„Lego: Przygoda” było jednym z najważniejszych wydarzeń ostatnich lat nie tylko dla świata animacji. Udowodniło, że filmy tak mocno związane z komercyjnym produktem mogą być ambitne i zaskakujące. Przy okazji pogłębiło mitologię Lego i pokazało, że zabawa klockami to bardzo poważna sprawa. Nic dziwnego, że jego kontynuacja była oczekiwana ze szczególną niecierpliwością. W końcu trzeba było zmyć plamę po wpadkach z „Lego: Batman” i „Lego: Ninjago”.
Ocenę „dwójki” zdradziłem już w tytule. Tak, dalsze losy Emmeta wciąż są „osom”, choć brak im już świeżości i złożoności tych z „jedynki” – ale taki jest przecież odwieczny los sequeli, muszą nieźle się narobić, by dorównać poprzednikom. Na szczęście Mike Mitchell nie poszedł drogą intensyfikacji wrażeń. Emocji, postaci, popkulturowych nawiązań, humoru jest od groma, ale niekoniecznie więcej niż wcześniej. Postanowił zrobić to inaczej i wykorzystał puentę „jedynki” do konstrukcji fabuły. Teraz od początku filmowy świat dzieli się na animowany Klocburg i aktorski świat bawiących się Lego dzieci. Konflikt na linii syn-ojciec tym razem został zastąpiony odwieczną kłótnią braci i sióstr.
W konsekwencji Klocburg nawiedzają przybysze z planety Duplo, którzy sprowadzają na szczęśliwą krainę prawdziwą apokalipsę. Kilka lat później, gdy krajobraz niegdyś tętniącego życiem klockowego miasta przypomina ten znany z Mad Maxa czy Planety Małp, przybysze z kosmosu ponownie uderzają. Tym razem porywają przyjaciół Emmeta, który musi wyruszyć na ratunek w daleką i niezwykle niebezpieczną podróż. Pomaga mu w tym samotny gwiezdny wędrowiec, którego w wersji aktorskiej z pewnością zagrałby Chris Pratt.
Przepis na humor i ironię jest dokładnie taki sam jak wcześniej. Twórcy szpikują film milionami mniej lub bardziej zakamuflowanych nawiązań do popkultury, korzystając z przepastnych zasobów praw autorskich, którymi dysponuje Warner Bros. Ale nie tylko zobaczymy tu dinozaura Blue z „Jurassic World”, Gandalfa, członków Justice League czy Harley Queen, ale także choćby… Marię Skłodowską-Curie. Trudno więc w tym aspekcie doszukiwać się elementu zaskoczenia, ale nie o niego tu chodzi. „Lego: Przygoda 2” sięga po te same klocki, ale buduje z nich nową, równie ciekawą budowlę.
Najważniejsze dzieje się jednak obok tych wszystkich popkulturowych żartów, super i niesuperherosów. Twórcom ponownie udało się świetnie dopasować ramę narracyjną do opowieści i mitologii klocków Lego. Prozaiczny konflikt brata i siostry niepostrzeżenie przeobraził się w spór o obraz męskości i w ogóle kulturowe konstruowanie płci. Okazuje się bowiem, że sposób w jaki bawimy się klockami ma znaczenie: dobór figurek, kolorów czy całych serii definiuje naszą tożsamość. Podobnie zresztą z estetyką konsumowanej popkultury. Autorzy filmu, podążając za filozofią marki, stawiają na płynność, różnorodność i wyślizgiwanie się stereotypom. Ponownie liczy się kreatywność i swoboda – tym razem w kwestii budowania samego siebie i relacji z innymi.
Trudno się do czegokolwiek przyczepić, gdy otrzymuje się zabawny film, pełen inteligentnych i zaskakujących popkulturowych nawiązań, a do tego z ważnym przesłaniem, podanym w nienachlany, oryginalny sposób. W „Lego: Przygoda 2” znowu wszystko świetnie się ze sobą składa, jak w „jedynce” – tu klocki ponownie coś znaczą i są niemniej ważne niż popkulturowi bohaterowie, czego nie można było powiedzieć o „Lego: Batman”. Mam nadzieję, że właściciele praw do serii podążą właśnie tą drogą. Przecież im też powinno zależeć na klockach Lego.
Ocena: 7/10
Film obejrzałem w Cinema City, tutaj możecie zarezerwować swój seans.
Komentarze (0)