Zróbcie hałas! Najgłośniejsze rock-dokumenty XXI wieku

Filmy dokumentalne o muzyce mają swoje ważne miejsce w historii filmu. „Gimme Shelter” Alberta i Davida Maysles z 1970 roku uwieczniający koncert Rolling Stones jest czymś więcej niż sprawnym zapisem muzycznego występu – to dokument końca pewnej epoki w historii amerykańskiej kultury, a zarazem arcydzieło kina bezpośredniego, czyli nurtu dokumentalnego starającego się minimalizować wpływ twórców na pokazywane wydarzenia. Podobnie stało się z „Woodstockiem” Michaela Wadleigha z tego samego roku – ten film do dzisiaj jest cennym źródłem wiedzy o samym festiwalu, ale również nadal posiada potężny wpływ na tworzenie jego mitu. Nie bez powodu pierwsze rock-dokumenty, czyli popularne rockumenty, pochodzą z przełomu lat 60. i 70., kiedy miała miejsce muzyczna rewolucja, a na muzycznym firmamencie rozbłysło wiele nowych, wciąż nie blaknących gwiazd.

Jeśli miałoby się mierzyć stan sceny muzycznej ilością i jakością filmów o niej opowiadającej, to początek XXI wieku powinno się nazwać złotym okresem w dziejach muzyki popularnej. Przez ostatnie lata to właśnie portrety muzyków wzbudzały największe emocje wśród fanów filmów dokumentalnych. Najbardziej znane z nich – „Sugar Man” Malika Bendjelloula, „Cobain: Montage of Heck” Bretta Morgena, „Amy” Asifa Kapadii, a ostatnio „Janis” Amy Berg – przykuwały uwagę nie tylko wielbicieli talentu ukazywanych postaci. Interesujących rock-dokumentów w ostatnim czasie stworzono jednak znacznie więcej.

 

Tajemnice talentu, życia i śmierci

Najbardziej rozpowszechnioną formą opowiadania o muzyce wśród dokumentalistów jest tworzenie portretów wybitnych muzyków i znanych zespołów. Szczególnie chętnie filmowcy sięgają po niezwykłe osobowości, skrywające w swojej biografii jakąś niewyjaśnioną do tej pory tajemnicę. Właśnie próba jak najbliższego podejścia do sekretu talentu, życia i śmierci była celem dokumentalistów biorących się za tworzenie biografii Janis Joplin, Kurta Cobaina, Amy Winehouse, Jima Morrisona, Boba Marleya czy Iana Curtisa. Swoje szczególne miejsce w tym panteonie przedwcześnie zmarłych gwiazd rocka mają reprezentanci tzw. klubu 27, czyli ci z muzyków, którzy odeszli w wieku 27 lat.

W potoku bardzo podobnych produkcji, stawiających przed kamerą aktywnych zawodowo muzyków, ich rodziny, przyjaciół oraz zmuszających rozmówców do opowiadania o sekretach znanych gwiazd, trudno odnaleźć produkcje oryginalne, starające się opowiedzieć znane biografie w nowy sposób. Filmów starających się analizować drogę kariery gwiazd rocka jest naprawdę wiele, już w swoich tytułach zdradzają, o kim opowiadają i jaką narrację przyjmują. Wśród najbardziej znanych dokumentów znajdują się: „Koniec wieku: Historia The Ramones”, „Lemmy”, „Sex Pistols: Wściekłość i brud”, „Joe Strummer: Niepisana przyszłość”, „God Bless Ozzy Osborne”, „No direction home: Bob Dylan”, „Patti Smith: Sen życia” czy „Super Duper Alice Cooper”. Są wśród nich filmy lepsze i gorsze, oryginalniejsze i popadające w biograficzną sztampę, korzystającą z maniery gadających głów. Na ich tle wyróżnia się zaledwie kilka produkcji, które starają się choć nieco nagiąć reguły rock-dokumentów – bo nie ma niczego gorszego niż bezkrytyczny filmowy pomnik swojego muzycznego idola. Na wyróżnienie zasługują: „Cobain: Montage of Heck”, „Amy”, „20 000 dni na Ziemi” Jane Pollard i Iaina Forsytha, „Pussy riot: Modlitwa punka” Mike’a Lernera i Maxima Pozdorovkina oraz nieco podobne do siebie „Sugar Man” i „Anvil! The story of Anvil” Sachy Gervasiego.

