Zwycięstwo „Free Solo” w kategorii filmu dokumentalnego było jednym z najbardziej kontrowersyjnych na tegorocznej gali. I faktycznie, trudno się nie zgodzić z komentatorami. Jego wartością z pewnością nie są walory estetyczne czy poznawcze, lecz bohater i jego wyczyn, czyli elementy nie do końca zależne od produkcji. Alex Honnold uprawia tytułowy free soloing, czyli wspina się bez żadnego zabezpieczenia na strome ściany. Dokument pokazuje historię jego pionierskiego wejścia na niezdobytą jeszcze w ten sposób górę, obiekt westchnień i przerażenia wszystkich uprawiających ten wyjątkowo ekstremalny sport – El Capitan.
Akademicy z pewnością docenili proces produkcji, równie ekstremalny, co sama wspinaczka Honnolda. Operatorzy towarzyszyli bowiem bohaterowi w jego podróży na szczyt – nie tylko zresztą w momencie tego najważniejszego wejścia, ale również przy pomniejszych próbach, treningach i wyprawach rozpoznawczych. To właśnie zdjęcia stanowią największą wartość „Free Solo”. Dzięki nim możemy zasmakować ekstremalności, razem z bohaterem pokonywać trudności i zachorować na lęk wysokości. Film jest wyprodukowany przez National Geographic i odznacza się estetyką znaną z magazynu: starannie przygotowaną pod kątem kompozycji, kolorów, kadrowania. Tu nie ma większego miejsca na przypadek, wszystko musi być piękniejsze od rzeczywistości. I takie jest – choć, jak się wydaje, operatorzy i koloryzatorzy nie musieli zanadto ingerować w zarejestrowany obraz. Natura parku Yosemite i szczytu El Capitan są wystarczająco fotogeniczne.
Zresztą obecność operatorów podczas finalnego podejścia staje się jednym z ważniejszych wątków. Podczas wejścia Honnold musi być ekstremalnie skoncentrowany, z wolną głową i bez jakiejkolwiek presji. Stawką jest tu życie, na stracenie którego szansa jest znacznie większa niż na jego zachowanie. Nie bez powodu nikt jeszcze nie zdecydował się na wejście bez zabezpieczenia na ten szczyt – jest szczególnie nieprzyjazny, najeżony wyjątkowo trudnymi fragmentami, które podnoszą ciśnienie nawet zabezpieczonym linami. Honnold wielokrotnie dyskutuje z twórcami, jak mogą filmować i gdzie przybywać, by zanadto nie rzucać mu się w oczy podczas wejścia. Z tego powodu, zresztą, dokument znacznie ucierpiał.
Można było mieć nadzieję, że cały film będzie historią wiekopomnego wejścia – że razem z Honnoldem będziemy chwytać się skał i szukać najdogodniejszej ścieżki. Tak się jednak nie stało, a sekwencja wejścia to jedynie zwieńczenie całości, zajmujące około 20 minut. Reszta to nabudowywanie kontekstu, unaoczniającego skalę wyczynu, ale momentami również, niestety, dokumentalna wata. Zamiast wstrzymywać oddech podczas kolejnej wspinaczki, śledzimy na przykład rozwijający się romans bohatera z nowopoznaną dziewczyną. Razem z nim gotujemy posiłki czy odwiedzamy szkoły. Jest też, oczywiście, obowiązkowy wątek rodziców – którzy trochę nie akceptowali nietypowego hobby syna, a trochę go w nim wspierali, ogólnie: standard. Trzeba jednak przyznać, że poprzez te wątki poboczne udało się filmowcom zbudować wyjątkowość rejestrowanego wydarzenia. Pojawienie się w życiu bohatera dziewczyny może przecież wpłynąć na jego emocjonalne rozchwianie, na które nie może sobie pozwolić podczas wspinaczki. Kolejne wyprawy treningowe na szczyt odpowiednio pokazują skalę trudności. Docierające wieści o następnych wspinaczach, którzy stracili życie, budują atmosferę psychozy. Słowem: twórcy robili, co mogli, by podnieść nam ciśnienie już wcześniej, wiedząc, że samego momentu wspinaczki nie będą mogli pokazać z odpowiedniej bliskości.
Gdy Honnold zaczyna wspinaczkę, doskonale już wiemy, z jakimi trudnościami będzie musiał się zmierzyć, jaka jest skala trudności i z jak wielkim wyczynem mamy do czynienia. Ten kontekst był niezbędny – bez niego nie bylibyśmy w stanie docenić tego, co oglądamy. Finalny moment wejścia wygląda bowiem jak najłatwiejsza rzecz na świecie – zwykły spacerek. Dopiero wiedza o wielu nieudanych próbach, specyfice szczytu i problemach z kontuzjami nadaje wejściu odpowiedniej wartości.
Twórcy wycisnęli więc z materiału wszystko, co mogli. Nie zmienia to faktu, że rozczarowujące jest, iż nie mogli więcej. Pokazania z bliska fizyczności samego wejścia wyróżniłaby dokument od innych, podobnych, opowiadających o niezwykłych ludziach i ich pasjach. „Free Solo” na szczęście ucieka od klasycznych „gadających głów” i chętniej rejestruje „dzianie się” niż „gadanie”, ale od tryumfatora Oscarów oczekuje się jednak więcej. Wyczyn Honnolda jest niepomiernie bardziej spektakularny od wyczynu dokumentalistów – ale nie ma co się dziwić, wspinacz dokonał wejścia bez żadnego zabezpieczenia, a filmowcy obserwowali to wszystko jedynie z bezpiecznego dystansu, wisząc na gwarantujących bezpieczeństwo linach.
Komentarze (0)