Recenzja – „Pewnego razu na krajowej jedynce”: Road to nowhere?

„Pewnego razu na krajowej jedynce” to typ filmu (choć to serial), który doskonale znacie. Sporo przemocy, krwi, przegiętych bohaterów, cwanych dialogów i istny kołowrotek zwrotów akcji. Bracia Coen, Tarantino? Jasne. I dokładnie tym tropem podążają twórcy. I wcale nie mam do nich pretensji za to odtwórstwo, bo w sumie fajnie zobaczyć na polskim gruncie porządnie zrobione ironiczne kino akcji.

Serial składa się z 6 około 20-minutowych odcinków, więc w sumie obejrzenie całości zabiera jakieś dwie godziny. Czyli spokojnie można byłoby zrobić z tego film. I szczerze mówiąc wszystkim wyszłoby to na dobre. Bo dzięki temu ktoś przypilnowałby tempa, bardziej skoncentrował na rytmie opowiadania i – przede wszystkim – wywaliłby wszystko to, co jest fabularną watą.

Bo serial świetnie się zaczyna i naprawdę nieźle kończy, ale to, co dzieje się w środku jest do przepisania, a co najmniej do skrócenia. Dwa pierwsze odcinki to galopada zwrotów akcji i zmian punktów widzenia. Poznajemy przez ten czas ekipę, której będziemy towarzyszyć. Po jednej stronie jest ojciec z córką, którzy ruszają do Czech, by przeprowadzić aborcję. Wynajmują miejsca w samochodzie, by wziąć po drodze lowelasa z Tindera i właśnie opuszczoną kobietę. Traf chciał, że napotykają na stacji benzynowej mężczyzne, który własnie napadł na bank. Dziwny zbieg okoliczności sprawia, że to oni stają się posiadaczami dwóch milionów złotych. W tym momencie poznajemy perspektywę gangstera, a za chwilę dojdzie jeszcze punkt widzenia pewnej prostytutki i jej alfonsa.

Jednak, gdy wszystkie postaci już się pojawią, a twórcom skończą się pomyły na umieszczanie ich w różnych konfiguracjach, całość fabularnie siada. Włączają się jakieś wątki obyczajowe i społeczne (co jest dobre, ale jako tło, a nie główny wątek). Za dużo gada się o tym, że lowelas jest faktycznie zakompleksionym mamisynkiem, a ciężarna córka potrzebuje autentycznego kontaktu z ojcem. To wszystko ma przykryć fakt, że więcej zwrotów już tu nie będzie, a całość wskoczyła na mało spektakularne tory konwencji.

Pod koniec ponownie akcja przyśpiesza, wszystkie wątki się łączą, emocje gęstnieją i twórcy potrafią wykorzystać fakt, że przez te dwie godziny nawet przywiązaliśmy się do tych bohatertów.

Szkoda jednak, że zachowanie postaci, szczególnie względem dwóch milionów złotych, jest niekiedy pozbawione sensu, a co najgorsze – konsekwencji. Bo raz chcą pieniądze jak najszybciej oddać, a potem dadzą się pokroić, by wydrapać choćby kilka tysiączków. Gdy w końcu im się to udaje, pieniądze ponownie porzucają… Przez to gdzieś niknie stawka i nie wiadomo, po co to wszystko.

Jednak wiele potrafi zrekompensować wykonanie z grą aktorską na czele. Szczególnie imponująca jest Maja Wolska w roli kłamliwej, rozwydrzonej, przebojowej i rzucającej wszystkim wyzwanie cieżąrnej córki, która jest jak kameleon – wiarygodna jako zahukana ofiara ojca-tyrana, przebiegła mitomanka, a nawet ponętna seksworkerka.

Mimo że nie wszystko w serialu się zgadza i spokojnie można byłoby popracować nad scenariuszem, to pomysł i wykonanie są naprawde na wysokim poziomie. Kolejny polski hit Netfliksa? Oby!

Ocena: 6/10