Premiera tygodnia – „Cudowny chłopak”: Wonderland

Niektóre filmy powstają po to, by wlewać w serca nadzieję i rozgrzewać je ciepłem ludzkiej dobroci. Taki był również cel „Cudownego chłopaka” Stephena Chbosky’ego, opowiadającego o silę najzwyklejszej w świecie życzliwości. Ale robi to w znacznie mniej zwyczajny sposób, bo przez pryzmat historii chłopca doświadczającego wyjątkowo wiele zła ze strony rówieśników. Ale chyba jeszcze bardziej niezwykłe jest to, że reżyser potrafił zamienić film o swoim cudownym bohaterze w opowieść o wyjątkowości każdego z nas.

Auggie ma iść do gimnazjum – to dla niego znacznie ważniejsze wydarzenie, niż dla jego rówieśników. Nigdy wcześniej nie chodził do szkoły, na co dzień uczyła go mama, a wychodząc z domu zazwyczaj zakładał na głowę hełm kosmonauty. Nie robił tego bez przyczyny. Nie lubił, gdy inni patrzyli na niego z mieszaniną wstrętu i drwiny. Winna wszystkiemu jest jego twarz, zdeformowana, pełna pooperacyjnych blizn. Chłopiec urodził się bowiem z rzadką mutacją genów, które wywołały fizyczne zmiany na ciele. Ukrywający się do tej pory chłopiec musi wreszcie skonfrontować się z nieprzyjaznym światem. Mimo strachu i obaw decyduje się jednak na ryzykowny krok i zgadza się na pójście do normalnej szkoły. Z takimi samymi obawami wysyłają go tam rodzice – troskliwi, mądrzy, rozumiejący, razem z nim przeżywający każdy przejaw pogardy i drwiny.

Światu przedstawionemu w filmie daleko do realizmu – zbyt wiele w nim uśmiechu, ponadprzeciętnej troski, życzliwości i tolerancji. Rodzice są pełni miłości i empatii, a starsza siostra jest wręcz oazą wyrozumiałości, nie brakuje nauczycieli, którzy dla pracy w szkole porzucają Wall Street, roztropnych dyrektorów, czułych chłopców i wiernych przyjaciół. Natomiast każdy przejaw zła jest odpowiednio piętnowany i duszony w zarodku. Filmowa kraina, choć na pierwszy rzut oka mająca sporo wspólnego z rzeczywistością, jest nie mniej cudowna, co sam bohater. Ale nie ma w tym niczego złego. Ten bajeczny Wonderland jest bowiem światem idealnym. Mógłby posłużyć jako model, do którego należałoby dążyć.

Ale jeżeli tak ma wyglądać świat doskonały, to skąd w nim tyle zła? Twórcy mają na to własną, oryginalną teorię i przedstawiają ją, konstruując nietypową teodyceę. Przede wszystkim – w każdym kadrze czuć, że lubią oni ludzi, są otwarci na ich historie, sposób odczuwania świata, uczucia i skomplikowaną wrażliwość. Dlatego każdemu z najważniejszych bohaterów oddają głos, tworząc polifoniczną narrację, by w ten sposób postacie mogły z własnej perspektywy opowiedzieć o sposobach odczuwania przez siebie świata. Dzięki temu dostają szanse, by wytłumaczyć się z zachowań i czynów, które z punktu widzenia innych wydawały się niestosowne, przykre czy wyrachowane. Jednak dzięki poznaniu ich punktu widzenia oglądane sytuacje okazują się być znacznie bardziej złożone i niejednoznaczne. Drwina okazywała się bowiem nerwową reakcją na zaczepki rówieśników, a nagłe oddalenie od przyjaciółki konsekwencją kłopotów w domu i zwyczajnej zazdrości. Wszystko ma swoją przyczynę, a czasem pojawiające się zło, nigdy, według twórców, nie wynika z nienawiści, lecz z ludzkich zahamowań i słabości – a niekiedy wręcz z nieporozumienia.

W tej humanistycznej wyrozumiałości jest wielka, choć prostoduszna, mądrość – nieco naiwna, jak pojawiające się w filmie motta, może nawet nieco niezrozumiała, ale na pewno niezwykle potrzebna i, w co można uwierzyć podczas seansu, potrafiąca działać cuda. Jej źródłem jest niezachwiana wiara w godność każdej istoty ludzkiej, przesądzenie o jej wyjątkowości i dobrej woli. Nikt nie jest absolutnie zły, mówią twórcy, co najwyżej czasami błądzimy, zwiedzeni własnymi problemami.

Ta rzucająca się w oczy nadmierna idylliczność filmowego świata, o dziwo, zupełnie nie przeszkadza – wpisuje się w konwencję feel-good movie i zostaje wsparta całkiem solidnym fundamentem intelektualnym, wykluczającym istnienie zła absolutnego i przekonująco przedstawiającym pożytki z relatywizmu. Przeszkadzać mogą inne rzeczy – kilka narracyjnych niekonsekwencji, nieustatkowanie czy małe, lecz drażniące, scenariuszowe niedopowiedzenia. Świetnym zabiegiem było rozbicie perspektywy i podarowanie możliwości opowiedzenia o sobie kilku kluczowym bohaterom. Jednak reżyser mniej więcej w połowie filmu porzuca to narracyjne rozbicie i obiektywizuje perspektywę, co skutkuje poczuciem niekonsekwencji i kompozycyjnego chaosu. Niepotrzebnie również dociska pedał słodyczy i patosu, by nie pozostawić żadnych niedopowiedzeń. Problemem jest również to, że nie do wszystkich bohaterów podchodzi w ten sam sposób – nie każdemu daje takie samo prawo do wytłumaczenia się czy przedstawienia własnego punktu widzenia. Innych natomiast rozgrzesza zbyt łatwo.

Wiele jest filmów o dobru, ale niewiele o dobroci – takiej zwyczajnej, codziennej, bezinteresownej, ale chyba właśnie najbardziej pożądanej. „Cudowny chłopak” jest właśnie takim filmem – po który należy sięgnąć, gdy straci się wiarę w ludzkość i odczuwa się nagłą potrzebę ponownego wypełnienia swojego wnętrza wyrozumiałością i nadzieją. Siły życzliwości, którą przepełnione jest dzieło Chbosky’ego, z pewnością wystarczy dla każdego, nawet najbardziej zatwardziałego i nieczułego serca.

Ocena: 6/10

Film obejrzałem w Cinema City, tutaj możecie zarezerwować swój seans.