Krakowski Festiwal Filmowy #4 – O wojnie i przywracaniu godności

Po dniu, w którym dominowały animacje, tym razem najciekawszymi filmami okazały się dokumenty. Najmocniejszym punktem wczorajszego dnia był bezsprzecznie pokaz „Alisy w Krainie Wojny” Alisy Kovalenko i Liubovy Durakovej. Pozytywnie zaskoczyła również krótka fabuła z Panoramy Polskiego Kina. Było o wojnie, społecznie wykluczonych i ekscentrycznych krasnoludkach.

Zacznę od najciekawszego filmu, czyli „Alisii w Krainie Wojny” – irytującego, dyskusyjnego, ale dostarczającego nadspodziewanej dawki autentyzmu. Kovalenko w polsko-ukraińskiej koprodukcji opowiedziała o samej sobie w sytuacji ekstremalnej. Film rozpoczyna się w momencie, gdy kijowski  Majdan zwycięża, a Krym zostaje zaatakowany przez Rosjan. Młoda reżyserka chce zarówno udokumentować ten bardzo ważny moment w ukraińskiej historii, jak i wspomóc swoją ojczyznę w walce z agresorem. Tytuł filmu jest znaczący. Bohaterka zachowuje się jakby nie potrafiła trzeźwo oceniać rzeczywistości i trafiła do nierzeczywistej krainy, w której panuje wojna. Wszyscy dookoła przestrzegają ją przed grozą konfliktu zbrojnego, a ona nie bacząc na zagrożenie, wyrusza na linię frontu razem z ochotnikami z „Prawego Sektoru”. Drobna dziewczyna zakłada ciężką kamizelkę kuloodporną i wyrusza, z nowymi kompanami, uzbrojona w kamerę, na wojnę z Rosją. Jej partner – francuski korespondent – nie kryje oburzenia jej postawą. Ona jednak nie potrafi inaczej – czuje patriotyczny obowiązek brania udziału w obronie suwerenności i integralności kraju. Można się nie zgadzać z militarystyczną perspektywą autorki, irytować jej postawą, naiwnością i nieodpowiedzialnością, ale nie można odmówić jej determinacji, poświęcenia i odwagi. Nieprzygotowana do walk, podąża na pierwszą linię ognia. Tak mocnych zdjęć nie robili nawet najbardziej wytrawni korespondenci wojenni. Kovalenko nie poprzestaje jednak na przedstawieniu szoku wojny. Pokazała, jak wojna wpływa na jej życie uczuciowe, relacje z rodziną, w jaki sposób na politykę reagują jej znajomi, jakie nastroje panują w Kijowie i Doniecku. Siłą „Alisy w Krainie Wojny” jest wspomniana już autentyczność i młodzieńcza energia wynikająca również z faktu opowiadania o własnych losach i uczuciach. Film Kovalenko i Durakovej to bardzo smutne postscriptum do filmu Darii Lipko o wojnie w Jugosławii, który kończył się przypomnieniem, że Europa wciąż nie jest wolna od konfliktów zbrojnych.

"Alisa w krainie wojny", reż. Alisa Kovalenko, Liubov Durakova

„Alisa w krainie wojny”, reż. Alisa Kovalenko, Liubov Durakova

Inne filmy posiadały znacznie mniejszy ładunek emocjonalny, choć opowiadały o niemniej ważnych sprawach. Wszystko zależy od perspektywy. Dla osób wyrzuconych na margines społeczeństwa – w jakiś sposób dyskryminowanych i piętnowanych – walka o własną godność jest najważniejsza. Zarówno konkursowy „Daniel” Anastazji Dąbrowskiej, jak i dokument pokazywany w Panoramie „Cheerleaderki” Sławomira Witka starały się pokazać pewne wykluczane grupy jako w pełni sprawne. W ciekawszym z nich Dąbrowska skupiła się na tytułowym chłopcu, który okazuje się chorować na zespół Downa. Obserwuje go podczas letnich kolonii. Daniel jest nastolatkiem i zachowuje się tak, jak wszyscy nastolaktowie mają w zwyczaju. Głównym tematem rozmów w gronie przyjaciół są dziewczyny. Dąbrowska koncentruje się właśnie na uczuciowym życiu bohatera i jego przyjaciół. Podgląda go podczas długich i szczerych rozmów, w chwilach radości i refleksji. Szczególnie te drugie wypadają przed kamerą szczególnie poruszająco. Kluczową sceną jest ta, gry chłopiec z pełną świadomością stwierdza, że przecież nigdy nie będzie miał dzieci, choć tak bardzo by chciał. „Chciałbym żyć inne życie” mówi. Dąbrowska nie szuka w gronie chorych chłopców sensacji, tym bardziej nie chce się nad nimi litować. Odnajduje w nich normalność i smutną świadomość, która sprawia, że dysponują znacznie większą mądrością niż ich zdrowi rówieśnicy.