"Cobain: Montage of Heck", reż. Brett Morgen

„Cobain: Montage of Heck”, reż. Brett Morgen

Najnowszy film o wokaliście Nirvany wyróżnia się przede wszystkim kunsztownością formy, wizualnym bogactwem, na które składają się prywatne, wcześniej niepublikowane home videos, ożywiane przez twórców filmu autorskie rysunki Kurta oraz dodane przez dokumentalistów animacje, ilustrujące często autentyczną ścieżkę dźwiękową z wypowiedziami bohatera. To na pewno nie jest dokument idealny – twórcy nie kryją się z tym, że proponowana narracja o gwieździe grunge’u jest prowadzona z punktu widzenia jego żony – Courtney Love. Mimo tej oczywistej stronniczości i próbie „oczyszczenia” znienawidzonej przez fanki Cobaina kobiety, film posiada zarówno niewątpliwą wartość poznawczą – mamy wgląd w prywatne życie muzyka i jego mroczną psychikę – oraz artystyczną, dzięki bardzo sprawnemu wykorzystaniu otrzymanych od rodziny materiałów. Na szczególne pochwały zasługuje pomysł zanimowania rysunków Kurta oraz wykorzystanie jego osobistych notatek. Nie tylko dają one możliwość lepszego zrozumienia bohatera – choć na szczęście Morgen nie zamierzał bawić się psychoanalityka, starającego znaleźć odpowiedź na pytanie o powód śmierci Kurta – ale również dynamizują strukturę filmu, ilustrują to, o czym opowiadają jego najbliżsi.

Podobnie jest z „Amy”. Jeśli za coś chwalić ten film, to za warstwę wizualną i bogactwo wykorzystanych materiałów. Film Kapadii przy okazji opowiedział o zmianach jakie zaszły we współczesności – o roli mediów i technologii. Uderzające jest, że dokumentalista mógł zrekonstruować praktycznie każde wydarzenie z życia wokalistki – sięgnął po zapisane na poczcie głosowej wypowiedzi Amy, nieprzebraną masę prywatnych zdjęć, filmów i profesjonalnych materiałów prasowych. Można zarzucać Kapadii, że krytykując żerujące na wokalistce media brukowe, sam przyjął ich punkt widzenia – nie miał nawet oporów przed korzystaniem z publikowanych przez prasę zdjęć. Oglądając „Amy” trudno nie odnieść wrażenia, że uczestniczymy w krępującym seansie takich samych guilty pleasures, jak żądni sensacji czytelnicy plotkarskiej prasy. „Amy” podobnie jak „Cobain: Montage of Heck”, choć same nie stawiają tego pytania, karzą zastanowić się nad etyką dokumentalisty. Twórcy tych filmów zamieniają swoich widzów w zwykłych podglądaczy, podpatrujących często bardzo intymne chwile z prywatnego życia swoich idoli.

"Amy", reż. Asif Kapadia

„Amy”, reż. Asif Kapadia

Tego zarzutu na pewno nie można postawić Pollard i Forsythowi, którzy w „20 000 dniach na Ziemi” stworzyli bardzo oryginalny portret Nicka Cave’a. Wystudiowane, aranżowane sceny, w których znany wokalista opowiada o swojej karierze, życiu prywatnym i planach na przyszłość są bardzo dalekie od estetyki „podglądactwa”. Film w zamyśle miał być portretem artysty w jego 20 000 dniu przebywania na Ziemi – pewnego rodzaju podsumowaniem dotychczasowych dokonań wciąż aktywnego muzyka. Cave mówi sam o sobie, rozmawia ze swoimi przyjaciółmi, uchyla drzwi do własnej wrażliwości – pokazuje tyle, ile sam uważa za stosowne.

Jeszcze inną strategię twórczą i odmienny cel posiadali autorzy filmu o członkiniach „Pussy Riot”. Trudno zaliczyć ten film do rock-dokumentów. Rosjanki są kimś więcej niż jedynie muzykami – to raczej performerki i polityczne bojowniczki, które jedynie wykorzystują muzykę do walki z rosyjską władzą i zależną od niej Cerkwią. To zarówno opowieść o niezwykłych, zbuntowanych dziewczynach, które miały czelność zamachnąć się na największe w Rosji świętości, ale również opis stanu społeczeństwa rosyjskiego w czasach rządów Putina. Dokumentaliści starają się ważyć racje, ale już sięgając po ten temat, stanęli po jednej ze stron politycznego sporu.

