Premiera tygodnia – „Nina”: W łonie

W polskim kinie niektóre tematy dopiero wyłaniają się ze społecznego cienia zawstydzenia. Przez to podejmujące je filmy sprawiają wrażenie zapóźnionych w stosunku do tego, co dzieje się w kinie światowym. Tak jest niestety również z „Niną” Olgi Chajdas, która płaci za konserwatyzm naszej kinematografii. Gdy światowe kino queer dawno temu przerobiło historie o odkrywaniu nieheteronormatywnej tożsamości i dramacie społecznej nietolerancji, my dopiero zaczynamy o tym mówić nieco głośniej. Ale jeżeli pominiemy szerszy kontekst globalnej kinematografii, to debiutancki film autorki krótkometrażowej „Kobieta budzi się rano” przedstawi się nam jako odważne, przemyślane dzieło, w którym znacznie więcej sugeruje się obrazem, niż mówi wprost słowami.

Tytułowa bohaterka jest nauczycielką francuskiego w liceum. Razem z mężem – Wojtkiem – od dłuższego czasu bezskutecznie starają się o dziecko. Zegar biologiczny tyka, rośnie presja społeczna i matka coraz głośniej domaga się wnuków. Poznajemy ją, gdy jej ostatnią szansą na potomstwo jest surogatka. Ale trudno znaleźć odpowiednią – chętną, zdrową i podobną do Niny. Przez przypadek poznają Magdę – młodą dziewczynę, która spodobała się zarówno Wojtkowi, jak i Ninie. Od razu wpada im do głowy ten sam pomysł – wtajemniczyć dziewczynę w swoje plany, skusić dużymi pieniędzmi i namówić do urodzenia im dziecka. W tym momencie jednak fabuła gwałtownie skręca.

Pragnienie zajścia w ciąże jest co prawda znaczącym, ale jednak tylko punktem wyjścia dla opowieści o odkrywaniu tożsamości i miłości. Chajdas stara się mylić tropy, sugerować różne fabularne drogi, ale szybko staje się jasne, którą droga podąży. Tworzy bowiem specyficzny uczuciowy trójkąt. Dla Wojtka atrakcyjna Magda staje się młodszą wersja jego żony, z którą jest jeszcze od czasu liceum. Dla Niny dziewczyna z początku jest trochę rywalką, a trochę tajemnicą, kuszącą zapomnianą młodością. Z kolei dla Magdy małżeństwo staje się ersatzem rodziny – w Wojtku bardziej widzi figurę nieobecnego ojca niż atrakcyjnego mężczyznę, a swoje uczucia postanawia ulokować w Ninie. Dziewczyna jest bowiem lesbijką, zainteresowana uwiedzeniem nowej koleżanki, a niekoniecznie rodzeniem jej dziecka.

Najlepsze w „Ninie” jest to, co ledwie zasugerowane – jak przenoszenie niezrealizowanych uczuć rodzicielskich na sferę seksualności, niewygasłe potrzeby bliskości niezrealizowane w dzieciństwie rzutujące na związek, emocjonalna samotność, cielesne pożądanie, niezrozumienie samego siebie. Na szczęście Chajdas nie stara się operować dosłownością i pozostawia wiele w cieniu niewypowiedzianych domysłów. Nie chce być mądrzejsza niż jej bohaterzy, którzy nie rozumieją swoich uczuć i zwyczajnie boją się tego, co przeżywają. Dlatego zamiast dialogami autorka operuje raczej obrazem i metaforami – z przestrzenią łona na czele. Ta realizuje się już na poziomie obrazu: niespotykanie ciepłego, rozpływającego się w pomarańczach, miękkiego, przesyconego przyjemnym światłem, rozmywającego kontury, dodającego ujęciom obłości i delikatności. Dzięki temu od pierwszego kadru czuć, że jest to kino ze wszech miar kobiece – przesycone odpowiednią wrażliwością i specyficznym punktem widzenia. Również opowiadana historia posługuje się kategoriami kobiecymi. Tu wszystko bierze się bowiem z łona – które nie tylko symbolizuje przestrzeń bezpieczną, ale również pustą, jałową, przynoszące smutek i niespełnienie. Ta dualność towarzyszy bohaterom przez cały film – małżeństwo jest jednocześnie bezpiecznym schronieniem, jak i uczuciowym niespełnieniem, ale tak samo jest z dopiero co rodzącym się związkiem, on również nie przyniesie pełnego ukojenia. Łono jednocześnie jest azylem, jak i więzieniem, odgradzającym od prawdziwego życia.

Jednak nie wszystkie symbole są wykorzystywane w tak samo subtelny i wieloznaczny sposób. Ukradziony z kwiaciarni kwiat jest nazbyt oczywistym znakiem zakazanego uczucia, tym bardziej, że za chwile ułamana roślina będzie zwiastować rozsypujące się małżeństwo Niny i Wojtka. Ambicja porzucenia słów na korzyść wizualnych sugestii momentami zaprowadziło twórców w ślepy zaułek pretensjonalności, w którym koniecznie trzeba operować znaczącymi niedomówieniami czy symbolami – nie byłoby w tym niczego złego, gdyby zabiegi te były naznaczone większą dozą subtelności i wyrafinowania.

Choć tej enigmatyczności nie można odmówić ambicji, to momentami staje się fabularnym alibi – tuszującym brak pomysłów na jasną eksplikację zachowań bohaterów, ich stanów emocjonalnych i kontrowersyjnych wyborów. Niekiedy trzeba sobie zbyt wiele dopowiedzieć, by fabuła nabrała sensu. Autorka każe nam czerpać z naszych przepastnych połaci empatii, by współodczuwać z bohaterami – bo to historia pisana raczej sercem, niż rozumem. Dziwić może również nagromadzenie niezwykłych zdarzeń – dlaczego akurat teraz Nina odkrywa swoja tożsamość? dlaczego akurat z tą dziewczyną? I dlaczego w tak newralgicznym dla jej małżeństwa momencie?

Ale każdy film, który nie chce mówić wszystkie wprost, generuje wątpliwości i pytania. Te oznaczają jedynie, że losy bohaterów nie są nam obojętne. To prawda, że film podąża utartymi fabularnymi ścieżkami kina queer, można w nim odnaleźć upraszczające klisze i narracyjne dziury. Ale te niedoskonałości świetnie tuszuje ambicja projektu – jego złożoność i wielowymiarowość. Imponuje wizualna wrażliwość przekładająca się na budowanie znaczeń i oddziałująca na widzów emocjonalność historii, ale również semantyczny horyzont nieoczekiwanych skojarzeń – macierzyństwa z pożądaniem, spełnienia z wyzwoleniem czy bezpieczeństwa z zagrożeniem. Chajdas tropi emocjonalno-seksualne paradoksy w tym, co pozornie bliskie i oswojone. Właśnie w tradycyjnych instytucjach małżeństwa i rodzicielstwa poszukuje tego, co wywrotowe. Bo to, co dojrzewa w bezpiecznym łonie w końcu musi w bólach przyjść na nieprzyjazny świat.

Ocena: 6/10