Recenzja – „Druga połowa”: Nic się nie stało

Film Łukasza Wiśniewskiego przypomina polską kadrę piłkarską za kadencji Jerzego Brzęczka. Trudno się na to patrzy, styl żaden, ale wynik ostatecznie jako taki. Wstydu nie ma. A i Grzegorz Krychowiak potwierdził, że ostatnio jest w całkiem niezłej formie.

„Druga połowa” znacznie lepiej sprawdza się jako komedia, niż romans. Można nawet odnieść wrażenie, że wątki romansowe są tam na doczepkę, by poszło do kin więcej osób, a kręcącym film mężczyznom przede wszystkim zależało na zrobieniu filmu o piłce nożnej i wrzuceniu kilku cameo. Ale żeby to zamaskować, umieścili w fabule aż dwa wątki miłosne. Jest więc dwóch mężczyzn – Jarosław „no chyba nie Kaczyński” i Mateusz. Pierwszy jest piłkarzem reprezentacji jak żywo przypominającym Jakuba Koseckiego (lansik, drogie samochody i brak gustu). Drugi dziennikarzem sportowym. Ich wybranką jest natomiast Magda – pech chciał, że córka selekcjonera reprezentacji. Jak widać na pierwszy rzut oka, sytuacja wyjściowa fabuły jest mniej realistyczna niż tryumf polskiej kadry na Euro.

Ale gorsze jest coś innego. Te wątki romansowe wypadają całkowicie nieprzekonująco. W sumie, to zupełnie nie dostajemy żadnej historii zakochiwania się bohaterów. Zawiązanie akcji wygląda dosłownie tak, że Magda i Mateusz nie znając się, idą w swoim kierunku ulicami Warszawy i… cięcie! A w kolejnej scenie są już szaleńczo w sobie zakochani. Co się stało pomiędzy? Wiedzą tylko oni! Ale twórcy przynajmniej mieli z głowy najtrudniejsze – przekonanie widzów do uczuć bohaterów, czyli motoru napędowego każdej komedii romantycznej. Kto by sobie zaprzątał głowę takimi szczegółami!?

A co z Jarkiem? No też jest zakochany w Magdzie. Tyle że tym razem bez wzajemności. A kiedy się zakochał, jak się poznali? Skąd to zauroczenie? Znowu – bez odpowiedzi. Twórcy woleli w komediowym trybie pokazywać jego zaloty – a to ubrał się „gustownie” a’la Krychowiak, a to wynajął filharmoników, by zagrali Magdzie pod oknem, a to wreszcie przyleciał pod jej okno helikopterem. No na bogato i z gestem. Tylko po co to wszystko? By doprowadzić do konfliktu na linii Magda-Mateusz. Zresztą konfliktu mniej przekonującego niż gra polskiej reprezentacji na ostatnich Mistrzostwach Świata.

W tym wszystkim na domiar złego jest wiele naiwności i ogromnych uproszczeń fabularnych. Dziennikarz oczywiście musi być w ostrym konflikcie z selekcjonerem, czyli ojcem Magdy. Jarek z kolei to niespełniony talent, którego na siłę forsuje trener. Nie brakuje również chwytów totalnie poniżej pasa. Magdę wychowuje samotnie ojciec (musi być więc scena, w której ojciec rozmawia ze swoją zmarłą żoną na cmentarzu), a Mateusz jest sierotą, który lubi spędzać czas z wychowankami domu dziecka (jak wzrusza, jak nie wzrusza?). A – i są jeszcze bogu ducha winni reprezentanci polskiej reprezentacji amp-futbolu, których w to wszystko wkręcono.

Ale mimo tych ewidentnych wad, wynik ostatecznie nie jest najgorszy. Marianna Zydek robiła co mogła, by wykrzesać ze swojej papierowej postaci jakiekolwiek emocje. Cezary Pazura stworzył całkiem wywarzoną jak na siebie rolę z kilkoma autentycznie zabawnymi scenami. Dobrze wykorzystano autoironicznego Grzegorza Krychowiaka, a i Maciej Musiał zabawił się własnym emploi. Choć może irytować, że tłem dla niemal każdej sceny jest świecący jak pisanka Stadion Narodowy, to chciałoby się mieć tylko takie problemy z polskimi komediami romantycznymi. Można odnieść wrażenie, że kontekst piłkarski wlał sporo świeżości do tej wyeksploatowanej do cna filmowej konwencji. Mecz może i nie zwycięski, ale duch w narodzie mocny, można więc zaintonować naszą ulubioną pieśń: nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało.

Ocena: 4/10

Film obejrzałem w Cinema City, tutaj możecie zarezerwować swój seans.