Recenzja – „Podejrzana”

W jaki sposób ożywić zesztywniały gatunek? Na przykład zamieniając go w inny. Tak właśnie uczynił Park Chan-wook, który nakręcił rasowy melodramat, ale dla niepoznaki przebrał go za kryminał. W ten sposób dostaliśmy zarówno wciągającą zagadkę morderstwa oraz całą gamę miłosnych emocji.

„Podejrzana”, podobnie jak niegdyś „Służąca”, to nic ponad filmową zabawę. Park Chan-wook świetnie się bawi filmową formą, gatunkami, konwencjami, odbiorczymi przyzwyczajeniami. Korzystając z nich, zamienia się w Wielkiego Narratora, który snuje przed nami niezobowiązującą opowieść. W „Służącej” nawet fabuła opowiadała o opowiadaniu. Tu aż tak kunsztownej, szkatułkowej formy nie uświadczymy, ale to nie znaczy, że przeżyjemy rozczarowanie.

Tym razem jest nieco mniej elegancko. Ale nie zawsze można kręcić arcydzieła. „Służąca” była precyzyjna do granic, idealna, przemyślana w najdrobniejszym szczególe. Natomiast „Podejrzana” wygląda jak wyzwanie rzucone samemu sobie przez filmowego geniusza: „spróbuję prześcignąć samego siebie, zrobię coś jeszcze bardziej szalonego”. Ta wewnętrzna rywalizacja popchnęła Chan-wooka na granicę manieryzmu. Koreańczyk eksperymentuje z inscenizacją, przestrzenią, narracją wewnątrz pojedynczych scen. Niestety te zabawy nie wypadają najfortunniej, bowiem okazują się błyskotką, czystym popisem wirtuoza, który wie, że może pozwolić sobie na więcej.

Ale, gdy przestaje się popisywać, opowiada wybornie. Mówi o samotności, zakochaniu, fascynacji, przywiązaniu, ale jakby całkowicie zmieniając słownik. Wyznanie miłości to pożegnanie, samotność to obserwacja, przywiązanie to zbrodnia. To przepisywanie znaczeń przychodzi mu z łatwością, jakby mówił tym językiem od małego. Zmieniając sensy, nie zapomina o potoczystości narracji, która płynie, meandruje, zaskakuje.

Zaskakujące jest także to, że w tym pojedynku gatunków nie interesuje nas ani zbrodnia, ani perypetie miłosne, lecz cała gama uczuć, które łączą i dzielą głównych bohaterów. Gatunkowe konwencje nagle przestają się liczyć, bo jasne jest, że są tylko sztuczną konwencją, przeszkadzającą raczej w opowiadaniu, niż pomagającą. Ostatecznie więc Chan-wook wyzwala się z nich, choć przecież tak bardzo wydaje się w nich zatopiony. I pozostawia bohaterów z czystym uczuciem – istniejącym poza konwencjami, schematami, zasadami i przyzwoitością.

Ocena: 7/10