Krakowski Festiwal Filmowy – „Over the Limit”, reż. Marta Prus

Marta Prus zagląda tam, gdzie mało kto może wejść – do wnętrza rosyjskiej machiny produkującej kolejnych mistrzów sportu. Nie interesują ją jednak głośne w ostatnim czasie kwestie dopingu, choć metody mobilizacji młodziutkiej gimnastyczki artystycznej, której występom i treningom przygląda się dokumentalistka, wydają się równie dyskusyjne. W „Over the Limit” udała się reżyserce rzecz niezwykła, ani przez moment nie nawiązując wprost do kwestii polityki, skupiając się jedynie na codzienności bohaterki, uchwyciła spojrzenie wielkiego niedźwiedzia, niemo wywierającego presję sukcesu.

Władza u Prus jest enigmatyczna, realizuje się poprzez wpojoną miłość do ojczyzny, w imię której można ponieść wszelkie poświęcenie. W jednej z pierwszych scen Rita bez zawahania mówi dziennikarzom, że wszystko co robi, czyni dla Rosji. Wyimaginowana powinność wobec kraju staje się również argumentem, do którego odwołuje się jej trenerka, choć znacznie częściej czyni to najmocniej mącąca wodę przedstawicielka związku gimnastycznego. Starsza kobieta w obiektywie Prus jawi się jako szara eminencja, persona reprezentująca rozmytą władzę, której pochodzenie jest wyjątkowo niejasne. Bardzo szybko zarówno dziewczyna, jak i widzowie zaczynają sobie doskonale zdawać sprawę, że nieustannie powtarzane, dyscyplinujące słowa „występujesz dla Rosji”, oznaczają mniej więcej tyle, co „musisz wznieść się ponad własne limity, twój wysiłek nie jest twoją prywatną sprawą, ćwiczysz i występujesz dla kraju, więc ty jako osoba przestajesz istnieć”. Rita, podobnie jak władza, rozmywa się, jej indywiduum przestaje cokolwiek znaczyć, bo w momencie, gdy zakłada dres z godłem Rosji, jej ciało, umysł, a nawet emocje stają się wyłączną własnością kraju.

Prus koncentruje się na trójkącie, w skład którego wchodzą: Rita, jej trenerka oraz przedstawicielka związku. W ten sposób tropi wzajemne zależności i stosunki władzy, do cna obnażając filozofię rosyjskiego związku, której fundamentem jest zastąpienie myślącego, czującego, wrażliwego człowieka niezniszczalną, posłuszną, niezawodną maszyną – wypraną z uczuć, emocji i prywatności. Dziewczyna przed każdym startem słyszy, by zamieniła się w uśmiechnięty, wdzięczący się do sędziów zimny metronom.

Dokumentalistka uchwyciła to wszystko jedynie przysłuchując się dialogom. Najbardziej interesuje ją to, co ma do powiedzenia reprezentantka władzy, która ma nad dziewczyną całkowitą kontrolę. To ona decyduje o jej treningach, sposobie prowadzenia kariery, a także o tym, czy Rita pojedzie na tak bardzo przez dziewczynę wyczekiwaną Olimpiadę. Ich dialogi, a raczej monologi starszej kobiety, przypominają te z filmu o Tonyi Harding – „Jestem najlepsza. Ja, Tonya”. Pełne są wulgaryzmów, niewybrednych epitetów i dosadnych sformułowań, kompletnie niekojarzących się z delikatnością gimnastyki artystycznej. Gdy słuchamy uwag starszej kobiety kierowanych do drobnej, wrażliwej, delikatnej Rity, wydaje się nam, że to matka Tonyi ponownie nie przebiera w środkach, starając się na swój sposób zmotywować córkę.

Wielką sztuką jest opowiedzieć o kraju, nie poruszając wprost kwestii polityki, ale jeszcze trudniej obnażyć w ten sposób wcielaną przez państwo totalizującą filozofię sportu. Prus udały się obie rzeczy i to w stylu rodzimych mistrzów dokumentu – Karabasza, Kieślowskiego czy Łozińskiego. Kluczem do jej sukcesu okazała się właśnie tradycja polskiego dokumentalizmu, do którego ewidentnie reżyserka nawiązuje. Minimalizuje bowiem własny wpływ na obserwowaną rzeczywistość, ograniczając się do cierpliwej obserwacji – w pełni zawierza rzeczywistości, którą formuje jedynie za pomocą znaczeniotwórczego, zagęszczającego montażu. Ale podobnie jak to było w filmach wymienionych dokumentalistów, również u Prus nie czuć chłodu obojętności. Jej oko nie tylko jest, jak chciał tego Karabasz, cierpliwe, ale również pełne empatii. To właśnie kamera polskiej twórczyni wielokrotnie okazywała się jedynym sprzymierzeńcem nieustannie strofowanej, krytykowanej i doprowadzanej do granic fizycznych i psychicznych możliwości dziewczyny – bo to właśnie ona pokazywała jej nadludzką wręcz pracę, jej codzienność, jej hart ducha. Dzięki sile obiektywu dziewczyna odzyskiwała godność, prywatność i człowieczeństwo, bowiem dokumentalistkę nie interesuje, jak trenerek, ostateczny wynik sportowy – nie bez powodu kończy film zaraz przed najważniejszym występem Rity – ale jej psychosomatyczna całość: dom, rodzina, uczucia, emocje, praca, wysiłek, czyli wszystko to, z czego ograbiają ją mające nad nią władzę kobiety.

„Over the Limit” to nie tylko skrupulatne studium działania rozproszonej polityki czy totalizacji sportu, ale również analiza mechanizmu produkcji mistrzów, którzy przestają być ludźmi, czyli dokonującego się na naszych oczach procesu dehumanizacji. Sport jako przedłużenie władzy staje się destrukcyjny, a zarazem omnipotentny – wdzierający się w każdą szczelinę życia bohaterki. Dlatego być może najbardziej przerażającą sceną filmu wcale nie jest ta, w której pokazuje się kolejną sesję nienawiści skierowana pod adresem dziewczyny, lecz ta, w której Rita zapytana o plan po zakończeniu kariery sportowej, nawet nie jest w stanie udzielić odpowiedzi.

Ocena: 7/10