Recenzja – „Gru, Dru i Minionki”: Banana!

Jeżeli cała sala najmłodszych widzów śmieje się w głos z puszczania bąków, analnych aluzji i  homoseksualnych podtekstów to niechybny znak, że Minionki znowu rozrabiają. Te żółte stworki, będące skrzyżowaniem niesfornych brzdąców ze słitaśnymi szczeniaczkami, doczekały się już czwartego filmu. Na szczęście tym razem powróciły wraz z Gru, Lucy i trójką małych dziewczynek, gdyż eksperyment z solowym filmem okazał się artystyczną porażką. „Gru, Dru i Minionki” dowiodły, że Minionki znacznie lepiej wypadają, gdy są jedynie dodatkowym elementem humorystycznym, a główna akcja omija ich szerokim łukiem.

Najnowszy film z serii „Despicable Me” trzyma poziom poprzednich części i bawi podobnymi żartami, jak do tej pory. Ponownie chodzi o to, by Gru stoczył pojedynek z „największym przestępcą na świecie”, a przy okazji zawalczył ze swoją mroczną naturą. Tym razem do pomocy ma brata bliźniaka, o którego istnieniu nie miał do tej pory pojęcia. Trzeba przyznać, że na papierze ten wątek brzmi nieco naciąganie – jak rozpaczliwe czepianie się coraz bardziej abstrakcyjnych pomysłów – ale ostatecznie konfrontacja ubierającego się na czarno, łysego i zgorzkniałego Gru z białym, czupryniastym i wiecznie optymistycznym Dru wypada nie tylko zabawnie, ale nawet odrobinę wzruszająco. Ich główny przeciwnik jest niemniej barwny jak dwójka braci, żółte stworki i słodkie córeczki Gru. Balthazar Bratt jest przerośniętą gwiazdą dziecięcego kina lat 80., który utknął w czasach swojej świetności i nie może pogodzić się ze zmierzchem estetyki ejtisów i własnej popularności. Dlatego postanawia wytoczyć walkę całemu światu, zaczynając od Hollywood, na ratunek którego musi ruszyć Gru z towarzyszami.

W tym całym zamieszaniu rola Minionków jest tym razem absolutnie marginalna. Co chwila powracają na ekran, ale kroczą swoją własną, całkowicie odrębną fabularną ścieżką. Dzieje się tak, gdyż już na samym początku filmu postanawiają rozstać się ze swoim panem i wyruszyć w nieznane. Decyzja, by nie mieszać Minionków z główną ścieżką narracyjną okazała się bardzo dobrą, bo żółci malcy swoje zrobili – dostarczyli uroku i charakterystycznego poczucia humoru – ale nie zmącili, i tak dość złożonej i wielowątkowej jak na kino familijne, fabuły.

Trzeba przyznać, że twórcy serii najwyraźniej odkryli idealny przepis na komediową animację dla całej rodziny. Kolejny raz udało im się znakomicie równoważyć słodycz dziewczynek, rozterki nastolatków, aluzje dla starszej widowni, niesforność popularnych „tic-taców”, niepoprawność żartów, dynamikę akcji, koloryt licznych gadżetów, twisty i ironię. Oczywiście to nie jest humor najwyższych lotów – zazwyczaj ma on coś wspólnego z ludzką fizjologią, naiwnością dzieci, zabawnym sposobem mówienia Minionków bądź skomplikowanym charakterem Gru. Fabuła zresztą również nie jest nadmiernie wyrafinowana, a aluzje subtelne, ale wszystkie te elementy składają się na kino absolutnie wystarczające do bezrefleksyjnego skonsumowania podczas familijnego wypadu na wspólny seans z okazji rozpoczęcia wakacji.

Miłośników Minionków do seansu i tak nie trzeba zachęcać, przeciwników się nie przekona, a dla niezdecydowanych najlepszą wskazówką będą poprzednie filmy serii – jeżeli te im się spodobają, to „Gru, Dru i Minionki” również powinien przypaść im do gustu. Seria „Despicable Me” trzyma poziom, co jest z pewnością świetną wiadomością dla tych wszystkich, którzy byli zawiedzeni solowym filmem o Minionkach. Tym razem wraz z niesfornymi stworkami można zakrzyknąć wesołe: „Banana”!

 

Film obejrzałem w Cinema City, tutaj możecie zarezerwować swój seans.