"Sugar Man", reż. Malik Bendjelloul

„Sugar Man”, reż. Malik Bendjelloul

Niezwykła historia Sixto Rodrigueza poruszyła cały świat. Dokument zdobył najwyższe laury, a sam muzyk został odkryty dla świata, co przełożyło się na niesamowity wzrost jego popularności. „Sugar Man” to przykład na wielką siłę sprawczą kina, ale również wirtuozerii w budowaniu napięcia w filmie dokumentalnym. Aż tyle szczęścia nie miał niestety zespół Anvil, którego historia jest niemniej zaskakująca niż ta Rodrigueza. Kanadyjczycy byli prekursorami metalu. Mieli oddane rzesze fanów, grali wielkie koncerty, odbyli tour po Japonii z największymi zespołami rockowymi lat 80. Giganci ciężkiego grania do dziś wspominają, jak wielki wpływ na Metallicę, Mötorhead czy Megadeath miał styl Anvil i koncertowe ekscesy jego wokalisty – Steve’a „Lipsa” Kudlowa – znanego z wykonywania niektórych gitarowych partii za pomocą wielkiego wibratora. Dzisiaj zamiast koncertować z największymi, Kudlow rozwozi po szkołach kanapki, od czasu do czasu gra z kumplami w lokalnej knajpie i z rozrzewnieniem wspomina stare czasy. Okazuje się, że spod łysiejącej czupryny i skórzanych gaci wyłania się osoba niezwykle wrażliwa, ceniąca sobie życie rodzinne i przyjaźń. Ale największą jego miłością nadal pozostaje muzyka, choć świat całkowicie o nich zapomniał. Dokument jest zapisem próby ich wielkiego powrotu, ale niestety wszystko idzie nie tak. Ukazane perypetie podstarzałych rockmanów przywodzą na myśl absurdy „Oto Spinal Tap” Roba Reinera – sławnego mock-dokumentu, czyli filmu fabularnego symulującego bycie dokumentem, opowiadającego o perypetiach fikcyjnego zespołu rockowego.

 

W trasie i na scenie

„Anvil! The story of Anvil” to również nietypowy przykład jednej z odmian rockumentu, czyli filmu śledzącego zespół podczas ich trasy koncertowej. Wzorcowe przykłady, takie jak „Heima” o trasie Sigur Ros czy „The White Stripes: Pod zorzą polarną”, prezentują tournée pod jakimś względem wyjątkowe, spektakularne, szczególne. Trasa po Europie zespołu Anvil również była pod pewnym względem niezwykła – niezwykle nieudana. Po odbyciu dziesiątek koncertów, zespół wrócił do swojej kanadyjskiej miejscowości bez pieniędzy, nowych fanów i kontraktu na płytę – cała trasa była fatalnie zorganizowana przez domorosłą menadżerkę.

Równie oryginalnym filmem, igrającym z gatunkiem tour-dokumentu, jest „Mistaken for Stranger” Toma Berningera – filmowca-amatora a prywatnie brata znacznie bardziej znanego Matta, wokalisty The National. „Mistaken for Stranger” jest przykładem audiowizualnej szczerości okraszonej głęboką autoironią – wyśmiewającą niedoskonałości filmowego warsztatu Toma, redefiniującą standardy rock-dokumentu oraz w zabawny sposób komentującą braterską więź łączącą twórcę z Mattem. Bracia wydają się różnić wszystkim. Gdy ten bardziej znany jest symbolem elegancji i dobrego smaku, Matt przypomina bohaterów granych przez Zacha Galifianakisa – szczególnie tego z „Kac Vegas”. Jest irytującym, niezdarnym fanem metalu, którego zatrudniono przy technicznej obsłudze trasy na prośbę jego brata, lecz szybko tego pożałowano. Jest bezpośredni, prześmiewczy i niekoniecznie zainteresowany profesjonalnym podejściem do powierzanych mu obowiązków. Tak przynajmniej się kreuje przed kamerą – ale robi to na tyle wiarygodnie, że przyjętą pozę można wziąć za autentyczność. Film mający być dokumentacją zespołu w trasie, stał się bardzo osobistą i szczerą opowieścią o braterstwie i wadze rodziny. Chciałoby się więcej takich samorodnych talentów jak Tom!

