Premiera tygodnia – „Pitbull. Niebezpieczne kobiety”: Kino na sterydach

Patryk Vega dekadę temu znacząco przyczynił się do odmienienia sposobu postrzegania policjantów i zorganizowanej przestępczości. Zamiast na spiskach na wyżynach polityki, jak było choćby w „Ekstradycji”, skupił się na finansowych problemach szeregowych policjantów, ich zmaganiach z traumami czy alkoholizmem. Na początku tego roku postanowił ponownie opowiedzieć o policjantach i przestępcach, nawiązując w nazwie nowej produkcji do dzieła sprzed dziesięciu lat. Wielka popularność filmu „Pitbull. Nowe porządki” zaowocowała kolejnymi częściami. Tym razem Vega postanowił skupić się na kobietach.

Największym błędem Vegi jest sięgnięcie po dziedzictwo pierwszego Pitbulla, by dzięki niemu rozreklamować filmy, niemające nic wspólnego z dziełem sprzed dziesięciu lat. Choć uważam najnowsze części tej pokracznej trylogii za rakową narośl na zdrowym organizmie rodzimej kinematografii, to łatwiej przyszłoby mi zaakceptowanie ich istnienia, gdyby nie żerowałyby na kultowym statusie dzieła założycielskiego. Cały związek nowych części z filmem sprzed dekady bazuje na obecności jednej i to zmarginalizowanej postaci oraz umieszczeniu akcji w świecie policjantów. Natomiast cała reszta – klimat, wydźwięk, fabuła, bohaterowie, nie wspominając nawet o jakości artystycznej – nie ma z pierwszym „Pitbullem” nic wspólnego.

Streszczenie fabuły „Niebezpiecznych kobiet” niestety przerasta moje umiejętności. Są dwie możliwości: albo film jest jej pozbawiony, albo wręcz przeciwnie – jest tak napakowany różnymi wątkami, że całkowicie gubi się jakąkolwiek linię dramaturgiczną. W filmie roi się od różnych postaci, choć żadnej z nich nie dałoby się nazwać główną. Nie mamy nawet bohatera zbiorowego, bo każdy wydaje się działać na własną rękę. To nie jest również film nowelowy, gdyż wszystkie wątki w zamierzeniu miały się ze sobą najprawdopodobniej łączyć, ale robią to w bardzo chaotyczny sposób.

Najogólniej mówiąc, nowy film Vegi opowiada o kilku kobietach, które są w różny sposób zamieszane w sprawę mafii paliwowej. Najwięcej czasu na ekranie poświęcono „Cukrowi” granemu przez Sebastiana Fabijańskiego, więc na potrzeby tego tekstu nazwijmy go głównym bohaterem. Jest członkiem niemieckiego gangu motocyklowego, który zgłasza się na ochotnika, by zabić policjanta, który podczas ostatniej akcji zastrzelił ich członka. Zamiast wykonywaniem wyroku zaczyna się jednak interesować mechaniką wymuszania vatu na trefnym paliwie sprowadzanym do Polski zza zachodniej granicy. Szybko eliminuje konkurenta i staje się głównodowodzącym całego procederu.

Vega miesza ze sobą tyle różnych wątków, że tylko wspomnienie o każdym z nich zajęłoby miejsce na całą recenzję. Po zakończeniu tego dwu i półgodzinnego filmu wychodzi się z kina z mętlikiem w głowie – zupełnie nie wiadomo, co, kto, z kim i po co. To nieumiarkowanie było najprawdopodobniej celowe, bo ujawnia się w każdej warstwie filmu. Wszystkiego jest tu za dużo: wątków, postaci, żartów, przekleństw, trupów i przemocy.

Vega najwyraźniej zauważył z jakim odbiorem spotkał się jego poprzedni film i zrezygnował z jakichkolwiek pretensji do realizmu i powagi. „Nowe porządki” były produkcją, która choć ułomnie, to w jakikolwiek sposób nawiązywała do dorobku pierwszego Pitbulla. Przy pomocy nowych bohaterów miała pokazać, jak przez te dziesięć lat zmieniły się praca i życie szeregowych policjantów. Vega lubi podkreślać realizm pisanych przez siebie scenariuszy i chwalić się, że wiele z ekranowych wydarzeń jest nieznacznie zmodyfikowaną wersją autentycznych zdarzeń. Choć nigdy nie wierzyłem w te opowieści, rzeczywiście dało się wyczuć realizm zdarzeń choćby w dialogach. „Niebezpieczne kobiety” również rozpoczynają się planszą informującą, że fabuła została zainspirowana autentycznymi wydarzeniami. Wydaje się jednak, że została tam umieszczona z przyzwyczajenia i tylko dla celów marketingowych – by móc sprzedać kolejną książkę powstałą przy okazji produkcji filmu.

„Niebezpieczne kobiety” nawet nie starają się przekonywać, że zostały nakręcone na serio – to komedia poprzetykana scenami akcji, strzelaninami i niekoniecznie umotywowanymi działaniami policji. Vega najwyraźniej zauważył, że „Nowe porządki” uzyskały tak dobry wynik frekwencyjny dzięki widzom, którzy czytali je niejako wbrew intencjom autora – jako absurdalne guilty pleasure. Jednak, jak pisała Susan Sontag, kamp nieświadomy jest znacznie bardziej satysfakcjonujący od kampu stworzonego z pełnym wyrachowaniem. Dlatego mam wątpliwości, czy „Niebezpieczne kobiety” spotkają się z podobnie dobrym odbiorem wśród fanów „Nowych porządków”, co nie znaczy, że nie znajdą swojej publiczności.

Nowy „Pitbull” to przykład kina na sterydach – roznosi je energia, więc nie potrafi powściągnąć fabularnego chaosu, sypie niewybrednymi żartami i uwielbia rozpierduchę. Jest kilka atrakcyjnych kobiet, trochę strzelanin, dyżurny idiota, którego niskie IQ może co poniektórych podnieść na duchu, oraz wiele chamstwa i buractwa. A że to wszystko nie ma sensu? A po co to komu. Seria o „Pitbullu” jest męską odmianą komedii romantycznych, które również nie bardzo obciążały intelekt, nie martwiły się o prawdopodobieństwo, ale za to dostarczały łatwo przyswajalnej rozrywki.