Nigdy nie było mi po drodze z „Kajko i Kokoszem”. Nie czytałem komiksów Janusza Christy, a same postaci zawsze za bardzo przypominały mi Asterixa i Obelixa. Z tym większym zaciekawieniem obejrzałem serial Netfliksa. W końcu zobaczę, o co ten cały hałas, pomyślałem. W końcu otrzymam argument w polsko-francuskim pojedynku na chudzielca i grubasa walczących z najeźdźcami, cieszyłem się w duchu. I co? Faktycznie – argument otrzymałem, ale na korzyść Francuzów.
Nie wiem, na ile to wina komiksowego pierwowzoru, a na ile adaptacji, ale „Kajko i Kokosz” po obejrzeniu pięciu premierowych odcinków wydał mi się szalenie nudny, ograny i powtarzalny. Każdy kolejny odcinek, a nie trwają one dłużej niż 15 minut, jest dokładnie o tym samym, a przynajmniej ma tę samą strukturę, co pozostałe. Krwawy Hegemon, czyli germański najeźdźca, stara się podbić słowiański Mirmiłów, no i, oczywiście, za każdym razem mu się to nie udaje. Jedyne, co różni odcinki, to sposób na zdobycie grodu, co względnie bywa powodem na lekki uśmiech.
Jeśli w strukturze fabularnej nie ma co szukać źródła przyjemności, to może w konstrukcji postaci albo w humorze? Z tym jest lepiej, ale po pierwszym odcinku wie się dokładnie, na czym polegają relacje między bohaterami, jakie żarty królują i dokąd to wszystko zmierza. Kajko jest chudy, sprytny i szybki, a Kokosz gruby, silny i powolny. Mirmił – kasztelan grodu – jest mikry i tchórzliwy, a jego żona – wielka i nieugięta. Jaga – lokalna wiedźma – jest mądra, a jej mąż – Łamignat – silny, ale nierozgarnięty. Każdy ma więc przypisane dwie-trzy cechy, a cały humor polega na nieustannym przeciwstawianiu sobie owych skrajności. Liczba kombinacji jest spora, ale nie nieskończona.
Szwankuje więc scenariusz, ale również sam pomysł na cały serial – bo każde odcinki są po prostu wobec siebie bliźniacze. Postacie są sympatycznie, czasem zdarzy im się powiedzieć zabawny greps, ale nie składa się to w większą całość, która by dostarczała zróżnicowanej, zaskakującej rozrywki – jak to bywa u Asterixa i Obelixa, którzy a to wyruszą w podróż do Egiptu, a to wezmą udział w Olimpiadzie lub po prostu zmierzą się z Juliuszem Cezarem. Tu ciągle tłuczony jest, dosłownie, Hegemon, którego w końcu może być żal bardziej niż pozytywnych bohaterów.
Inną kwestią, ale równie zasadniczą, jest poziom wykonania animacji, która pozostawia wiele do życzenia. Same sylwety postaci są oddane bardzo dobrze, ale sposób ich poruszania wypada wyjątkowo niskobudżetowo. Postacie odcinają się od tła, które pozostaje całkowicie statyczne. Bohaterowie również poruszają się tylko wtedy, gdy naprawdę muszą. Na pierwszy, niewyrobiony rzut oka widać, że animatorzy działają na warstwach, z których poruszać można tylko jedną i to niezbyt mocno. Ostatecznie można odnieść wrażenie, że więcej działo się na nieruchomych kartach komiksu.
Dobrze, że taki gigant jak Netflix interesuje się spuścizną naszej popkultury, dostrzegając w niej potencjał, którego my nie widzieliśmy przez wiele lat. Szkoda jednak, że zamierza na niej zarobić najniższym kosztem – nie inwestując w scenariusz i animację. Miejmy nadzieje, że wypuszczone 5 odcinków to tylko rozgrzewka albo sondowanie rynku, a kolejne odcinki podniosą poziom. Bo póki co, to ten cały „Kajko i Kokosz” to takie – jak to mówi Łamignat – lelum polelum.
Komentarze (0)