Nowe Horyzonty 2023 #5 – Seks i apokalipsa

W piątej relacji z Nowych Horyzontów piszę o dwóch filmach – jeden opowiada o tym, jak trudno jest wchodzić w dorosłości, a drugi o tym, jak trudno być w ogóle.

How to Have Sex, reż. Molly Manning Walker

Takiej imprezy nie było w kinie od czasu „Spring Breakers”. U Walker można poczuć ten sam hedonistyczny vibe, te same młodzieńcze emocje i – przede wszystkim – brak jakiegokolwiek osądu. Młodym ludziom na wakacjach przygląda się z dystansem, trochę jak dzikim zwierzętom w ich habitacie. Z równym zaciekawieniem i sympatią.

Trzy koleżanki na progu dorosłości wyjeżdżają na wspólne wakacje na Kretę. Na interesują ich jednak antyczne ruiny, a młode ciała, alkohol i nieustające imprezy. Zamieniają się więc w zwierzęta nocne, balujące do rana i odsypiające w dzień. Ale to nie jest suchy zapis zachowań współczesnej młodzieży, to opowieść – choć pełna śmiechu, wygłupów i dobrej zabawy – pełna goryczy, rozczarowania i samotności. To obraz wchodzenia w upragnioną dorosłość, która okazuje się nie spełniać wygórowanych oczekiwań.

Reżyserka koncentruje się na jednej z koleżanek, która jeszcze nigdy nie uprawiała seksu. Jej celem wyjazdu jest zmiana tego stanu rzeczy. Zrobi wszystko, by w końcu skończyć z tym „piętnem”. Walker w ten sposób ustawiając pragnienia dziewczyn, zwraca uwagę nie tylko na psychologię bohaterek, ale na zachowania grupowe – na system wartości, oczekiwań i nieformalnych zakazów i nakazów. W wieku 18 lat nie wypada być dziewicą – nie wypada też mieć za wielkich oczekiwań.

Bardzo łatwo byłoby wejść na drogę prawienia morałów, wyśmiania pragnień młodych i dyskredytacji kultury, która narzuca im określone zachowania. Walker unika tego jak ognia. Robi wszystko, by razem z bohaterkami balować na parkiecie, walić shoty w basenie i wymiotować nad ranem. Całe szczęście, bo dzięki temu potrafiła wydobyć ze swoich bohaterek jakąś głębie – smutek szminkowany mocnym make-upem, desperację przebraną w skąpe ciuchy, potrzebę miłości chowaną za niezobowiązującym, szybkim seksem.

A wszystko to na tle bardzo konkretnego tła społecznego – którego nie widać, ale które dociera do nas w dialogach, w nieodbieranych telefonach od matki, skrawkach rozmów o niepokojącej przyszłości i marzeniach. Walker stawia bohaterki przed egzaminem dojrzałości – całkiem dosłownie i w przenośni. Podczas wyjazdu otrzymują wyniki, które zdefiniują ich pozycję w przyszłości – podzielą i rozdzielą, choć im się wydaje, że wakacje będą trwać wiecznie, jak ich przyjaźń. Podobnie stanie się z wydarzeniami, które przeżyją na wyspie – ich również już nigdy się nie pozbędą. I wcale nie jest powiedziane, czym w przyszłości zaowocują.

Ocena: 7/10

Czerwone niebo, reż. Christian Petzold

Nigdy bym nie podejrzewał Christiana Petzolda o poczucie humoru. I o umiejętność łączenia go z prawdziwym dramatem. Jest to bowiem opowieść o małych apokalipsach – każdy z bohaterów dostał własną. Ale zanim one nadejdą, trzeba żyć. Choć nie każdy potrafi.

Petzold rozrysowuje osobliwy czworokąt, który zrządzeniem losu dzieli ten sam domek nad morzem. Jeden jego bok stanowią przyjaciele: Felix i Leon. Przyjechali pracować, o czym uwielbia przypominać drugi z nich, próbujący szlifować swój szkic powieści. Felix woli zażywać kąpieli morskich i czerpać przyjemność z lata. Czworobok dopełnia Nadja i Devid – kochankowie, których chłopacy poznają na miejscu.

Cała przyjemność płynąca z seansu bierze się z emocjonalnych napięć, które powstają między różnymi bokami tego czworokąta. Każdy z nich jest inaczej charakteryzowany, inne stany emocjonalne go opisują i inaczej zmieniają się pod wpływem poznanych osób. Leon jest znerwicowanym gburem, który zazdrości i boi się – choć na pewno głośno by przeciwko temu oskarżeniu zaprotestował. Felix nie udaje nikogo, kim nie jest. Wręcz przeciwnie, potrafi się obnażyć w imię przyjemności i uczuć. Nadja jest najbardziej tajemnicza, ale jednocześnie próbuje rozgryźć zapalczywość Leona. Devid z kolei to chodzący czar i dobry humor, który potrafi zrobić wrażenie na każdym.

Opowieść skupia się na Leonie i jego skomplikowanym wnętrzu, uchwyconym w bardzo ważnym dla niego momencie – gdy wydaje mu się, że świat wali mu się na głowę. Jego los Petzold zamienia w nauczkę dla tych, którzy nie potrafią zachować życiowej równowagi, którzy zazdroszczą innym, zbyt serio podchodzą do siebie i przez to nie potrafią uchwycić tego, co najważniejsze. Niemiecki twórca robi to jednak bez grama dydaktyzmu czy twórczej namolności – wręcz przeciwnie: z gracją, lekkością i wielkim humorem.

Ten humor zaskakuje tym bardziej, że film w pewnym momencie mocno zmienia tonację i zamienia się w osobliwe studium apokalipsy – choć małej, osobistej, dla każdego innej.

Ocena: 7/10