w niewiadomym celu bohaterów.

A czas leci. Dziesięć minut, dwadzieścia, za chwile minie połowa filmu – i nic. Ani grama obiecywanego napięcia. O żadnym thrillerze nie ma mowy. Nawet gdy zaczyna w końcu wiać – brakuje oczekiwanych emocji. Zamiast filmu balansującego na granicy kreacji, kina gatunkowego i non-fikcji, mamy do czynienia z klasycznym, standardowym dokumentem skupionym na kilku bohaterach. Ta cisza, jak mniemam, miała budować napięcie – reżyser bowiem porozmieszczał wskazówki, sugerujące przyszłe losy bohaterów. Kobieta kupuje wymarzony kawałek ziemi w środku Parku Tarzańskiego – więc pewnie po halny za wiele z niego nie zostanie; dziewczyna nie chce zrezygnować z dyżuru mimo przemęczenia – więc pewnie skończy się to dla kogoś tragicznie; mężczyzna buduje na polu przed domem wiatrak – więc pewnie wiatr go nie minie. Część z tych proroctw faktycznie się spełnia, tylko wtedy nas to już nic nie obchodzi.  

Po filmie o tak znamiennym tytule oczekiwałbym większej wrażliwości estetycznej i zabawy formą – próby eksperymentu, wyjścia poza podglądanie bohaterów w ich codziennym życiu. Liczyłem, że głównym bohaterem będzie jednak wiatr – a ludzie tylko tłem, na którym pokaże swoją moc. Tak się jednak nie dzieje – halny, choć potężny, okazuje się tylko epizodem w życiu bohaterów. Jest okresowo powtarzającym się zjawiskiem pogodowym, ściągającym różnego rodzaju nieszczęścia – ale to wiadomo przecież i bez tego dokumentu.

Ale żebyśmy dobrze się zrozumieli, „Wiatr. Thriller dokumentalny” nie jest złym filmem, po prostu przestrzelił ze zbyt obiecującym tytułem. Gdy liczy się na dzieło bazujące na mistrzowsko poprowadzonej dramaturgii, w którym na pierwszy plan będzie wychodziła struktura, wydobywająca grozę i dreszcze, a w zamian dostaje się poprawny, ale daleki od oryginalności dokument, to trudno poczuć cokolwiek innego niż rozczarowanie. Cisza przed burzą tym razem trwała zdecydowanie zbyt długo.

Ocena: 6/10