Shorty – „Nowy papież”: Bóg i szarlatan

Zupełnie nie wiem, co mam myśleć o tym serialu. Już od dłuższego czasu (co najmniej od „Młodości”) nie wiem, czy Paolo Sorrentino jest filmowym szarlatanem, czy jednak Bogiem – tak samo jak nie wiadomo, kim jest bohater „Nowe papieża”. Sorrentino raz bliski jest cynicznego, ckliwego kiczu, ale wystarczy jeden gest bohaterów, ich spojrzenie, nawet pojedynczy kadr, by to, co wydawało się ironią i błazenadą, doświadczyło uwznioślenia i poszybowało gdzieś w okolice kinematograficznej mistyki.

Spektrum podejmowanych przez Sorrentino tematów jest bezczelnie szerokie. Włoch bowiem przenosi na współczesne realia historie biblijne i pochyla się nad zwykłym ludzkim cierpieniem. Dotyka najdelikatniejszych tkanek wiary, nadziei i miłości, rozprawia z całkowicie przyziemnymi problemami Kościoła i nie boi się zgłębiać najbardziej sakralnych tajemnic religii.

Jednocześnie bluźni i wydaje się najwierniejszym zausznikiem Boga. Pozwala erotycznie tańczyć zakonnicom pod neonowym krzyżem, wskazując na ich jakże często ignorowaną cielesność, a jednocześnie z pozamałżeńskiego aktu seksualnego czyni najczystszy akt serca. Powiedzieć, że miesza sacrum z profanum, to jakby nic nie powiedzieć – bo nie o mieszanie tu idzie, a raczej o dostrzeżenie, że nic nie jest jednorodne i nic nie jest pewne, bo wszystko jest spowite boską tajemnicą, a nasz racjonalizm jest na nic.

Tę tajemnicę, w której to, co boskie jest najbardziej ludzkie, a to, co ludzkie zostaje uwznioślone, najpełniej wyraża tytułowy nowy papież, czyli Jan Paweł III, grany przez Johna Malkovicha. To wybitnie napisana postać i równie wybitnie zagrana. Poruszyła mnie jak nic od dawna i ze zdziwieniem przyjąłem, że wydała mi się o niebo ciekawsza niż papież w Jude’a Law’a.

Ale i tak najwięcej emocjonalnego rozchwiania dostarczyła mi w tym sezonie postać, po której się tego w ogóle nie spodziewałem, czyli Angelo Voiello, który przy obecności dwóch papieży wyrósł niespodzianie na głównego bohatera. Okazał się tak bardzo złożony, pełen tajemnic i sprzeczności, że w końcu można było w nim dostrzec człowieka, a nie wyrachowanego gracza.

Można byłoby pewnie długo rozsupływać kolejne wątki, dyskutować nad niezwykle ciekawymi postaciami i piętrzącymi się znaczeniami. Ale jak mówiłem – serial do tego wcale nie zachęca. Najlepiej się go ogląda sercem, a nie rozumem, pozwalając mu porwać się w meandry Kościoła, wiary i istoty tajemnicy.

Ocena? Doświadczenia mistycznego się nie kwantyfikuje, ale jeśli bardzo chcecie, to łapcie: 9/10 (w sumie nie wiem czemu nie 10/10, ale niech tak już zostanie).