"Daniel", reż. Anastazja Dąbrowska

„Daniel”, reż. Anastazja Dąbrowska

Filmem bardziej oczywistym w wymowie, oszczędniejszym w formie, były „Cheerleaderki”. Witek również skoncentrował się na tych, którzy na co dzień pozostają w cieniu. Przyglądał się treningom grupki małych dziewczynek, które pragną zostać cheerleaderkami. Ich opiekunką i nauczycielką jest profesjonalistką z grupy dziewczyn z Sopotu – ponoć jednych z najlepszych na świecie. Przeszkodą do zrealizowania planów dziewczynek są wózki, a na których się poruszają. Dokument jednak niczym nie zaskakuje, dostarcza jedynie kilku chwil uśmiechu i wzruszenia. Dziewczyny konfliktują się, nie radzą sobie z treningami, stresują przed występem i ostatecznie osiągają sukces – czyli pełen zestaw obowiązkowych elementów w tego typu opowieści. Niestety Witek nie wykracza poza ten schematyczny banał.

Warto wspomnieć jeszcze o dwóch innych filmach z Panoramy – „Staje się” Arka Biedrzyckiego i „Jazz albo Janko Muzykant Najnowszy” Leszka Gałysza. Pierwszy zasługuje na uwagę ze względu na sposób prowadzenia narracji, drugi natomiast z powodu swojej ekscentryczności. Film Biedrzyckiego przypomina „Hardkor Disko” Krzysztofa Skoniecznego i „W sypialni” Tomasza Wasilewskiego. Podobnie jak we wspomnianych filmach, w „Staje się” mierzymy się z frapującą tajemnicą, której ostatecznie nie zgłębiamy. Można ten fakt potraktować jako wykręt – pójście na łatwiznę. Można również docenić sposób konstruowania narracji, która wciąga nas w historię zaginionej kobiety. Równolegle obserwujemy jej ucieczkę od rodziny oraz przesłuchanie jej męża i córki na policji. Jej zachowanie może dziwić – wydaje się, że powinna być szczęśliwą i spełnioną kobietą – stąd narastające napięcie, które jednak nie zostaje rozładowane. W takich sytuacjach można mieć wrażenie, że sam twórca nie znał odpowiedzi na pytanie o motywacje bohaterki. Trudno nie odnieść wrażenia, że to, co prawda efektowna, ale jednak droga na skróty.

"Jazz albo Janko Muzykant Najnowszy", reż. Leszek Gałysz

„Jazz albo Janko Muzykant Najnowszy”, reż. Leszek Gałysz

Rzadko zdarzają się filmy, wobec których czuć tak wielką bezradność. Animacja Gałysza jest rozbrajająca, naiwna i totalnie ekscentryczna. Jazzowej muzyce towarzyszą rysunki, które wydają się pochodzić spod ręki dzieci. Mamy jakichś krasnoludków, warzywopodobne stwory i babcię, która zostaje nabita na ołówek. Jest też tajemniczy jazzman, przygrywający na saksofonie. Na ekranie dzieją się rzeczy przedziwne – bez ładu i składu. Czy to wizualny odpowiednik jazzowej improwizacji? To również byłaby łatwa wymówka. Ale czy powinniśmy doszukiwać się sensu w tej sennej psychodelii? Trudno powiedzieć. Ten weteran animacji dziecięcej postanowił zaangażować wypracowaną przez siebie estetykę do filmu dla dorosłych. Efekt okazał się groteskowy, choć raczej w zaskakujący sposób, niż odpychający.

Jesteśmy już na półmetku festiwalu. Rysują się już pierwsi faworyci i  największe rozczarowania. Obraz polskiej reprezentacji również powoli klaruje się. Mam jednak nadzieję, że druga część imprezy niejednym mnie jeszcze zaskoczy i wszystko, co najlepsze przede mną, bo wciąż nie spotkałem filmu, który zrobiłby na mnie szczególne wrażenie. Ale jestem cierpliwy.