Najciekawsze filmy 2017 roku, które nie miały premiery w polskich kinach

Podsumowanie roku rozpoczynam, już tradycyjnie, listą najciekawszych filmów, które nie pojawiły się w polskich kinach i nie figurują wśród zapowiedzi na 2018 roku. Co roku polskie ekrany omija wiele niezwykle ciekawych tytułów, które z różnych przyczyn nie znalazły uznania w oczach rodzimych dystrybutorów. Mam wrażenie, że ten rok wyjątkowo obfitował w tytuły, które z niezrozumiałych dla mnie powodów nie trafiły do polskich kin. Dlatego z pewnością to zestawienie powinno być o wiele dłuższe, ale ograniczyłem się tylko do tych filmów, które udało mi się zobaczyć i o których jakości mogę zaświadczyć. Ten rok był szczególnie bogaty w ciekawe filmy oferowane przez platformy streamingowych, ale dzieła na przykład Netflixa powstawały od razu z myślą o pozakinowej dystrybucji, z tego powodu nie znalazły się na tej liście. Niemniej, każde z dzieł, które się na niej znalazło zasługuje na uwagę, a że wiele z nich można dostać na DVD czy w ofercie programów TV, to zachęcam do samodzielnych poszukiwań!

Barrakuda, reż. Jason Cortlund, Julia Halperin

Tak mógłby wyglądać amerykański remake polskiej „Wieży. Jasny dzień”, gdyby zamiast schematów zaczerpniętych z horroru, skorzystano by z rozwiązań znanych z thrillera. „Barrakuda” również jest bardzo nietypową opowieścią rodzinną, w której największą rolę ma do odegrania trudna do przeniknięcia tajemnica. Do Merle przyjeżdża Sinaloa i obwieszcza jej, że jest jej przyrodnią siostrą – choć nigdy wcześniej się nie widziały, a Merle nawet nie miała pojęcia o istnieniu dziewczyny. Ich wspólnym ojcem rzekomo miał być popularny muzyk, ale również alkoholik, bawidamek i utracjusz, który ponoć dorobił się potomstwa podczas jednej z tras koncertowych po Wielkiej Brytanii. Więcej o filmie pisałem z American Film Festival.

Brawl in Cell Block 99, reż. S. Craig Zahler

Craig Zahler powoli wyrasta na czołowego przedstawiciela, jak dziwacznie to nie zabrzmi, ambitnego kina klasy B. Amerykanin świadomie czerpie z pulpy, ale podchodzi do niej bardzo poważnie, czyniąc formą do opowiadania złożonych historii. W „Bone Tomahawk” exploitation cinema wymieszał z westernem, w „Brawl in Cell Block 99” połączył je z gatunkiem kina więziennego. Stawia na brutalność, dosadność, fabularne nieskomplikowanie i wyjątkowo mocne emocje. Nie czyni tego jedynie w celu uzyskania poklasku wśród miłośników męskiego kina niskich lotów, ale z tych ekstremalnych elementów tworzy szerszą metaforę, domagającą się uznania i zgłębienia. „Brawl i Cell Block 99” to przykład kina, które staje się kultowe już w momencie powstania.

Detroit, reż. Katheryn Bigelow

Po sukcesach „The Hurt Lockera” i „Wroga numer jeden” wydawało się, że Katheryn Bigelow na stałe zagości w hollywoodzkiej elicie reżyserów. Tym bardziej trudno zrozumieć brak większego zainteresowania czy to ze strony polskich dystrybutorów, czy gremiów przyznających nagrody jej najnowszym filmem – brawurowym „Detroit”. Opowiada o kilku dniach zamieszek, które wybuchły w afroamerykańskiej dzielnicy tytułowego miasta. Bardzo zręcznie miesza konwencje i w nowatorski sposób aplikuje znane rozwiązania. Potrafi aranżować sceny starć ulicznych na modłę spektakularnego kina wojennego, by za moment inspirować się kameralnym thrillerem w gatunku home invasion. Jednak przede wszystkim jej obraz jej głęboko zaangażowany w walkę zarówno o prawa człowieka, jak również po prostu o najzwyklejszą ludzką godność i sprawiedliwość.

Felicite, reż. Alain Gomis

Film Alaina Gomisa jest jak jego bohaterka – bezkompromisowy, zdeterminowany i silny niczym czołg. Tytułowa kobieta porusza się po niezwykle trudnej rzeczywistości Demokratycznej Republiki Konga właśnie niczym jednoosobowa jednostka zmilitaryzowana. Na co dzień żyje ze swoim dorastającym synem, ale gdy ten ulega poważnemu wypadkowi, zostaje sama z wielkim problemem. Ale Felicite się nie poddaje – chwyta się każdego sposobu, by uratować swoje jedyne dziecko i zebrać niezbędne pieniądze na operację złamanej nogi. Więcej o filmie pisałem z festiwalu Nowe Horyzonty.

