MFFA Animator #6 – W tył i w przód

Festiwal zbliżą się do końca. W programie coraz więcej powtórek, a mniej pokazów premierowych. Szósty już dzień poznańskiej imprezy upłynął pod znakiem dwóch skrajności – szacownej tradycji i odważnie wkraczającej nowości. Tę pierwszą reprezentował Zenon Wasilewski – pionier polskiego filmu lalkowego, drugą natomiast stanowili twórcy chorwaccy, tworzący nowe kino tamtejszego kraju.

Tegoroczna edycja Animatora w dużej części poświęcona jest animacji lalkowej. Organizatorzy zaprosili współczesnych mistrzów tej formy – Stanislava Sokolova, Barry’ego Purvesa, Paula Busha i Spelę Cadez. Zorganizowano nawet konferencję naukową poświęconą temu zagadnieniu. Nie mogło więc zabraknąć polskiego akcentu. Organizatorzy postawili na nazwisko najbardziej oczywiste, które przychodzi do głowy od razu, gdy mówi się o animacji lalkowej. Zenon Wasilewski to postać szczególna dla całej rodzimej animacji. Jego „Za króla Krakusa” uznaje się za punkt startowy polskiego filmu animowanego. Dzieło te było też pierwszą polską animacją dystrybuowaną w kinach po wojnie. Twórczość pioniera oglądana z perspektywy lat wciąż zachwyca – przede wszystkim kunsztem warsztatu. Jego lalki nie tylko są wykonane niezwykle starannie, ale tak samo doskonale są animowane. Przede wszystkim imponuje zakres ruchów, które wykonują lalkowe postacie – w szczególności twarzy. Bohaterowie nie tylko ruszają gałkami ocznymi, ale również mrugają i dysponują pełną mimiką – co nawet dzisiaj jest rzadkością, gdy często stawia się na umowność, a lalkę traktuje jako symbol, a nie realistyczną reprezentację człowieka. U Wasilewskiego jest inaczej. Jego lalki faktycznie ożywają przed kamerami. Po seansie „Za króla krakusa” na długo pozostaje w głowie obraz strasznego smoka i jego długiego, wijącego się języka.

"Za króla Krakusa", reż. Zenon Wasilewski

„Za króla Krakusa”, reż. Zenon Wasilewski

Polak upodobał sobie kulturę ludową i rodzimy folklor. Nic dziwnego, że jego najbardziej znany film opowiada popularną legendę o szewczyku pokonującym terroryzującego Kraków gada. Mało kto jednak wie, że Wasilewski był zdeklarowanym surrealistą, który jednak realizował swoje artystyczne ambicje głównie w malarstwie, filmowy ślad jego awangardowej pasji czuć jedynie w „Pan piórko śni”.

Kolejny pokaz zabrał widzów w całkiem inne rejony geograficzne i czasowe. Drugim bohaterem tegorocznej edycji festiwalu jest animacja z Chorwacji. Ważnym wydarzeniem był seans nowej animacji z tego kraju. Chorwaci posiadają długą i chwalebną tradycję w tej dziedzinie kinematografii. O ile film aktorski tego kraju nie jest znany szerzej na świecie, to zagrzebska szkoła animacji jest rozpoznawalna dla każdego miłośnika kina – przynajmniej tego animowanego. Czy współcześni adepci tej sztuki są w stanie nawiązać do najlepszych osiągnięć swoich poprzedników? Zaprezentowany set filmów zdaje sugerować, że jeszcze długa droga przed młodymi twórcami. Wydaje się jednak, że wyselekcjonowanych filmów nie należy traktować jako reprezentację tego, co najlepsze we współczesnej chorwackiej animacji, lecz przekrój pokazujący jej różnorodność. Można było obejrzeć animacje malowane, rysowane, komputerowe, lalkowe, wycinankowe – wizualnie kunsztowne i oszczędne, rozrywkowe i abstrakcyjne. Ta różnorodność może imponować, zdradza wielki potencjał, jaki drzemie w kinematografii. Zdaje sprawę z kreatywności, poziomu wyszkolenia i rzemiosła oraz istnienia wielu wrażliwości, sposobów myślenia o animacji i strategii twórczych. Wydaje się, że chorwacka animacja znajduje się w przededniu rozkwitu – który jednak wciąż nie nastąpił.