"Mistaken for Stranger", reż. Tom Berninger

„Mistaken for Stranger”, reż. Tom Berninger

Równie popularnym rodzajem rockumentów są filmy będące zapisami pojedynczych koncertów. Ten specyficzny gatunek doczekał się nawet swoich klasycznych pozycji, reżyserowanych przez twórców takiej klasy jak Martin Scorsese czy Jonathan Demme. Pierwszy z nich kunsztownie i elegancko zarejestrował nowojorski koncert Rolling Stones („Rolling Stones w blasku świateł”), w którym, co ciekawe, przez moment na scenie pojawia się Aleksander Kwaśniewski. Drugi natomiast złożył hołd innej wielkiej gwieździe rocka – Neilowi Youngowi („Neil Young: Heart of Gold”). Podobnych filmów jest znacznie więcej. Jednym z ciekawszych przykładów jest zapis ostatniego koncertu LCD Soundsystem – „Shut up and play the hits!” Willa Lovelace’a i Dylana Southerna – w którym sceny z występu przeplatane są obrazami z prywatnego życia Jamesa Murphiego, lidera zespołu, przygotowującego się do swojego ostatniego show. Filmem, który szczególnie wyróżnia się na tle sprawnie zrealizowanych rejestracji jest „Awesome. I fucking shot that!” Adama Yaucha – projekt, w którym brało 50 fanów Beastie Boys, którym powierzono kamery, by rejestrowali koncert swoich idoli. Efekt jest porażający, a sama idea znakomicie koresponduje z muzycznym stylem zespołu, który przecież chętnie sięga po sample i miksery.

"Shut up and play the hits", reż. Will Lovelace, Dylan Southern

„Shut up and play the hits”, reż. Will Lovelace, Dylan Southern

Jeszcze mniejszą nisze w światku dokumentów muzycznych wypełniają filmy rejestrujące życie wielkich festiwali. Wśród najciekawszych można wymienić choćby „Glastonbury” Juliena Temple’a czy „Wacken: Witajcie w piekle” Norberta Heitkera. Również na naszym rodzimym gruncie były próby zrealizowania podobnego filmu. „Przystanek Woodstock. Najgłośniejszy film Polski” wyreżyserowany przez samego Jurka Owsiaka jest jednak nieporadną kalką zagranicznych wzorców, nie dorównującą nawet najciekawszej polskiej produkcji tego typu, czyli „Fali” Piotra Łazarkiewicza, rejestrującej festiwal w Jarocinie ‘85. Film Owsiaka jest zbiorem kolorowych impresji z życia uczestników imprezy poprzeplatanych ujęciami koncertów – całość ma charakter ewidentnie promocyjny, mający za zadanie polepszyć obraz tego dla wielu kontrowersyjnego festiwalu.

 

Gitary, studio i chórzystki

Rock’n’rollowy żywot to nie tylko trasy, koncerty i alkoholowe ekscesy – wiele rock-dokumentów pomija ciężką pracę czy długie godziny spędzone na żmudnym dopracowywaniu materiału w studiu. A to, co się dzieje za zamkniętymi drzwiami sal prób czy na tyłach scen okupowanych przez muzyków studyjnych czy nikomu nieznane chórzystki, może być równie fascynujące, co barwne życie gwiazd czy historia życia największych muzycznych skandalistów. Przekonali o tym twórcy czterech filmów: „Metallica: Some Kind of Monster” Joe Berlingera i Bruce’a Sinofsky’ego, „Będzie głośno” Davisa Guggenheima, „Sound City” Dave’a Grohla i „O krok od sławy” Morgana Neville’a. Pierwszy z nich jest najbliżej typowego rockumentu – dokumentuje niełatwe związki łączące członków Metallici, a w szczególności napięcie na linii James Hetfield-Lars Ulrich. Próba ustatkowania się frontmana i odmienne podejście do pracy twórczej perkusisty stawiają pod znakiem zapytania dalsze funkcjonowanie zespołu. Twórcy podeszli bardzo blisko swoich bohaterów, rozmawiali z nimi o ich życiu prywatnym, podejściu do twórczości, planach na przyszłość, jednak główny nacisk położyli na śledzenie postępów w przygotowywaniu nowej płyty – „St. Anger”. Berlingerowi i Sinofsky’emu udało się uchwycić trud studyjnej pracy – momenty rodzenia się pomysłów, znaczących innowacji i udoskonalania pierwszych muzycznych szkiców.

