MFF T-Mobile Nowe Horyzonty #5 – Na końcu wszechświata i po tamtej stronie

Jesteśmy na półmetku festiwalu i już teraz można uznać tę edycję za bardzo udaną. Piątego dnia obejrzałem kolejne hity festiwalu, które bynajmniej nie przyniosły rozczarowania. Jednak największą przyjemność przynoszą te filmy, które poszerzają horyzonty kina – tym bardziej, jeżeli są rodzimej produkcji. Takim filmem jest z pewnością „Photon” Normana Leto. Zapraszam więc na krótką podróż ku krańcowi wszechświata oraz na znacznie bliższą „tamtą stronę”.

Podwójny kochanek, reż. Francois Ozon

Najnowszy film Francoisa Ozona powinno się pokazywać na podwójnych pokazach – by podwoić przyjemność. „Podwójny kochanek” jest prawdziwą orgią kampu, zgrywy, perwersyjnego humoru i gry z dobrym smakiem – jak na film pokazywany w ramach double feature przystało. Wyobrażam sobie, że gęsta, rozedrgana, momentami nieskładna i eklektyczna forma tego filmu niejednego może odstraszyć – tym bardziej, jeżeli ktoś przypadkiem weźmie to przedsięwzięcie na poważnie. „Podwójny kochanek” mógłby stanowić nierozerwalną parę – niczym bliźniak – z „Elle” Paula Verhoevena. Z podobną dezynwolturą traktuje gatunkowe schematy i styl europejskiego arthouse’u. Nawet koty w obu filmach spełniają podobną rolę. Swobodnie i z premedytacją miesza ze sobą psychoanalitycze inspiracje, pseudo-głębokie myśli na temat ludzkiej podświadomości, sięga po oniryzm, ale również po tradycję europejskiego, artystycznego horroru. W tym filmie nic nie jest takie, jakim się wydaje i właśnie ta nieustanna zwodniczość i otwarte przyznawanie od początku, że to tylko psychologiczna gra z widzem, sprawia, że możemy bezkarnie pogrążyć się w serwowanej nam przyjemności. Wynika ona z penetracji perwersyjnych żądz bohaterów, śledzenia niezapisanych zasad ich erotycznych gierek i z tropienia gatunkowych klisz, które co chwila wyrastają jakby spod ziemi. Do „Podwójnego kochanka” nie należy podchodzić bez poczucia humoru i odpowiedniej dozy dystansu – podobnie jak do filmu Verhoevena. Z tą różnicą, że holenderski reżyser miał większe ambicje artystyczne, balansował na granicy zgrywy i groteski, ale nigdy jej nie przekroczył. Z Ozonem jest inaczej – idzie na całość, kusi, uwodzi i rozpala żądze, a wszystko to polewa artystyczną, prześmiewczą powagą, która tylko podwaja przyjemność.

Ocena: 7/10   

Photon, reż. Norman Leto

Gdyby Terrence Malick był biologiem molekularnym to zamiast „Drzewa życia” nakręciłby „Photon”. Leto miał takie same ambicje jak Amerykanin – opowiedzieć o historii wszechświata i życia od jego powstania, aż po kresu – lecz odwrócił perspektywę i zamiast od boskiego tchnienia rozpoczął od wielkiego wybuchu i bozonu Higgsa. „Photon” to jedyna w swoim rodzaju filmowa historia wszystkiego, opowiedziana z punktu widzenia atomów, sił grawitacyjnych i helis DNA. Leto skonstruował komputerowe modele zjawisk, które miały miejsce w momencie powstania wszechświata – tworzy cyfrowe reprezentacje fizycznych mechanizmów powstania życia, ale również potencjalnej drogi jego anihilacji. „Photon” to przykład synergii świata sztuki i nauki – korzysta z formuły filmu oświatowego, ale jest również meta-komentarzem do powstających symulacji fizycznych i biologicznych zjawisk. Epicka i niezwykle wciągająca podróż przez dzieje wszechświata jest podszyta jasno sformułowanym programem politycznym i zostaje przy tym przełamana subtelnym humorem. Nie jest to jednak rodzaj dowcipu z dyskursu naukowego, w którym specjalizuje się inny polski artysta, Piotr Bosacki. Klamrą spajającą warstwę edukacyjną jest postać popularyzatora nauki grana przez Andrzeja Chyrę. Cała opowieść, którą snuje, jest częścią wywiadu w telewizji – wszystko musi być więc jasne i uproszczone oraz niepozbawione rozluźniającego humoru. Projekt Leto może się wydać co najmniej ekscentryczny, jeżeli nie absurdalny – przynajmniej z punktu widzenia świata sztuki, gdyż filmowi bliżej przecież do formuły kina oświatowego. Jednak opowiedzenie o zasadach działania wszechrzeczy z punktu widzenia nauki może okazać się gestem kontrowersyjnym, a może nawet wywrotowym. Zademonstrowany przez Leto punkt widzenia pozbawiony jest boskiej obecności, a cały mechanizm narodzin wszechświata wspaniale obywa się bez wszechmocnej siły stworzyciela. Miejsce dla boga w tej opowieści jest wyznaczone precyzyjnie – jest jedynie kulturową formą, wytworzoną w jasno sformułowanym celu, nastawionym na przetrwanie społeczeństw. Dlatego film Leto można czytać również polityczne – ale tylko wtedy, gdy na serio ktoś spróbuje poddać w wątpliwość stawiane przez współczesną naukę tezy. Poza rozmachem intelektualnym, wielką pracą popularyzatorską i naukową, namysłem nad konsekwencjami fuzji świata sztuki i nauki oraz jasną deklaracją wiary w naukę, „Photon” jest również ucztą dla wyobraźni i oczu. Leto wraz z Michałem Marczakiem, odpowiedzialnym za zdjęcia, swoją epicką opowieść znakomicie zilustrował. „Photon” jest idealnym przykładem kina nowohoryzontowego, które, jak podsumowuje bohater filmu, stanowi, podobnie jak sztuka, coś w rodzaju fitnessu dla mózgu.