"Załamanie", reż. David Lovrić

„Załamanie”, reż. David Lovrić

W programie znalazła się spora liczba filmów niezrozumiałych – nie przez swoją fabularną zawiłość, ale wątpliwych artystycznie. Hermetyczność niektórych propozycji była tak duża, że wywoływała obojętność. Przykładem takiego filmu było kuriozalne „Załamanie” Davida Lovricia – krótka animacja przedstawiająca człekokształtną istotę o głowie słonia, która wije się w konwulsjach. Trudno rozgryźć ten obraz – wymaga zbyt dużej pracy hermeneutycznej, by chcieć ją podjąć i pokusić się o rozsądną interpretację. Film pozostawia nas w osłupieniu, które jednak nie intryguje, lecz odrzuca. Podobnie jest z na poły abstrakcyjnym „Mówię prawdę” Marko Tadicia, surrealistyczną „Nową hipisowską przyszłością” Dalibora Baricia, lalkowymi „Symulakrami” Ivana Bosnjaka i Thomasa Johnsona czy „Głodem” Petra Zlonoga.

Okazało się, że dużo ciekawiej wypadły animacje, które nie siliły się na oryginalność i artystyczność, a skupiały się na warstwie wizualnej, bądź opowiadanej historii, czy konkretnej idei. Najlepiej wypadła animacja „Ojciec” podpisana przez aż sześciu twórców. Przedstawia kilka osobistych, autentycznych historii związanych z nieobecnością ojców w życiu bohaterów. Opowiadają oni o ojcach alkoholikach, uciekających od rodziny w wódę, kryminalistach lądujących za kratkami czy uciekinierach, decydujących się na rozpoczęcie nowego życia z dala od najbliższych. Wszystkie historie brzmią dramatycznie – zdają sprawę z wagi figury ojca, której brak zaważył na całym życiu dorosłych już osób. Przeplatającym się opowieściom towarzysza różne formy animacji, sprawiające, że każda z historii posiadła osobiste piętno i nie rozpłynęła się w całości.

"Przezroczystość", reż. Denis Suljić

„Przezroczystość”, reż. Denis Suljić

Celnością obserwacji życia społecznego zaskoczył film „Przezroczystość” Daniela Suljicia – kuratora chorwackiej sekcji na Animatorze. Opowiedział on o współczesnej wersji benthamowskiego panoptikonu, realizującego się za pomocą najnowszych technologii. Wszędobylskie skanery, kamery, aplikacje, rozszerzone rzeczywistości i sieci społecznościowe powodują, że życie każdego z nas staje się coraz bardziej transparentne, choć nie wiadomo, kto i w jakich celach gromadzi nasze dane. Czy jest to powód do niepokoju? Film nie posiada wymowy krytycznej, raczej wskazuje na pewne, coraz powszechniejsze zjawisko i każe się nad nim zastanowić. Dodajmy, że robi to w sposób humorystyczny.

Sporą dawkę humoru zaserwował również Chintis Lundgren w chorwacko-estońskim „Żyjąc z Hermanem H. Rottem”, opowiadającym o związku dwóch kotów o odmiennych usposobieniach. Jeden jest hulaką i miłośnikiem ciężkiej muzyki, drugi natomiast gra na pianinie i uwielbia sprzątać. Te różnice charaktery są oczywiście siłą napędową kolejnych gagów, lecz również celnych spostrzeżeń na temat relacji międzyludzkich. Czy przeciwieństwa rzeczywiście się przyciągają? Na ile jesteśmy w stanie się zmienić dla ukochanej osoby i czy powinniśmy próbować? Gdzie znajduje się granica wolności w związku? Te pytania stawia twórca, lecz na nie nie odpowiada, gdyż trudno podać jedną receptę na te bolączki, a odpowiedzi zawsze będą kwestią indywidualną.

"Żyjąc z Hermanem H. Rottem", reż. Chintis Lundgren

„Żyjąc z Hermanem H. Rottem”, reż. Chintis Lundgren

Szósty dzień Animatora odkrył kolejny wymiar festiwalu – różnorodność sekcji i podejmowanych przez organizatorów tematów powoduje, że nieustannie dochodzi do spotkań i konfrontacji: starego z nowym, tradycji z nowoczesnością, progresywnego z zachowawczym. Dwa omówione pokazy dowiodły dwóch przeciwstawnych tez. Z jednej strony zdały sprawę z żywotności tradycji – jej inspiracyjnej siły i ponadczasowości, z drugiej natomiast uświadomiły, że w świecie animacji wciąż rodzi się nowe i próżno szukać jej limitów, czy zwiastunów wyczerpania. Animatorzy nieustannie poszukują i zgłębiają nowe rejony wrażliwości, co zezwala im na bezkarne błądzenie. Jednak ta artystyczna wędrówka musi przynieść owoc – wydaje się, że już niedługo chorwacką animację czekają bogate zbiory.