Recenzja – „Skandal. Ewenement Molesty”: Ja wiedziałem, że tak będzie

Kto żył w latach 90. nie mógł o nich nie słyszeć, gdy ktoś choć trochę interesował się hip-hopem nie mógł ich nie słuchać. Raperski skład Molesta na długi czas zdefiniował standardy na polskim rynku hip-hopowym, a jednocześnie reprezentował wszystko to, czym była w tamtym czasie kultura blokerska. O tym wszystkim – i nie tylko – opowiada dokument Bartosza Paducha „Skandal. Ewenement Molesty”.

Na film składa się sporo archiwalnych materiałów – z pierwszych koncertów grupy, z ich ławeczkowej codzienności i – oczywiście – potykania się z muzyczną materią. Paduch nie pozostawia ich bez komentarza – zaprasza przed kamerę członków składu, a także ludzi, którzy mieli z Molestą w tamtym czasie coś wspólnego – przyjaciół raperów, producentów, dziennikarzy, fanów. W ten sposób powstał nie tylko film o fenomenie zespołu, ale również o całej ówczesnej rapowej kulturze i tym, co dziś się z nią stało.

Najważniejszym osiągnięciem Paducha było osadzenie opowieści o Moleście i jego członkach – Vieniu i Włodim – w realiach ówczesnej, transformującej się Polski. Najwięcej o społecznym kontekście powstania grupy ma do powiedzenia dziennikarka Bogna Świątkowska – być może największa znawczyni polskiego hip-hopu. To właśnie ona mówi, że ówczesne składy zakładali przede wszystkim dzieci tych, których najbardziej dotknęły gospodarcze przemiany – pracujących na trzy zmiany kobiet, harujących na dwóch etatach mężczyzn. Były to dzieci bez opieki, za to doświadczające na własnej skórze horroru biedy. Przesiadując cały dzień w bramach, paląc lufki i gardząc kapitalistycznym wyzyskiem, układali wersy krytykujące ich szarą, trudną egzystencję.

Ta diagnoza Świątkowiej znakomicie – nomen omen – rymuje się z tym, o czym opowiada Paduch. Vienio, Włodi i ich kumple byli dokładnie takimi dzieciakami – zaniedbanymi, zbuntowanymi i wiedzącymi jedno – że nie dadzą się kapitałowi. Swoją frustrację wylewali na kartki i przekładali na rymy – nawijając o szarości ulic, biedzie i potykaniu z policją. Ich twórczość różniła się i od tego, co można było usłyszeć w MTV, i od choćby Kalibra 44 – była szorstka, nieskładna, daleka od doskonałości, ale za to autentyczna. Na tym właśnie zbudowali swoją markę i tym samym stworzyli modę na hip-hopowe „życiówki”.

Paduchowi udało się oddać klimat lat 90. – głównie za pomocą świetnie wmontowywanych archiwaliów. Jednocześnie sprawnie posługuje się formą gadających głów, każąc głównym bohaterom swojej opowieści chodzić po Warszawie i odwiedzać kluczowe miejsca. W ten sposób przełożył uliczny klimat materiałów z epoki na nowe ujęcia – jednocześnie w bardzo atrakcyjny sposób dynamizując formę dokumentu.

Na uwagę zasługuje również fakt, że nie zatrzymał się na etapie fanowskiej laurki, lecz miał odwagę zapuścić się w nieco bardziej kontrowersyjne rewiry, pokazując, jak doszło do rozbicia Molesty i jak niegdysiejsze ideały sięgnęły bruku. Choć Paduch niczego nie ocenia, jedynie obiektywnie sprawozdaje z faktu, że niedawni buntownicy zamienili się po czasie w prężnych biznesmenów i celebrytów – jest w tym bardzo ważna i celna diagnoza tego, co działo się z naszym społeczeństwem przez ostatnie 30 lat.

„Skandal. Ewenement Molesty” jest podobny do swoich bohaterów. Narracja ma odpowiednie flow, opisywane wydarzenia właściwą dynamikę, a wszystko to jest okraszone brudem lat 90. oraz pełną szczerością. Tu nie ma miejsca na ściemy i gładkie słowa. Molesta to był ewenement, a Paduch znakomicie zdaje z tego sprawę. Ale znając wcześniejsze dokonania tego reżysera, szczególnie jego znakomity „Totart, czyli odzyskiwanie rozumu” – ja wiedziałem, że tak będzie.

Ocena: 7/10