Recenzja – „Kurier”: Daleko od Hollywood

Obecnej władzy i wielu kinomanom marzy się rodzime kino historyczne uszyte na miarę Hollywoodu. Spektakularnych tematów z pewnością nie zabraknie, wielki potencjał tkwił również w historii Jana Nowaka-Jeziorańskiego, legendarnego kuriera, który kilkukrotnie wydobywał się z okupowanej Polski tylko po to, by za chwilę do niej wrócić. O jednej z takich podróży – tej poprzedzającej wybuch Powstania Warszawskiego – opowiada „Kurier”.

Co prawda nie nakręcił go oczekiwany przez wielu Mel Gibson, ale jak na polskie warunki Władysław Pasikowski wydawał się idealnym kandydatem na reżysera – co udowodnił choćby przebojowym „Jackiem Strongiem”. Za zdjęcia odpowiada mająca na koncie współpracę w prawdziwym Hollywoodzie Magdalena Górka, a przed kamerą stanęła plejada najlepszych polskich aktorów. Punkt wyjścia był wiec więcej niż obiecujący. Co więc poszło nie tak, że „Kurier” okazał się filmem tak dalekim od oczekiwań?

Jego największą przewiną jest sformatowanie opowiadanej historii do łopatologicznej patriotycznej czytanki. Wszystko zostało bowiem podporządkowane ideologicznej wypowiedzi, która nie pozwala rozwinąć skrzydeł ani warstwie gatunkowej, ani historiograficznej. Nikogo tu bowiem nie interesuje dramaturgia snutej opowieści, a tym bardziej podejmowanie dyskusji z przeszłością. „Kurier” ostatecznie okazał się pokracznym kuriozum pośpiesznie ulepionym na chybotliwym fundamencie źle rozumianej, czyniącej więcej szkód niż pożytku dumy narodowej.

Wystarczy powiedzieć, że akcja filmu toczy się wokół misji Nowaka, który dostaje rozkaz od naczelnego dowódcy przekazania Borowi, by ten pod żadnym pozorem nie organizował w Warszawie powstania. Nie zdradzę chyba zbyt wiele, gdy napiszę, że misja kończy się sukcesem, lecz do zbrojnego wystąpienia przeciwko Niemcom i tak dochodzi – również dzięki wyrażonemu przez Nowaka osobistemu zdaniu na temat „polskiej powinności wobec narodu”, stojącej w całkowitej opozycji wobec rozkazu dowódcy. Okazuje się więc, że cała akcja filmu – ciągłe narażanie życia, spiski, ucieczki i bijatyki zdały się na nic i w żadnym stopniu nie przyczyniły się do zmiany biegu historii.

Ale to problem przywołanych faktów historycznych – pytanie: na ile udramatyzowanych? Jednak obok absurdalności fabuły film grzeszy na wiele innych sposobów. Począwszy od konstrukcji bohatera, poprzez okropne dialogi, położoną dramaturgię, po niskobudżetową realizację. Jan Nowak-Jeziorański bardziej przypomina nierozgarniętego chłopca w krótkich spodenkach niż wyrafinowanego gracza na arenie międzynarodowej agentury. Nie potrafi skakać ze spadochronu, jeździć na rowerze, nie dogaduje się z Anglikami, ani z polskim podziemiem. O konspiracji wie najprawdopodobniej niewiele, bo na londyńskim raucie o powstaniu krzyczy na całe gardło, podobnie zresztą jak w zatłoczonym warszawskim tramwaju. Dookoła palca potrafi go omotać niemiecka agentka, nie wyciąga wniosków z „przypadkowego” potrącenia przez hitlerowskiego szpicla i nawet nie pamięta, że w walizce schował brytyjska gazetę, co z miejsca dekonspiruje go w Polsce. Te wszystkie perypetie miały dodawać akcji animuszu, ale zamiast tego pogrążały bohatera w charakterologicznej beznadziei, której w żadnej mierze nie jest w stanie zrekompensować realizacyjna sprawność – film bowiem bardziej przypomina odcinek niedofinansowanego serialu wojennego TVP, niż kinowego hitu na jaki był zapowiadany.

„Kurier” miał stworzyć z Nowaka-Jeziorańskiego bohatera narodowego, a uczynił go nieudacznikiem i fajtłapą – na miejscu jego rodziny z miejsca bym film Pasikowskiego oprotestował jako zjadliwy potwarz. Podobnie zresztą twórcy uczynili z dowódcami powstania i polskim podziemiem. Bardzo chcieli przedstawić ich jako bohaterskich patriotów, których powinnością jest walka za kraj do ostatniej kropli krwi. W zamian pokazał ich jako pozbawionych zdrowego rozsądku niesubordynowanych, dla własnego widzi mi się podpalających Warszawę. Co ciekawe, akurat w tym aspekcie twórcy za wiele nie przeczą historycznym faktom, tylko trudno znaleźć wytłumaczenie, dlaczego właśnie taka historia została wybrana do opowiedzenia o polskim bohaterstwie i to za pieniądze produkującego film Muzeum Powstania Warszawskiego?

Przez długi czas można było mieć nadzieję, że najgorszym filmem w dorobku Władysława Pasikowskiego będzie „Reich”, wyglądający na autoparodię jego wczesnych filmów. Na szczęście z pomocą przyszedł „Kurier”, który bije tę produkcję pod względem niedorzeczności na głowę. Plasuje się nieopodal filmów o Żołnierzach Wyklętych – które stanowią najgłębsze dno polskiego kina historycznego – zarówno ze względu na narodowy patos, jak i realizacyjną zgrzebność. Wczesne dzieła Pasikowskiego były nazywane nieco pogardliwym terminem polskie filmy amerykańskie – „Kuriera” nie dałoby się określić nawet nim.

Ocena: 4/10

Film obejrzałem w Cinema City, tutaj możecie zarezerwować swój seans.