MFF T-Mobile Nowe Horyzonty #8 – Wszystkie nieprzespane seanse

Festiwal powoli zbliża się ku końcowi. Przed nami ostatni weekend imprezy. Ilość codziennie oglądanych filmów i intensywność festiwalowego życia sprawia, że coraz częściej weryfikatorem jakości filmów przestaje być głowa, a zaczyna ciało. Najlepszą recenzją jest nieprzymknięcie podczas seansu oczu nawet na chwilę. Szczególnie narażone na nieprzychylną reakcję organizmu są poranne seanse. Jednak ósmego dnia festiwalu film otwierający działał jak najmocniejsza kawa, choć sam korzystał z konwencji snu. Niewątpliwie najjaśniejszym punktem programu okazały się „Wszystkie nieprzespane noce” Michała Marczaka.

Wszystkie-nieprzespane-noce2

Wszystkie nieprzespane noce, reż. Michał Marczak

Film, który do tej pory był pokazywany na światowych festiwalach w sekcjach poświęconych kinu dokumentalnemu nagle trafił do konkursu głównego festiwalu w Gdyni – tradycyjnie poświęconemu kinu fabularnemu. To nieporozumienie jednak wyjaśnia się podczas oglądania filmu. Fikcja płynnie zlewa się w nim z faktem, tak jak nieprzespane noce przechodzą w senne poranki. Prawda miesza się z kłamstwem, artyzm ze sprawozdaniem. Bohaterowie, przestrzenie, imprezy mogą być rzeczywiste, lecz warstwa literacka – dialogi czy konkretne zachowania – wydaje się domeną fikcji. Dwójka przyjaciół jest notorycznymi imprezowiczami – wcale nie różnią się jednak od przeciętnego reprezentanta portretowanego przez Marczaka pokolenia. Liczy się dla nich dobra zabawa, seks, alkohol i narkotyki. Niekoniecznie są one esencją ich życia, ale dają wytchnienie, siłę i energię do działania. Na szczęście reżyser postanowił zdystansować się od tego, co pokazuje. Nie wytyka słabości, błędów, nie piętnuje wiecznego życia w ekstatycznej Nibylandii. Nie stawia się również w pozycji orędownika. Pokazywany przez niego świat nie istnieje, jest zniekształcony wypitym alkoholem, machami marihuany, kreskami amfetaminy, seksualnym podnieceniem. Znajduje się gdzieś pomiędzy nieprzespaną nocą, a ciężkim porankiem. Jest flashbackiem – nagłym wspomnieniem wyjątkowych, szalonych chwil spędzonych z piękną nieznajomą czy najlepszym kumplem. Najważniejszym słowem filmu jest „reminiscencja”, której definicję Marczak podaje na samym początku.

Nad całością unosi się duch poetyckości. Kamera powoli snuje się między roztańczonymi ciałami, powoli śledzi ruchy bohaterów, obserwuje ich podczas pijackich ekscesów i przebłysków geniuszu, które zawsze występują nad ranem, gdy wydaje się, że każde wypowiadane słowo posiada ciężar proroctwa, bądź wykładni wszechświata. Rozmowy bohaterów składają się w alogiczny, egzaltowany, ale zadziwiająco mądry porządek. Dwójka przyjaciół to odrealnieni poeci, stymulowani do ekscentrycznych działań przez środki odurzające, uczucia i muzykę.

„Wszystkie nieprzespane noce” to również film pokoleniowy – dokumentuje doświadczenie, które podziela pewnie każdy, kto jeszcze nie skończył trzydziestego roku życia. Ta energiczna, imprezowa rzeczywistość napędzana pijackimi dysputami, koksem, flirtem i przyjemnym stanem odrętwienia znajduje się poza miejscem i czasem. W oku kamery przypomina piękny, niekończący się sen. Film jest jednak zapisem bardzo powolnego i bolesnego wybudzania się. Główny bohater doświadcza kolejnych strat – przyjaciela i dziewczyny – zaczyna odczuwać pustkę i samotność – radość imprez zaczyna zastępować smutek. Jego imprezowa codzienność coraz bardziej go uwiera. Ten doświadczany przez bohatera brak nie jest dla reżysera powodem, by oskarżać jego styl życia – wszystko jest dla ludzi, każdy przecież lubi dobrze poimprezować i zaliczyć niejedną nieprzespaną noc.

n-capace

N-Capace, reż. Eleonora Danco

To był jedyny film tego dnia, na którym powieki wydawały się zrobione z ołowiu. Film Włoszki jest nietypową rodzajową hybrydą. Podobnie jak u Marczaka, tylko ze zdecydowanie mniejszą gracją, łączy się tu symboliczna fikcja i inscenizacja z dokumentalnymi zapisami wypowiedzi gadających głów. Najciekawiej wypadają opowieści przepytywanych osób. Anonimowe osoby mówią o swoich relacjach z rodzicami, kochankami, małżonkami. Ich wypowiedzi składają się na wielopokoleniowy zapis międzyludzkich stosunków. Najważniejszymi z nich okazują się te damsko-męskie, seksualne. Danco nasyciła całość autobiografizmem. W pewnym momencie otwarcie mówi, że nie interesują jej historie innych ludzi i nie działa to na korzyść filmu. Włoszka koncentruje się na sobie i własnym ego artystki. Interesujące wypowiedzi innych przeplata symbolicznymi scenami, na których tłucze kilofem chodnik, czy pcha łóżko przez miasto. Ponad intrygujące, socjologiczne obserwacje wybija się artyzm nienajwyższych lotów, który może znaczyć cokolwiek.

