Recenzja – Mitchellowie kontra maszyny: Terminator na wakacjach

’Mitchellowie kontra maszyny’ to egzotyczne połączenie technologicznej dystopii spod znaku 'Terminatora’ i feel-good movie o sile rodziny przypominające klasykę gatunku, czyli 'Goofiego na wakacjach’. Z tej mieszanki wyszedł koktajl wystrzałowy – mądry, zabawny, wzruszający, trzymający w napięciu i świetnie operujący gatunkowymi schematami.

Mitchellowie to rodzina jak inne. Ojciec nie potrafi się dogadać z córką, córka marzy o wyrwaniu się z domu, matka stara się łagodzić konflikty, a młodszego syna interesują tylko dinozaury. Gdy córka dostaje się na studia, ojciec postanawia wprowadzić plan ratunkowy i na nowo zyskać zaufanie córki. Organizuje więc rodzinny trip, by wspólnie zawieźć ją do nowego miejsca zamieszkania. Po drodze jednak wybucha technologiczna apokalipsa, podczas której roboty starają się przejść władzę nad światem.

Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że córka dostała się do szkoły filmowej. Jest nerdowską fanatyczką filmów – im dziwniejsze tym lepiej. Dzięki temu w niezwykle kreatywny sposób twórcy wpletli ogromną liczbę różnych autotematycznych komentarzy. Nie ograniczają się one do prostych cytatów z innych filmów – tych jest stosunkowo niewiele. Ale twórcy świetnie bawią się samą konwencją – szczególnie filmów akcji, klasycznego kina nowej przygody i dzieł o nadchodzącej apokalipsie.

Twórcy wyszli również ze schematu pixarowskiej animacji familijnej. Na pierwszy rzut oka widać, że za produkcję odpowiadała tu wytwórnia, która zrobiła jeden z najbardziej kreatywnych i wizualnie oszałamiających filmów animowanych ostatnich lat, czyli „Spider-Man: Uniwersum”. To właśnie Sony jest dziś obok Pixara wiodącym twórcą animacji, któremu udało się stworzyć własną estetykę. To filmy znacznie bardziej szalone, z nieuczesanym humorem, kreatywniej podchodzące do warstwy wizualnej, pełnej youtubowej estetyki i geekowskiego serducha.

Ale dodatkowo w tym wszystkim jest znakomity scenariusz, który bardzo sprawnie korzysta z różnych gatunkowych tropów. Dawno temu nie oglądałem tak sprawnie nakręconego filmu przygodowego, a jednocześnie wiarygodnie wypadających rodzinnych konfliktów. Pełno w tym bardzo trafnych społecznych obserwacji – począwszy od cyfrowego wykluczenia, przez instagramową zazdrość i kreowanie własnego wizerunku w sieci, aż po przełamywanie tabu LGBT w kinie dla młodzieży.

„Mitchellowie kontra maszyny” to zapowiedź animacji przyszłości, która – śmiem twierdzić – wkrótce zdystansuje animacje Pixara, które są znakomite, ale poprzez upodobania do disnejowskiego ożywiania zwierząt, zabawek czy uczuć, trafia do nieco młodszego widza (choćby tylko metryką mentalną). Tu natomiast dostajemy rozrywkę dla całej rodziny, którą jednak najlepiej zrozumieją nastolatkowie, którzy są zanurzeni w świecie maszyn tak samo jak bohaterowie tej animacji.

Ocena: 8/10