Off Camera – „Bliscy”: Depresyjny humor

Grzegorz Jaroszuk po ciekawym debiucie – „Kebabie i Horoskopie” – powrócił z drugim pełnym metrażem. Jego „Bliscy” to dzieło jeszcze skromniejsze niż kameralny pierwszy film. Tak jakby już samym produkcyjnym minimalizmem chciał wytworzyć intymną, rodzinną atmosferę, która miałaby połączyć tytułowych bliskich.

Jaroszuk nie zmienił strategii twórczej. Wciąż kręci najsmutniejsze komedie świata – tym razem trudno nawet dostrzec niezwykle subtelny i podawany z miną człowieka pogrążonego w głębokiej depresji humor. Zresztą nie bez powodu do głównej roli zaangażowano dawno niewidzianego na ekranie Olafa Lubaszenkę, który długi czas zmagał się z tą chorobą. Jednak to stężenie rozpaczy, połączone z wzmagającą się atmosferą podawanego z kamienną twarzą absurdu, sprawia, że nie da się śledzić fabuły całkowicie na poważnie.

To balansowanie na granicy komedii i tragedii jest z pewnością największą zaletą „Bliskich”. Nie pozwala śmiać się z tego, co wydawałoby się zupełnie niedorzeczne, z kolei umożliwia z większą łatwością przyjąć to, co inaczej pogrążyłoby w depresji. I w ten sposób Jaroszuk mówi rzeczy niezwykle trudne, nie wpychając ani widzów, ani bohaterów w egzaltowaną rozpacz.

Historia jest prosta, a jednocześnie skomplikowana. Rodzeństwo zostaje wezwane przez dawno niewidzianego ojca, który prosi ich, by pomogli mu odnaleźć matkę. Kobieta, jak twierdzi mężczyzna, postanowiła od niego uciec, a na dodatek cierpi na uzależnienie od hazardu. Jakby tego było mało, jest najwidoczniej obdarzona niezwykłą mocą, bo w co by nie grała – zawsze wygrywa. Prowadzone przez rodzinę śledztwo wykazuje, że dzierżąc sporą sumę pieniędzy, pomagała połowie osiedla.

Cała idea „Bliskich” wybrzmiewa w tytule – mówi o tym, jak osoby pozornie sobie najbliższe niczego tak naprawdę o sobie nie wiedzą. Każdy żyje we własnym świecie, zupełnie ślepy na innych – nie pamiętając, jak było im dobrze, gdy łączyło ich znacznie więcej niż obecnie. Jaroszuk zdaje się nie mówić niczego odkrywczego, ale robi to w sposób rozbrajająco szczery i bezpretensjonalny. Jego charakterystyczny – powolny, nieco irytujący, trudny do uchwycenia – rytm opowieści wyrywa nas ze strefy komfortu i każe współodczuwać z niekorzystnie położonymi bohaterami.

„Bliscy” to film tak niepozorny i skromny, że można byłoby go nie zauważyć. Ten programowy minimalizm jest jego wielka zaletą, co widać szczególnie w momencie, gdy z tym minimalizmem autor postanawia zerwać, stawiając na zupełnie niepotrzebne efekciarskie zakończenie – rujnujące wszystko. Co prawda autystyczność, powolność i depresyjność nie wyparowują, ale z powodu niefortunnego zakończenia całkowicie znika absurd, dzięki któremu dałoby się przebrnąć przez tę magmę oferowanej rozpaczy. Szkoda, że autor postanowił zburzyć tak znakomity koncept.

Ocena: 5/10