Recenzja – „Naprzód”: Ponowne zaczarowanie świata

Kiedyś wszystko było jakieś bardziej magiczne – komu z nas nie zdarza się tak mówić. Nie trzeba być przesadnie nostalgiczny, by wiedzieć, że kiedyś przynajmniej bywało fajniej. I między innymi o tym opowiada „Naprzód”, czyli najnowsza animacja od niezawodnego studia Pixar. W tym wypadku słowo „magiczne” jest kluczowe, bo zostało potraktowane bardzo dosłownie. Akcja „Naprzód” rozgrywa się bowiem w świecie zaludnionym przez elfy, jednorożce i wróżki, w którym pierwotną magię zastąpiły cuda cywilizacji – prąd, komputery i silniki spalinowe.

Max Weber byłby dumny. Prolog animacji jest tak naprawdę skrótem jego koncepcji „odczarowania świata”, która mówiła, że dzieje ludzkości postępują w rytmie zastępowania myślenia magicznego racjonalizmem. Wierzenia ludów pierwotnych były przepełnione animizmem, które wraz z rozwojem wielkich religii zostało zastąpione wiarą. Dopiero oświecenie przyniosło nam tryumf rozumu. Historia racjonalizmu jest więc w sumie dość krótka. I wiele wskazuje na to, że wkrótce może się zakończyć, bo umysł w ostatnich czasach zostaje wyparty przez emocje, teorie spisku, fake newsy i postprawdę. Wiele wskazuje na to, że stoimy na krawędzi ponownego zaczarowania świata. Co niekoniecznie musi być czymś dobrym. Inaczej jest jednak w „Naprzód”, gdzie wraz z magią, paradoksalnie, przychodzi zrozumienie – poznanie siebie samego i najbliższych.    

Ian jest nastoletnim elfem z problemem nadmiernej nieśmiałości. Wiąże się ona z jego płochliwością, z którą natomiast nie ma najmniejszego problemu jego brat – Barley, znany w okolicy ze swojej pasji do starych budynków, które chroni przed wyburzeniem. W dzień 16 urodzin Ian otrzymuje od mamy niespodziewany prezent od ojca, którego nigdy nie poznał, bowiem rodzic zmarł chwilę po narodzinach chłopca. Prezentem okazuje się magiczna różdżka, zaopatrzona w zaklęcie przywołania taty na jedną dobę. Próba ściągnięcia ojca na ten świat udaje się połowicznie – dosłownie połowicznie. Przed ich oczami zjawiają się bowiem tylko nogi rodziciela. By przywołać resztę ciała, bracia muszą udać się w daleką i niebezpieczną podróż pełną przygód w poszukiwaniu niezbędnego do ponownego przeprowadzenia zaklęcia kryształu feniksa.

W tym momencie akcja rusza z kopyta, jak w najlepszych filmach przygodowych. „Naprzód” wiele zawdzięcza klasykom gatunku z „Goonies” czy „Indianą Jonesem” na czele. Ale równie dużo, a może jeszcze więcej, jest w „Naprzód” z gier planszowych typu RPG. Starszy brat bohatera jest ich zapalonym fanem i całą rzeczywistość czyta jak świat przedstawiony gry, a kolejne zadania, które zsyła im los, jak questy. Animację można wręcz czytać jako hołd dla nerdów, fanów historii i fantastyki, zakochanych w planszówkach i karciankach. To właśnie starszy brat staje się przewodnikiem dla młodego. Podczas wyprawy objaśnia mu sposób urządzenia świata i wprowadza w arkany przeszłości.

Z tego względu „Naprzód” najlepiej opisać jako film o braterstwie. Ian dopiero podczas wspólnego wyjazdu docenia, jak wielki wpływ na jego życie miał starszy brat, którego do tej pory traktował co najwyżej z politowaniem jako dziwaka – podobnie zresztą jak wszyscy wokół. To bardzo nieoczekiwana puenta animacji, która rozpoczyna się jako historia z mocno zarysowanym wątkiem rodzicielskim. Twórcy jednak komplikują relacje między rodzeństwem i rodzicami, przykładając cegiełkę do opisania zawiłości współczesnego życia rodzinnego. W „Naprzód” role ojca przejął starszy brat, który musi konkurować o rolę głowy rodziny z nowym partnerem matki.

W pixarowej animacji nie ma żadnej dydaktyki, narzucania jednego, „właściwego” kształtu relacji rodzinnych, choć brak biologicznego ojca został przedstawiony jako dojmująca strata, w zasadniczy sposób wpływająca na tożsamość i psychikę młodego bohatera. Jego nadmierna tchórzliwość i brak pewności siebie biorą się z braku oparcia w ojcu. Podobnie jest ze starszym bratem. Jak się okazuje, jego przesadna odwaga również jest wynikiem śmierci ojca. „Naprzód” jest wielkim peanem na część silnych więzi rodzinnych i uświadamia, jak wiele zawdzięczamy swoim bliskim.

Animacja ma wszystkie najlepsze cechy pixarowych animacji: rozbrajający humor, czar, kreatywność w sposobie budowania światów i bohaterów, dbałość o konstrukcję scenariusza i wizualną stronę filmu, jak również edukacyjny, familijny potencjał podawany bez nachalności, za to z odrobina niewymuszonego wzruszenia. Na filmie można wręcz na przemian płakać, śmiać się i nerwowo obgryzać palce podczas kolejnych mrożących krew w żyłach scenach rodem z „Indiany Jones’a”.

„Naprzód” to również dbałość o szczegóły. Ekranowy świat aż roi się od bardzo ciekawie dekonstruowanych fantastycznych istot – od harleyowych wróżek, przez ucywilizowaną mantykora, po lubujące się w śmieciach zdziczałe jednorożce. Twórcy świetnie orientują się w historii ich przedstawień i znakomicie z nimi igrają. Równie wiele niespodzianek czeka na widzów w scenariuszu, który jest napakowany po brzegi tak zwanymi „strzelbami Czechowa”, czyli elementami, które zapowiadają przyszłe wydarzenia, kierujące fabułę na nieprzewidywalne tory.

To wszystko składa się na znakomitą rozrywkę, która jednocześnie wzrusza i bawi. Twórcy potrafili wydobyć zapomnianą w filmowym świecie magię i przenieść jej odrobinę również do naszego. „Naprzód” ma siłę ponownego zaczarowywania świata – udowadnia, że między najbliższymi, którzy obdarzą się miłością, wsparciem i zrozumieniem, może dziać się prawdziwa magia.

Ocena: 7/10

Film obejrzałem w Cinema City, tutaj możecie zarezerwować swój seans.