Good Time, reż. Ben Safdie, Joshua Safdie

Film braci Safdie jest intensywnym i przytłaczającym doświadczeniem, niczym bycie porwanym przez lawinę śnieżną. Film rozpoczyna się mocnym uderzeniem, które wywołuje ciąg kolejnych, coraz bardziej zgubnych w skutkach wydarzeń. Każda decyzja głównego bohatera pogrąża go w beznadziei – dokładnie tak samo jak człowieka wciągniętego pod zwał śniegu. „Good Time” jest bardzo nietypową wariacją na temat kina sensacyjnego. Właściwie ma wszystko, co posiadają klasyczne filmy o policjantach i złodziejach, tylko odwraca perspektywę. Tym razem czujnym okiem kamery towarzyszy i śledzi każdy ruch mężczyzny, który razem z cierpiącym na problemy psychiczne bratem napada na bank. Więcej o filmie pisałem z American Film Festival.

Logan Lucky, reż. Steven Soderbergh

Każdy kolejny film podpisany przez Soderbergha wzbudza ciekawość filmowego światka. Tak samo jest ze zbierającym dobre recenzje „Logan Luckym”, który jest małomiasteczkową wersją „Ocean’s Eleven”. Akcja tego heist movie umieszczona jest gdzieś w Zachodniej Wirginii, jej bohaterami są natomiast tamtejsi, przerysowani red-necki, znakomicie zagrani przez Channinga Tatuma, Adama Drivera i Daniela Craiga. Już choćby tak oszałamiająca obsada powinna zwrócić uwagę na ten film, tym bardziej, że jego fabuła i realizacja naprawdę zasługują na wysokie noty. „Logan Lucky” to komediowa historia ludzi przytłoczonych trudami życia, decydujących się na dramatyczny krok – bezwstydny, acz niezwykle przemyślany napad na organizatorów wyścigów samochodowych.    

Marjorie Prime, reż. Michael Almereyda

Niezwykle kameralna, minimalistyczna adaptacja sztuki zdobywcy Pulitzera Jordana Harrisona. W niezwykle pomysłowy sposób wykorzystuje mechanizmy pochodzące z science-fiction, by opowiedzieć o starości, stracie i mechanice działania pamięci. Akcja filmu rozgrywa się w niedalekiej przyszłości, kiedy stworzono technologię pozwalającą wytwarzać wyjątkowo realistyczne hologramy zmarłych osób. Z tymi elektronicznymi duchami można rozmawiać i uczyć przeszłości tych, których mają zastępować. Jedno z takich zwizualizowanych widm przeszłości ma pomóc z pogodzeniem się ze stratą tytułowej bohaterce – starzejącej się kobiecie, cierpiącej po śmierci męża. W proces utraty, żałoby i konstruowania pamięci wchodzą również, niczym zawodnicy biegnący w makabrycznej sztafecie śmierci, kolejni członkowie rodziny Marjorie. „Marjorie Prime” to kino science-fiction o duchach, które nawiedzają nas każdego dnia.

Menashe, reż. Joshua Z. Weinstein

Film działa przede wszystkim swoją egzotyką, z racji umieszczenia akcji w realiach nowojorskich chasydów. Równocześnie jednak jest w stanie zafascynować głównym bohaterem, od którego na odległość bije sympatia. Oprócz wizualnego i obyczajowego realizmu, film oferuje również głębsze spojrzenie na hermetyczną rzeczywistość ortodoksyjnych Żydów, których kultura okazała się pułapką dla tytułowego bohatera. Więcej o filmie pisałem z American Film Festival.

Nowicjat, reż. Maggie Betts

Ten film to swego rodzaju nowa wersja „Full Metal Jacket” rozgrywająca się w żeńskim zakonie – oczywiście zachowując wszelkie proporcje i pamiętając, że mowa o delikatnych kobietach, oddanych bożej miłości, a nie gruboskórnych wojakach. Niemniej przyglądanie się nowo przyjętym siostrom podczas ich „treningu” w czasie nowicjatu, przywodzi skojarzenia z drylem wojskowym. Jednak reżyserce nie chodzi wcale ani o krytykę zakonnych reguł, ani wskazanie jakichś sensacyjnych patologii. „Nowicjat” to pierwszy od dawna film, który mierzy się z problemami religijnymi całkowicie na poważnie. Nie szuka tanich kontrowersji, nie tropi dewiacji, a zarazem nie wyśmiewa, nie szydzi i nie umniejsza. Więcej o filmie pisałem z American Film Festival.

