Nie ma mocnych na Pixara. Swoim najnowszym filmem dowiedli, że potrafią z kotleta sprzed 14 lat odgrzewanego na potrzeby ogórkowego sezonu wakacyjnego upichcić niesamowicie smaczny posiłek. Ich „Iniemamocni 2” okazali się czymś znacznie ciekawszym niż można byłoby się spodziewać po filmie, który miał w pierwszej kolejności ściągnąć do kina dzieciaki cieszących się wakacyjną przerwą. To wielopoziomowy, niejednoznaczny komentarz do funkcjonowania współczesnej popkultury, mediów i zmian zachodzących w relacjach między płciami.
Kontynuacja historii o rodzince superbohaterów musiała kiedyś nadejść. Pierwsza część ich przygód powstała w czasie, gdy nikt za bardzo nie myślał o erupcji popularności opowieści o postaciach w obcisłych trykotach ratujących świat. Kwestią czasu był więc powrót pana Iniemamocnego i jego małżonki Elastyny, gdy światową wyobraźnią zawładnął Marvel na spółkę z DC Comics. Do osiągnięcia sukcesu wystarczyłaby powtórka z rozrywki i opowiedzenie jakiejkolwiek historyjki z dobrze znanymi bohaterami. Mało wymagająca wakacyjna widownia i tak łyknęłaby to ze smakiem. Pixar nie poszedł jednak tą najmniej wymagającą drogą. Nie tylko wykazał się marketingowym nosem odświeżając swoich superbohaterów, ale znakomicie wpisał się w aktualny sposób opowiadania o nich.
„Iniemamocnym 2” podobnie jak „Logana: Wolverine”, „Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów” czy „Batman vs Superman: Świt sprawiedliwości”, wpisuje się w nurt rewizjonistyczny, przepracowujący mit zawsze szlachetnych superbohaterów, zastanawiając się nad ich społeczną odpowiedzialnością i użytecznością. Brad Bird – reżyser „Iniemamocnych 2” – poszedł, wydaje się, jeszcze dalej i rozszerzył tę problematykę na rolę mediów, a tym samym hollywoodzkiej maszynerii. Tym samym znacznie przybliżył podejmowane przez wymienione filmy dylematy realnym problemom współczesnego świata, tworząc z superbohaterów jedynie metaforę zmediatyzowanej władzy, reprezentowanej przez celebrytów, polityków i wielkie koncerny medialne, w tym filmowe.
Co więcej, zgrabnie połączył ten temat z innym niezwykle popularnym trendem we współczesnej kulturze, mianowicie odwracaniem ról płciowych i docenianiem bohaterów kobiecych. Tym razem to Elastyna stawia bowiem czoła wrogom, gdy w tym samym czasie jej małżonek pozostaje w domu i zajmuje się trójką dzieci – co oczywiście jest źródłem niewyczerpanego humoru. Głównym jego nośnikiem staje się nowy w rodzinie Iniemamocnych – mały Jack-Jack, któremu dopiero wyżynają się pierwsze supermoce. Głównym zadaniem, przed którym staje partner Elastyny, jest opanowanie wyjątkowo licznych i silnych umiejętności malucha, ale jednocześnie niemniej trudnych do ujarzmienia rozterek sercowych dorastającej córki i kłopotów z matematyką syna.
Jednak to nitka fabularna, w której to Elastyna gra główne skrzypce, jest dominująca. Iniemamocni, podobnie jak inni superbohaterowie, muszą żyć w podziemiu, bowiem zdelegalizowano wszystkich dysponujących mocami. Nie zgadza się na to rodzeństwo, które odziedziczyło po ojcu imperium medialne. Postanawiają więc zaangażować naszych bohaterów, zrobić wokół nich medialny szum, by w ten sposób lobbować za ponownym zalegalizowaniem działalności ludzi w trykotach. Plan idzie jak po maśle, Elastyna staje się ulubienicą kamer i obywateli, a nowe prawo zostaje niemal zadekretowane. Wszystko poszłoby bez problemu, gdyby nie pojawił się tajemnicy łotr, wykorzystujący media do hipnozy. W ten sposób panuje nad każdym, kto spojrzy w ekran.
Nietrudno wpaść na to, że propozycja rodzeństwa jest zbyt piękna, by okazała się dobroduszną. Dlatego w ich działalności poszukuje się potencjalnego zwrotu akcji. I tak się oczywiście dzieje, ale w jeszcze inny sposób, niż można byłoby się spodziewać. Co z jednej strony jest oczywiście satysfakcjonujące, ale z drugiej… niekoniecznie. Fabularna przewrotka okazuje się bowiem spłaszczać wymowę filmu i ciągnie jego ideologiczną warstwę w niezwykle pokrętne i zaskakujące rejony. Starając się omijać potencjalne spoilery, powiem tylko, że twórcy ostatecznie stają po stronie tych, którzy zamieniają rzeczywistość w medialny spektakl, stawiają na kompensacyjne miraże bezpieczeństwa zamiast na realne rozwiązania i wolą korporacyjno-marketingowe fantasmagoryczne szczęście, kreowane za pomocą technologicznej-finansowej machinerii. Po stronie pokonanych stawiają natomiast tych, którzy oferują podejście trudniejsze, bardziej wymagające, ale za to krytyczne i podejrzliwe wobec sprawujących władzę polityczną i medialną.
Takie rozwiązanie fabuły podważyło ostatecznie rewizjonistyczny i krytyczny potencjał filmu – co musi być rozczarowujące. Nie zmienia to jednak faktu, że „Iniemamocni 2” potrafiło wykorzystać bardzo dobrze znane schematy kina superbohaterskiego do opowiedzenia historii, którą można czytać wielopoziomowo. No bo być może w pierwszej kolejności jest to jednak opowieść o zmianach jakie zachodzą w domach milionów ludzi na całym świecie, czyli konsekwencjach zmian w relacjach między płciami i przejmowaniu przez kobiety ról, które do tej pory były kulturowe przypisane mężczyznom. Ci natomiast muszą stawić czoła znacznie trudniejszym przeciwnikom niż komiksowi złoczyńcy – zarówno z urażoną dumą, wciąż narzucanymi przez społeczeństwo wzorcami męskości, ale również z tym wszystkim, z czym znakomicie do tej pory radziły sobie kobiety: wychowywaniem dzieci, opieką nad domem czy spajaniem rodziny. Świetnie, że kino popularne trzyma rękę na pulsie zmieniającego się świata, jest otwarte na nowe kulturowe standardy i jednocześnie wykonuje ogromną pracę, by je zarówno oswajać, jak i promować – i to wcale nie w łopatologiczny czy upraszczający sposób. Takie kino superbohaterskie jest naprawdę super!
Ocena: 7/10
Film obejrzałem w Cinema City, tutaj możecie zarezerwować swój seans.
Komentarze (0)