Aquarius

Aquarius, reż. Kleber Mendonca Filho

Obchodząca 70 rocznicę urodzin seniorka rodu, podczas odczytywania przez najmłodszych członków rodziny oficjalnych życzeń ucieka myślami w przeszłość. Wspomnienia wywołał stary kredens, na którym w młodości uprawiała seks z ukochanym mężczyzną. Ta jedna z pierwszych scen filmu streszcza w sobie całość. Dwu i pół godzinny obraz można byłoby zakończyć w tym momencie. Dalsze przedstawione wydarzenia nie dodają do wymowy całości wiele więcej. Niestety twórca na tym nie poprzestał. Rozciągnął do granic możliwości opowieść o kobiecie, która musi stoczyć walkę o własne mieszkanie, w którym spędziła całe swoje życie – wykupić je chce lokalny deweloper. To dla niej przestrzeń sakralna, dom, w którym wychowały się jej dzieci, pochowała męża i przeżyła najwspanialsze chwile swojego życia. Żadna siła nie zmusi jej do jego opuszczenia. Główny wątek przenika się z obserwacją codzienności Clary oraz współczesnej Brazylii, obserwujemy jej samotność, powolne starzenie i kontakty z rodziną. Składają się one na obraz niezłomnej kobiety. Filho pokazuje, jak wielką wagę mają w naszym życiu wspomnienia, które określają naszą tożsamość. By żyć w zgodzie ze sobą, nie można iść na żadne kompromisy. Narracja posiada nietypowy rytm, w który trudno wpaść. Daleko „Aquairusowi” do slow cinema, ale od fabuły i opowieści ważniejsza jest tu obserwacja i stany ducha bohaterki. Doceniam znakomitą rolę Soni Bragi w roli Clary, ale nie byłem w stanie zafascynować się graną przez nią postacią.

Dzieciństwo-wodza

Dzieciństwo wodza, reż. Brady Corbet

„Omen” kina historycznego. Akcja filmu rozgrywa się zaraz po zakończeniu I wojny światowej. Amerykański doradca stanu przyjeżdża do Francji, by negocjować traktat wersalski. Głównym bohaterem jest jego łatwo wpadający w szał syn. Obserwujemy jego walkę z matką, wiecznie nieobecnym w domu ojcem oraz licznymi opiekunkami. Ataki agresji można tłumaczyć na różne sposoby i twórcy nie podsyłają tu żadnej właściwej odpowiedzi. Najłatwiej byłoby sięgnąć po tropy psychoanalityczne, ale to droga na skróty. Reżyser nie sugeruje również żadnych powodów metafizycznych – to kino realistyczne, lecz przełamane postmodernistyczną zabawą historią. Jest wyzwaniem myślowym na temat źródeł zła, nie tylko jednostki, ale również całych społeczeństw. Trudno nie odnieść jednak wrażenia, że całość zbudowana jest na dość wątpliwych fundamentach. Wskazywanie jedynie na poszlaki maskuje pustkę opowieści. W wizualnie interesujący sposób – operując ostrymi światłocieniami – film zadaje ważne, historiozoficzne pytania, ale nawet nie sugeruje odpowiedzi. Można w tym dostrzec przejaw wyrachowanego efekciarstwa.

Oślizgły-dusiciel

Oślizgły dusiciel, reż. Jim Hisking

Kilka razy podczas seansu odczuwałem mdłości, twórcy byliby zapewne zachwyceni reakcją mojego organizmu. Kumulują na ekranie wszystko to, co najokropniejsze. Świecą nieatrakcyjnymi tyłkami i wielkimi penisami, z pasją smakosza opowiadają o smaku wymiocin i zalewają wszystko obleśnym tłuszczem. Nad całością unosi się duch „Różowych flamingów” Johna Watersa, który równie chętnie szokował i wzbudzał niesmak. Hisking opowiada absurdalną historię tytułowego oślizgłego dusiciela, żywiącego się wielkimi ilościami tłuszczu i gałkami ocznymi swoich ofiar. Napada na tych, którzy odcisnęli mu na odcisk. Dziwnym monstrum jest ojciec zahukanego mężczyzny o mentalności dziecka, który stara się usamodzielnić i wyswobodzić spod opresyjnego nadzoru rodzica. Można w tej obrzydliwie absurdalnej opowieści odnaleźć przypowieść o dojrzewaniu, choć to nie głębsza refleksja wybija się na pierwszy plan podczas seansu. To przykład szalonego, bezpretensjonalnego kina spod znaku „midnight movies”. Podczas wieczornych seansów na festiwalu publiczność bawiła się znakomicie przy akompaniamencie syku otwieranych puszek piwa.