Braci Kondratiuków nigdy nie łączyły bliskie relacje. Sami mówili, że żyli ze sobą jak tytułowi pies z kotem. Ale po tym filmie tego nie widać. Janusz Kondratiuk napisał pośmiertny list miłosny do swojego niedawno zmarłego brata. Nie ma w tym jednak czułostkowości, fałszu czy przesadnego tragizmu. Jest za to uczucie, przejęcie i sporo rozbrajającego humoru – również autoironicznego.
„Jak pies z kotem” opowiada o ostatnim okresie życia Andrzeja Kondratiuka, gdy po drugim udarze wziął go pod swój dach jego brat, Janusz – jednocześnie autor filmu. Bracia nie byli ze sobą w najlepszych relacjach, rzadko się odwiedzali, ale młodszy z rodzeństwa nie wahał się ani chwili. Na fabułę filmu składają się kolejne sceny pokazujące trudność opieki nad ciężko chorym człowiekiem – przewijanie, karmienie, wysłuchiwanie obelg z ust człowieka, który nie kontroluje swoich emocji, nieustanne bycie w gotowości. Ale wspólna codzienność braci i partnerki Janusza – Beaty – to również odrobina śmiechu, ale przede wszystkim poczucie bliskości. Bo to jest film o ponownie odnalezionej miłości.
Film jest bardziej osobistym wyznaniem, próbą przepracowania tego trudnego momentu, niż utworem z klasycznie rozpisaną dramaturgią. Składa się raczej z luźnych scen, chwytliwych dialogów, drobnych obserwacji, niż spójnej narracji. Dzięki temu momentami może nużyć, wprowadza bowiem widzów w spokojny, jednostajny rytm. Ta statyczność, nieustanne opowiadanie o tym samym tylko nieco innymi słowami i sytuacjami, powoduje, że zamiast historii otrzymujemy z czułością odmalowany portret. Co wielu widzów może odczuć jako niewystarczające. Ale właśnie z tego powodu najciekawszym bohaterem wcale nie jest ani Andrzej, ani Janusz, lecz Iga Cembrzyńska – długoletnia żona Andrzeja, grana przez ponownie znakomitą Aleksandrę Konieczną. Jej postać dodaje filmowi nieco wigoru, wprowadza dynamizujące wątki, które niewiele dodają do głównego tematu – braterskiej relacji – ale przynajmniej pozwalają spojrzeć na Andrzeja nie tylko jak na umierającego człowieka z zaawansowaną demencją, ale również jak na mężczyznę o wielkiej wrażliwości, wyobraźni i ciekawej przeszłości. To właśnie postać Igi wprowadza do tej ponurej teraźniejszości, nieco przykurzonego blichtru ich znakomitej, filmowej przeszłości.
Czuć, że „Jak pies z kotem” powstało bardziej z potrzeby serca, niż rozumu. Bo na dobrą sprawę opowiadana historia oryginalnością nie zachwyca. O umieraniu w podobny sposób opowiadała już choćby Kinga Dębska w „Moich córkach krowach”. Ale to nie fabuła jest tu najważniejsza – liczą się paradoksy uczuć, które targają bohaterami, czułe spojrzenia, ale również autokrytyczna analiza życia rodzinnego. Film Kondratiuka jest próbą ponownego pożegnania się z bratem i ułożenia z nim być może kilku niepozałatwianych spraw.
Komentarze (0)