Premiera tygodnia – „Lady Bird”: Zwyczajna oryginalność

Gatunek coming-of-age, który opowiada o trudach wchodzenia w dorosłość, króluje obecnie w amerykańskim kinie niezależnym. Również oscarowa Akademia upodobała go sobie, na co wskazuje choćby zeszłoroczna nagroda dla „Moonlight” i aż pięć tegorocznych nominacji dla „Lady Bird”. Reżyserski debiut aktorki Grety Gerwig może być pokazywany jako wzorcowy przykład realizacji tego gatunku, a przy okazji probierz filmowej bezpretensjonalności, naturalności i wrażliwości skrywanej pod grubymi pokładami humoru.

Bohaterka, która sama sobie dała tytułowe imię, jest przeciętną nastolatką, mieszkającą w przeciętnym Sacramento razem z równie przeciętnymi rodzicami. Nic jej nie wyróżnia, może oprócz pofarbowanych na różowo włosów i równie fluorescencyjnego gipsu, który musi nosić na złamanej ręce po tym, ja postanowiła wyskoczyć z jadącego samochodu. To był jej bunt przeciwko matce, z którą wyjątkowo często wchodzi w konflikt – jak większość nastolatków. I jak większość z nich dziewczyna przeżywa swoje rozczarowujące pierwsze miłości, szuka dla siebie miejsca w szkolnych kółkach zainteresowań, zmienia przyjaciół i marzy o emocjonującej przyszłości. „Lady Bird” jest filmem o tym, co normalne, powszechne, całkowicie zwyczajne. Nie ma tu żadnych wielkich tragedii, dramatycznych wyborów, kataklizmów, ani załamań. Jest tylko to, co kotłuje się w sercach każdego, kto ma te „naście” lat.

I właśnie w tym tkwi siła tego filmu – jest niczym wspomnienie lat młodości, oferuje emocje, które łatwo współodczuwać i powiązać z własnymi doświadczeniami. Dlatego jest filmem programowo anty-oryginalnym, pozbawionym kreatywnych atrakcji, zaskakujących zwrotów akcji czy czegokolwiek, co mogłoby spowodować, że musielibyśmy przestać wierzyć w pokazywany świat i bohaterów. Jest w tym tyle szczerości, że nietrudno traktować oglądanej historii jako autobiografii samej Gerwig, która również urodziła się przecież w Sacramento.

Ale „Lady Bird” nie działałaby w odpowiedni sposób, gdyby nie świetne wykonanie. Na sukces filmu składa się energetyczna, emocjonalna gra wcielającej się w główną postać Saoirse Ronan i znakomicie sekundującej jej Laurie Metcalf, grającej jej matkę, naturalne i żartobliwe dialogi oraz kompletny brak realizacyjnego zadęcia. Gerwig jest blisko swoich bohaterów, skupia się na ich buzujących uczuciach, ale równocześnie udało jej się stworzyć całkiem szeroką panoramę Stanów Zjednoczonych roku 2002, w którym toczy się akcja filmu. Obok pierwszych miłości i spektakli w kółku teatralnym są tu więc również problemy ubożejącej klasy średniej, amerykański patriotyzm zaraz po ataku na World Trade Center czy kwestia religijności.

Ale to samo, co można uznać za zaletę „Lady Bird”, da się również nazwać wadą. Uniwersalizm nastoletnich problemów może razić sztampowością – ileż to już razy oglądaliśmy uczniów amerykańskiego liceum, którzy się nieszczęśliwie zakochiwali, kłócili z rodzicami, zdradzali przyjaciół i zapisywali do kółka teatralnego? Ale jednak trudno nie przyznać racji Gerwig, która pokazała, że nasze życie, szczególnie w okresie dojrzewania, jest niezwykle podobne do doświadczeń milionów nastolatków na całym świecie. W tym tkwi również paradoks głównej bohaterki, która bardzo chce być inna i niezależna – nawet od imienia narzuconego jej przez rodziców – a przecież trudno o coś bardziej trywialnego jak nastoletni bunt. I właśnie o tym jest ten film – o oryginalności, która popada w schemat, o niezależności, która kończy się tęsknotą, o wielkich pragnieniach, które okazują się pułapką.

Świadoma tych zagrożeń Gerwig nie siliła się na nakręcenie oryginalnego, autonomicznego, wielkiego dzieła – wręcz przeciwnie: postawiła na czytelność, przejrzystość i brak artystowskich pretensji. Dodatkowo przesyciła opowiadaną historię empatią, zrozumieniem, ciepłem i uczuciem. Choć w centrum filmowego świata stawia główną bohaterkę, która nieustannie wchodzi w konflikt z matką, złorzeczy na katolickie liceum i jest raniona przez chłopaków, to wcale nie jest wobec niej bezkrytyczna. Gerwig opowiada o rzeczywistości, w której nawet złośliwe pomalowanie zakonnicom samochodu zostaje wzięte przez obiekt drwi za niezwykle zabawny żart. Każdy tu więc otrzymuje małego kuksańca, ale wszyscy zasługują na szacunek i zrozumienie, które reżyserka im ofiarowuje.

Jeśli lubicie kino bez zadęcia, empatyczne, uniwersalne i mądre życiową mądrością, to z pewnością pokochacie „Lady Bird”. Natomiast jeżeli bardziej cenicie oryginalność, kreatywność i autorski głos to film Gerwig raczej nie przypadnie wam do gustu. Nie zmienia to faktu, że jest to dzieło niezwykle celne w czynionych obserwacjach i angażujące emocjonalnie – a to już przecież bardzo wiele.

Ocena: 7/10