Tilda Swinton w obsadzie i dobre opinie płynące z wielu festiwali obiecywały seans co najmniej satysfakcjonujący. Jakież było moje rozczarowanie! „The Souvenir” jest filmem kuriozalnym, niezrozumiałym, irytującym, wręcz nieznośnym – czyli dokładnie takim samym jak jego bohaterowie, których motywacji trudno pojąć. „The Souvenir” miał wstrząsać, poruszać i wzruszać – ostatecznie jednak wzrusza jedynie nasze ramiona, unoszone w geście zobojętnienia.
Fabuła opowiada o młodej dziewczynie, której marzy się kariera reżyserki. Ma nawet pomysł na swój pierwszy film. Ma opowiedzieć o chłopcu z Sunderlandu, który jest szaleńczo uzależniony od swojej matki. Motyw uzależnienia będzie powracał w filmie – pojawią się używki i patologicznie silny związek między ludźmi. Brakować im będzie jednak tej intensywności, o której tak wiele opowiadała bohaterka swoim znajomym podczas licznych imprez.
„The Souvenir” to swojego rodzaju melodramat, historia związku dwojga ludzi, którzy nie powinni się pokochać. Ale jak w każdym melodramacie, to właśnie takie związki wiążą się najtrwalej. Tak również dzieje się u Hogg. Ona jest początkującą reżyserką z dobrego i bogatego domu, a on nieco starszym od niej mężczyzną, pracownikiem ministerstwa do spraw zagranicznych. Poznają się na jakiejś imprezie, zaczynają spotykać, wreszcie zamieszkują ze sobą. Banał. Tak, gdyby nie to, że okazuje się, iż on jest zaawansowanym w swoim uzależnieniu heroinistą, czego ona, co absurdalne, w ogóle nie zauważa. Dopiero jego znajomy go zdradza.
Od tego momentu kolejne absurdy zaczynają się piętrzyć. Para cierpi na brak pieniędzy, ale stołują się w Harrodsie. On ostro daje w żyłę, a ona się tylko temu przygląda. On ją okrada i kłamie prosto w oczy, a ona naiwnie w to wierzy. To wszystko po to – chyba – by podkreślić jej wielką miłość, której nie pokonają żadne przeciwności losu. Szkoda jednak, że tylko stąd o tym wnioskujemy. Brakuje czułości, miłości, namiętności. Zupełnie nie wierzymy w porywy ich serc. A to zdecydowanie największy zarzut do tego filmu. Ich wielkie uczucie jest fundamentem, na którym zbudowana jest cała misterna konstrukcja. Bez niej film rozpada się na malutkie kawałeczki.
Film ma przy tym równie nieznośną i pretensjonalną formę, co bohaterowie swoje wnętrza. Jest teatralny, napuszony, jakby wyjęty wprost ze świata kiepskiej opery. Tu nic nie jest prawdziwe, wszystko wydaje się wyjątkowo manieryczną scenografią. Trudno nawet określić, w jakich latach ma miejsce akcja. Muzyka rozbrzmiewa współczesna, ale bohaterka wyraźnie kocha się w starociach – pisze na maszynie do pisania i rozmawia przez stare telefony stacjonarne. To dodatkowo dodaje koturnowości fabule, jakby wyciągniętej z napuszonego libretta. Tym bardziej nie wierzymy więc w ani jedno słowo, ani jeden gest, ani jedno uczucie.
Komentarze 2 komentarze
Nie masz pojęcia o czym piszesz. Szary widz jeszcze może być filmowym ignorantem ale ktoś kto chce aspirować na krytyka. Błagam. Niestety polska krytyka filmowa nie istnieje. Brakuje wiedzy do odczytywania trudniejszych filmów. Wystarczy porównać odbiór dzieła Hogg do tego w USA.
A jaką tu trzeba mieć tajemną wiedzę, by rozgryźć ten film – zupełnie nieskomplikowany, wbrew temu co piszesz? Fakt, że krytykuję film, który Ty i krytycy w USA lubią, nie oznacza jeszcze, że a) jestem filmowym ignorantem, b) polska krytyka nie istnieje. Może podasz swoje odczytanie, zamiast obrażać?