Gdy znakomicie czujący tematykę baśniową Włoch bierze się za najbardziej włoską z klasycznych baśni, to można jedynie zacierać ręce. Taka była reakcja na informację, że Matteo Garrone nakręci „Pinokia”. Niestety – gdybym powiedział po seansie, że wygórowane oczekiwania zostały spełnione, mój nos urósłby tak samo jak kłamiącemu drewnianemu chłopcu.
Garrone ściśle trzyma się klasycznej wersji baśni Carlo Collodiego, oczyszcza z wszystkiego, co znamy z uładzonych, kolorowych adaptacji spod znaku Walta Disneya. Nadaje opowieści realistycznej ciężkości oraz umiejscawia w konkretnym miejscu i czasie. Jednocześnie pozostawia wszelkie elementy magiczne – gadającego świerszcza, wspierającą Pinokia wróżkę, uczłowieczone zwierzęta. Jest w tym jednocześnie materializm autentyczności i umowność baśni. Okazuje się jednak, że to połączenie nie działa.
Autor zadbał, by scenografia tonęła w szarości, błocie i burej zwykłości, a jednocześnie tworzy fantazyjne stworzenia, które znajdują się gdzieś między realnością baśni, a symbolem. Garrone najwidoczniej wahał się, gdzie umieścić kreowany na ekranie świat – czy pchnąć go w stronę metafory, czy trzymać się realizmu. Ostatecznie zatrzymał się w pół drogi i brakło mu konsekwencji. Dlatego niektóre gadające zwierzęta – jak gigantyczny ślimak czy świerszcz – to aktorzy przebrani w gumowe stroje, które wcale nie miały nadać im realizmu, lecz wskazywać na umowność. Inne zwierzętopochodne postacie – jak kot i lis – to bohaterowie ludzcy z jedynie lekko zaznaczonymi cechami zwierzęcymi. Jakby tego było mało mamy dodatkowo zwierzęta, których ludzka forma jest ukrywana pod bardziej realistycznym, cyfrowym „make-upem” jak w przypadku wielkiej ryby, która połknęła Pinokia. W konsekwencji nie wiadomo, jaki status mają ci bohaterowie i co za tym idzie – ekranowy świat.
Ten sam problem tyczy się prowadzenia fabuły. Niektóre fantastyczne wydarzenia są traktowane przez bohaterów z niedowierzaniem – jak ruchliwość pieńka drzewa, z którego Gepetto wystrugał Pinokia, a niektóre bez żadnych zastrzeżeń – jak choćby fakt istnienia ożywionego drewnianego chłopca. Ponownie – wprowadza to dysonans i rozbija percepcję filmowych wydarzeń.
Ale co najważniejsze – „Pinokio” w interpretacji Garrone’a jest zwyczajnie nudny i szalenie niedzisiejszy. Zarówno pod względem wizualnym, jak i prowadzenia narracji. Rozumiem próbę oczyszczenia oryginału Collodiego z komercyjności kolorowych, uładzonych adaptacji, ale mam wrażenie, że Garrone nie miał do zaoferowania niczego w zamian. Otrzymaliśmy bowiem poprawnie poprowadzoną czytankę, w której zabrakło autorskiego spojrzenia na historię Pinokia – jej opracowania, które byłoby czymś więcej niż jedynie wiernych przełożeniem na język kina. Cała oryginalność „Pinokia” Garrone’a wyczerpuje się w wizualnym stylu – szarości realizmu, metalicznym świetle, zalewającym ekranowy świat, umowności zwierzęcych, fantastycznych postaci, które jednak bardziej konfudują i wprowadzają mylne tropy, niż cokolwiek dopowiadają i interpretują.
Komentarze (1)
Nigdy nie lubiłam tej lektury w szkole. Film miałam zamiar obejrzeć, ale po takiej recenzji chyba się wstrzymam.