Nic się tu nie dzieje #1 – „Dziedziczki”: Kobieta na skraju załamania nerwowego

Oglądając „Dziedziczki” Marcelo Martinessiego ma się silniejsze niż zwykle wrażenie, że pokazywane w filmie wydarzenia są jedynie niewielkim wycinkiem z życia bohaterek. Chela przypomina Clarę z „Aquariusa”. Są w podobnym wieku, targają nimi podobne namiętności i dla każdej ważnym kontekstem jest ich dom. Choć z każdej strony dosięgają kobietę problemy natury materialnej – długi, rozprzedawany dom, utrata ukochanych przedmiotów – Martinessi, jakby na przekór, nieustannie tropi w jej zachowaniu to, co najbardziej ulotne i eteryczne – krótkie spojrzenia, zastygniętą twarz w sprzecznych uczuciach, drobne uśmiechy zdradzające niepewność. Jego bohaterka stara się wyzwolić z materialności, która ciągnie ją ku temu, co przyziemne, by prawdopodobnie po długich latach w końcu coś poczuć.

„Dziedziczki” to przykład nowego kina queer, w którym seksualne preferencje bohaterów nie stanowią głównego problemu fabuły. Chela i Chiquita przeżyły długie lata razem w pięknym domu odziedziczonym przez pierwszą z kobiet. Akcja zawiązuje się, gdy Chiquita otrzymuje nakaz stawienia się w areszcie, bo jest podejrzana o defraudację. Sprawa okazuje się nieporozumieniem, wynikającym z błędu kobiety, ale swoje w więzieniu musi odsiedzieć. Chela pozostaje w ogromnym domu sama, z nowo zatrudnioną służącą. Na jej głowie zostają długi i coraz bardziej doskwierający brak pieniędzy. Raz po raz do jej posiadłości przychodzą obce osoby, zainteresowane kupnem w okazyjnych cenach zestawów sztućców, kompletu kryształowych kieliszków czy fortepianu. Odziedziczona fortuna okazuje się balastem, który więzi kobietę nie mniej niż kraty więzienia jej partnerkę.

Martinessi genialne rozrysowuje relacje uczuciowe i klasowe, a co za tym idzie stosunki władzy. Minimalizuje dialogi, skupiając się na nieprzenikniętej twarzy Cheli wyśmienicie granej przez Anę Brun. Kobieta stara się „trzymać fason”, bardzo zależy jej na dyskrecji i dobrym imieniu. Jej klasowa duma nie pozwala jej poprosić o finansowa pomoc znajomych, dotychczasowe życie nie nauczyło jej również pracy. Jej największym koszmarem wydaje się utrata twarzy, choć wcale nie wydaje się kobietą wyjątkowo towarzyską. Można mniemać – bo nic tu nie jest powiedziane wprost – że odziedziczony lata temu spadek stał się jej przekleństwem. Osiągnięty status okazał się być w sprzeczności z jej wrażliwością, a rodowe dobra nie przyniosły finansowego spełnienia, lecz obarczyły odpowiedzialnością, której nie potrafiła unieść. Dziś sprzedawane, są powodem do wstydu.

Ale to nie jedyne przyczyny zapadania w cyklicznie powracające stany depresyjne. Jej uczucie do Chiquity prawdopodobnie ulotniło się i to wraz z kurczącym się dobytkiem, które jej partnerka nieopacznie roztrwoniła. Martinessi miał znakomity pomysł na powiązanie kwestii uczuciowych, ambicjonalnych i klasowych. Kazał bowiem zająć się swojej bohaterce wożeniem starszych sąsiadek, również tytułowych „dziedziczek”, na partyjki brydża. Za pierwszym razem miała to być przyjacielska przysługa, ale szybko okazało się, że jest zapotrzebowanie na tego typu usługi. Chela decyduje się na kolejne kursy, ale nie z powodu niewielkich pieniędzy. Podczas jednej z jazd poznaje młodszą kobietę, która ewidentnie rozpala w niej dawno zapomniane namiętności.

„Dziedziczki” to film przemyślany w najdrobniejszych szczegółach – od sposobu prowadzenia kamery (ciemne, depresyjne wnętrza pełne przytłaczających przedmiotów zdają się oddawać stany psychiczne bohaterki), przez głębię i niejednoznaczność wnętrz bohaterów, aż po drobiazgowe rozpisanie fabuły. Tu nic nie jest podane wprost. Ulotne uczucia muszą znaleźć sobie miejsce wśród ciężkich przedmiotów, emocje są skwapliwie tłumione, a przeszłości i przyszłości możemy się tylko domyślać. Tak skonstruowana całość składa się na wielowymiarowy portret kobiety na skraju załamania nerwowego.

Ocena: 7/10