Recenzja – „Obiecująca. Młoda. Dziewczyna”: Starta szminka

Trudno wchodzi się w seans „Obiecującej. Młodej. Dziewczyny” (swoją drogą, po obejrzeniu filmu nadal nie rozumiem, skąd się wzięły te kropki w polskim tłumaczeniu tytułu). Film bowiem najeżony jest pułapkami, w które może wpaść naiwny widz – dokładnie tak samo, jak wpadają w sidła kolejne ofiary głównej bohaterki. Emerald Fennell pozornie trywializuje i radośnie skacze ku kolejnym gatunkowym konwencjom, ale dość szybko okazuje się, że nie tędy prowadzi droga fabuły. Nici z śmiechu, ekscytacji i adrenaliny. Zamiast rozrywki otrzymujemy potężny cios obuchem, który ma wybudzić z moralnego uśpienia i wywołać mdłości oburzenia i rozpaczy.

Pastelowa, „dziewczyńska”, kolorystyka, popowa muzyka, kolejne gatunkowe tropy – wszystko wydaje się prowadzić historię „młodej, obiecującej dziewczyny” ku ironicznym salwom śmiechu, erupcji groteskowej przemocy, wyrafinowanym zabawom stylem, formą i konwencją. Im dłużej trwa seans, tym bardziej jasne staje się, że oczekiwanych atrakcji nie otrzymamy, co – nie powiem – w pewnym momencie można odczuć jako rozczarowanie. Ale Fennell czyni to z wyrachowaniem – wpuszcza w pułapkę, by wypatroszyć nas emocjonalnie.

Jest w tym niemniej bezwzględna, co jej bohaterka, która udając pijaną, zwabia kolejnych facetów, których przyłapuje na próbie gwałtu upojonej do nieprzytomności dziewczyny. Po pierwszej z takich akcji Cassandra wraca do domu nad ranem. Jej ubranie jest w nieładzie, zachlapane czerwoną, gęstą cieczą. Krew? Krew chłopaka, który starał ją wykorzystać? Czy Cassandra jest samotną mścicielką, bezwzględnie rozprawiającą się z gwałcicielami? Tego z początku nie wiemy, ale tym razem kapiąca ciecz to tylko sos z zajadanego przez nią hot-doga.

Podobnych podpuszczeń jest w filmie więcej – aż do samego, szokującego finału. Fennell „wpuszcza nas w maliny” z premedytacją, by wyrwać nas ze sztampowego myślenia – zarówno o kinie, jak i o życiu społecznym. Gdy tylko widz spostrzeże się, że ta pastelowa kolorystyka, popkulturowe mrugnięcia okiem to tylko makijaż, gdy reżyserka zetrze tę wizualno-ironiczną szminkę, to wychodzi spod niej obezwładniający dramat głównej bohaterki. Jej niesztampowe „hobby”, któremu oddaje się co weekend, jest symptomem głębszych problemów, z którymi nie jest w stanie sobie poradzić. Cassandra prowadzi bowiem własną krucjatę przeciwko mężczyznom – nie konkretnym, nie znajomym, nie agresywnym, po prostu mężczyznom jako takim.

A Fennell staje po jej stronie, tworząc ze swojego filmu manifest skierowany nie tyle ku mężczyznom, co przeciwko patriarchalnej kulturze, którą w równym stopniu budują maczystowscy mężczyźni, co podporządkowane ich sposobowi myślenia kobiety. Bezwzględnie rozprawia się z tak zwaną kulturą gwałtu, która przerzuca winę na ofiary, bagatelizuje akty przemocy, chroni sprawców i trywializuje głos pokrzywdzonych. Cassandra z bezlitosną konsekwencją i żelazną logiką wypunktowuje wszelkie absurdy tej kultury, pomagając doświadczyć agresorom namiastki tego, co spotyka gwałcone kobiety.

Reżyserka jest do tego stopnia skupiona na swojej misji, że całkowicie podporządkowuje jej swój film, który jest konstrukcyjnie zaskakująco prosty – narrację budują bowiem kolejne rozdziały, w których Cassandra spotyka uwikłanych w zbagatelizowany przed laty akt przemocy. Przyjęty układ fabularny jest do tego stopnia przejrzysty, że niemal do samego końca jasne są koleje losów bohaterki. Ale zostaje to zrekompensowane szokującym, genialnym finałem, który zarazem dodatkowo wyostrza tezę Fennell, jak i pogłębia portret psychologiczny bohaterki. I to właśnie wtedy, paradoksalnie, film najbliższy jest kinu gatunkowemu, przetwarzając zasady rape and revenge movies.

„Obiecująca. Młoda. Dziewczyna” to film podstępny, składający obietnicę – tylko po to, by jej nie dotrzymać i w ten sposób wyrwać widzów spragnionych przemocy z letargu ironicznego spojrzenia. Wymusza postawę zaangażowaną i empatyczną, choć ani przez moment nie popada w łzawość, ani nie sięga po emocjonalny szantaż. Dzięki temu uwrażliwia, ale również oskarża i nie pozwala przejść obok problemu banalizacji gwałtu obojętnie. Bo to sprawa, która dotyczy nas wszystkich – bez względu na płeć czy wiek.

Ocena: 7/10