Pan Roosevelt, reż. Noel Wells

Na naszych oczach rodzi się nowa gwiazda! Przywitajcie w gronie świetnie zapowiadających się filmowców, aktorów, komików i scenarzystów – Noel Wells! Tak właśnie! Ta młoda kobieta sama napisała, wyreżyserowała, zagrała, a nawet wyprodukowała swój filmowy debiut, znakomitego „Pana Roosevelta”. Już za tę wielozadaniowość należą się jej brawa, a jeszcze większe, że w każdej z tych ról jest naprawdę bardzo dobra. Jej film to dająca do myślenia komedia, będąca swego rodzaju manifestem normalcore’u, a raczej anty-core’u. Bohaterka, niewiedząca co zrobić z własnym życiem Emily, po latach powraca do rodzinnego Austin, by pożegnać swojego ukochanego kota, który właśnie odszedł do kociego nieba. Spotyka byłego chłopaka i jego absolutnie nieznośnie perfekcyjną nową dziewczynę – Celeste. Narastające napięcie między bohaterami zwiastuje katastrofę, która ostatecznie nadchodzi. Więcej o filmie pisałem z American Film Festival.

Szara strefa, reż. Erik Nelson

Ten dokument opowiada o morderstwie, tajemnicy, polityce i teoriach spiskowych. Ma więc wszystko, by zafrapować każdego miłośnika wciągających, dziwacznych, mrożących krew w żyłach historii. I robi to doskonale. Opowiada o Davidzie Crowleyu, dobrze zapowiadającym się filmowcu, który zaraz po świętach Bożego Narodzenia został znaleziony w swoim domu martwy wraz z żoną i małym dzieckiem. Więcej o filmie pisałem z American Film Festival.

Wind River, reż. Taylor Sheridan

„Wind River” jest zimową wersją zeszłorocznego cichego bohatera oscarowego sezonu – „Aż do piekła”. Operuje zbliżoną estetyką, również sięga po gatunkowe tropy, ale robi to jedynie po to, by niezwykle głęboko wniknąć w problemy nurtujące amerykańską prowincję. Akcja tego mroźnego kryminału ma miejsce w Wyoming, w tytułowym rezerwacie rdzennej ludności. Miejscowy myśliwy podczas tropienia zagryzających trzodę pum, znajduje na śnieżnym pustkowiu ciało młodej dziewczyny. Nastolatka umarła z powodu pęknięcia pęcherzyków płuc wywołanego mroźnym powietrzem. Wcześniej jednak została wielokrotnie zgwałcona i na boso przeszła niemal 10 kilometrów. Więcej o filmie pisałem z festiwalu Camerimage.

Wybór króla, reż. Erik Poppe

Film autora „Hawaje, Oslo” opowiada o kilku kluczowych dniach dla Norwegii podczas II wojny światowej. W 1940 roku Niemcy zaatakowały północny kraj, żądając podpisania paktu o wzajemnej współpracy w wojnie z Anglią. Dramatyczne wydarzenia oglądamy z perspektywy rodziny królewskiej, ze szczególnym uwzględnieniem punktu widzenia norweskiego króla, którego funkcje do tej pory były głównie ceremonialne. Słabość rządu i naciski Hitlera na swojego reprezentanta w Oslo spowodowały, że to właśnie Jego Wysokość okazał się osobą decyzyjną. Niespodziewanie stanął przed wyborem: czy dać się wykrwawiać tłamszonemu przez niemieckie wojska narodowi, lecz postawić opór najeźdźcom przynajmniej symbolicznie, czy chronić swoich obywateli, a tym samym skapitulować. Więcej o filmie pisałem z Berlinale.

Zwierzęta, reż. Greg Zgliński

Mindfuck, czy jak ktoś woli: mózgotrzep, w wersji arthouse’owej. Trudno orzec, czy miało to być twórcze przepracowanie popularnej estetyki czy bezpardonowa zgrywa. Trzeba przyznać, że film potrafi zachwycić pomysłami na konkretne sceny i kompozycję całości, ale mimo swojego wyrafinowania i wyjątkowej zawiłości fabuły ostatecznie wydaje się dość oczywisty. Opowiada o małżeństwie w kryzysie, które postanawia wyjechać na pół roku do wiejskiego domu w Alpach, by mężczyzna mógł napisać książkę kucharską. Znajomej zostawiają klucze do mieszkania i ruszają w drogę. W tym momencie zaczyna się seria dziwacznych zdarzeń, które poddają w wątpliwość ontologiczny status filmowego świata. Więcej o filmie pisałem z festiwalu Nowe Horyzonty.