"O krok od sławy", reż. Morgan Neville

„O krok od sławy”, reż. Morgan Neville

Twórcy dokumentu o Metallice przesiedzieli długie godziny razem z członkami zespołu w studiu nagraniowym. Cały film o pracy za konsoletą poświęcił znany perkusista i producent muzyczny – Dave Grohl. Jego „Sound City” jest bardzo nietypowym projektem, gdyż stanowi hołd dla konkretnego miejsca – tytułowego kultowego w swoim czasie studia nagrań. To właśnie w nim powstała płyta „Nevermind” Nirvany, nagrywali tam również Neil Young, Tom Petty, Fleetwood Mac czy Rage Against The Machine. Wyjątkowość temu miejscu zapewniali długoletni pracownicy i szczególna, analogowa konsoleta, skonstruowana specjalnie dla tego studia, przyciągająca twórców zafascynowanych jakością rejestrowanego dźwięku jeszcze długo po rewolucji cyfrowej.

Filmem, który również pokazuje branżę muzyczną od zaplecza jest „O krok od sławy”, opowiadający o licznych chórzystkach, stanowiących proletariat showbiznesu. Anonimowe, marginalizowane artystki o niesamowitych głosach wciąż są spychane na drugi plan, choć swoim talentem wokalnym często prześcigają gwiazdki, którym muszą dośpiewywać „ochy” i „achy”. Ten dokument to także hołd złożony niesamowitym piosenkarkom, którym całe życie śniła się solowa kariera, a tylko garstce z nich się to udało. Fakt, że w chórkach występują głównie czarnoskóre kobiety stał się pretekstem do poruszenia problemu segregacji rasowej w amerykańskiej branży muzycznej. „O krok od sławy”, choć posiada tradycyjną formę „gadających głów”, jest dokumentem dość złożonym – komentuje kwestie rasowe, płciowe oraz prześwietla kulisy branży rozrywkowej.

"Będzie głośno", reż. Davis Giggenheim

„Będzie głośno”, reż. Davis Guggenheim

Szczególnym projekt stworzył Guggenheim w „Będzie głośno” – zaprosił trzech nieprzeciętnych gitarzystów, by mogli razem pograć na instrumentach i opowiedzieć o swoich doświadczeniach z gitarami. Już sama obecność w jednym miejscu Jimmy’ego Page’a, Egde’a i Jacka White’a musi być elektryzująca dla każdego miłośnika muzyki rockowej, a ich rozmowy i wspólne muzyczne próby urastają do najważniejszego wydarzenia w muzyce rockowej XXI wieku. „Będzie głośno” to zarazem niesztampowe, oryginalnie przedstawione portrety mistrzów gitary, jak i hołd dla samego instrumentu – niezbędnego narzędzia każdego rockowego bandu.

 

Polskie próby

Również na polskim gruncie mamy obecnie do czynienia z modą na dokumenty muzyczne. Doczekaliśmy się kilku pozycji na bardzo wysokim poziomie. Całą falę podobnych produkcji rozpoczął „Beats of Freedom – Zew wolności” Leszka Gnoińskiego i Wojciecha Słoty, przeznaczony na import obraz rockowej rewolucji lat 80. Bardzo ciekawą próbą stworzenia portretu zespołu, który opowiadałby również o pokoleniu wchodzącym w dorosłe życie była „Generacja CKOD” Piotra Szczepańskiego, której kontynuację stanowił film „CKOD 2 – Plan ewakuacji”. Swoich filmów doczekali się tacy twórcy jak Jacek Kaczmarski („Bard” Katarzyny Kościelak), Czesław Niemen („Sen o Warszawie” Krzysztofa Magowskiego), Krzysztof Komeda („Komeda, Komeda…” Nataszy Ziółkowskiej-Kurczuk) i wielu, wielu innych. Najciekawsze z nich ponownie wymykają się regułom tradycyjnej biografii czy dokumentalnego portretu. Zuzanna Solakiewicz opowiadając o Eugeniuszu Rudniku w „15 stronach świata” stworzyła raczej traktat o współzależności między muzyką a obrazem, Filip Dzierżawski odmalował klimat yassowego Trójmiasta w filmie „Miłość”, a Bartosz Konopka w „Nowej Warszawie” zarejestrował bardzo nietypowy projekt muzyczny, w którym Stanisława Celińska wykonuje w nowych aranżacjach znane piosenki o stolicy.

 

***

W gąszczu rock-dokumentów można się zagubić, ale dla wszystkich miłośników kultury popularnej eksplorowanie tych ostępów wydaje się obowiązkiem. Nieważne, czy robione z pobudek czysto koniunkturalnych, autentycznej pasji, odruchu fanowskiego serca, oryginalne, ambitne czy sztampowe – wszystkie robią w branży filmowej sporo hałasu, a każdy miłośnik kina dzięki nim zaczął orientować się w historii rocka.