Ocena: 7/10

Po tamtej stronie, reż. Aki Kaurismaki

Kaurismaki kolejny raz udowodnił, że do zrobienia znakomitego kina wystarczy humor i wielkie serce. „Po tamtej stronie” jest kwintesencją oryginalnego stylu tego fińskiego reżysera, który postanowił po swojemu skomentować niezwykle palący problem przybywania do Europy kolejnych fal uchodźców z Bliskiego Wschodu. Ograniczoną do minimum fabułę rozpisał na kilku bohaterów o wyjątkowo smutnych twarzach. Jednym z nich jest Khaled, który uciekł z Aleppo i po długiej tułaczce po Europie trafił do Finlandii, gdzie wystąpił o azyl. Niestety nie otrzymał go, więc w dzień deportacji postanowił uciec z ośrodka dla uchodźców. Obok Khaleda drugą ważną postacią jest Fin, który na początku filmu opuszcza żonę, sprzedaje swój interes i podwaja środki finansowe nielegalna grą w pokera, by otworzyć biznes swoich marzeń – restaurację. Tak naprawdę perypetie bohaterów mają drugorzędne znaczenie – liczy się przede wszystkim wielkie, empatyczne ciepło, bijące z tego filmu. Otacza ono przede wszystkim Khaleda, a symbolicznie również tych wszystkich, którzy zmagają się z przepisami prawnymi niechętnym uchodźcom państw i z ludzką nienawiścią. W „Po tamtej stronie” niewiele jest z polityki – w zamian można odnaleźć w nim apoteozę zwyczajnej przyzwoitości. W charakterystyczny dla siebie sposób, Kaurismaki mówi prawdy wydawałoby się banalne, ale robi to świadomie i z wyrachowaniem, bo wie, że we współczesnym świecie te oczywistości zostały zapomniane: gdy przychodzi do ciebie potrzebujący, to mu pomóż, a nie obijaj mordę. Ale wartością tego filmu nie jest jedynie jego wielkie serce, ale również maestria wysublimowanego stylu Fina, który z dzieła na dzieło redukuje kolejne zbędne elementy, by minimalistycznym humorem, przeciągniętymi scenami, prostymi bohaterami i łajdackim urokiem podejrzanych knajp wymierzać celne ciosy nieprzyjaznej rzeczywistości.

Ocena: 7/10

Suka, reż. Marianna Palka

Zachodnie społeczeństwo znajduje się na skraju załamania nerwowego – tę granicę przekroczyła już bohaterka filmu Palki. Na co dzień zajmuje się domem i czwórką dzieci – jej grafik wypełnia wyprawianie dzieci do szkoły, sprzątanie, gotowanie i nieustanne oczekiwanie, by mąż łaskawie choć od czasu do czasu zagościł w domu na obiedzie. Jest niewolnicą własnej rodziny, szczególnie męża, którego interesuje tylko praca i atrakcyjna kochanka. Nie pozwala żonie na realizację jej pasji, bo groziłoby to rozsypaniem układanki, która jest źródłem jego wygody. Kobieta dochodzi do kresu wytrzymałości i zamienia się w tytułową sukę – zaczyna ujadać niczym wściekły pies i traci kontakt z rzeczywistością. Choć opowiedziana historia jest ponoć oparta na autentycznym wydarzeniu, to twórczyni wcale nie zależało na wydobyciu z niej realizmu – traktuje kafkowską metamorfozę bohaterki jako metaforę, a raczej przestrogę skierowana w stronę zachodnich społeczeństw. To właśnie presja ekonomiczna, wymogi rynku pracy, intensyfikacja życia i nieustanny pościg za wygodami i konsumpcją wydają się głównymi oskarżonymi. Nie jest nim za to niewierny, zagubiony i zwyczajnie ciapowaty mąż, który skazał swoją żonę na zamkniecie w klatce rodzinnego domu. On jest tylko produktem nieprzyjaznej rzeczywistości – w której, co prawda, świetnie się odnajduje – ale nawet nie wie, że jest jej ofiarą niemniejszą niż jego straumatyzowana żona. Palce udało się z tej pokręconej sytuacji wydobyć zarówno jej dramatyzm, jak i humor, bo „Suka” jest przede wszystkim bardzo zabawną komedią. I to komedią familijną, bo opowiada właśnie o sile rodziny, potrzebie wsparcia, bycia razem i wzajemnego zrozumienia – nawet jeżeli czyjeś potrzeby wydaja się tak nietypowe jak chęć zostania psem.

Ocena: 6/10

Księżyc Jupitera, reż. Kornel Mundruczó

Film Węgra jest kolejnym na tym festiwalu, który podejmuje temat uchodźców. Miał na opowiedzenie o nich szczególnie oryginalny pomysł – jednemu z imigrantów z Syrii nadał niezwykłe moce regeneracji ciała oraz lewitacji. Przez przekupnego, cynicznego węgierskiego lekarza, wykorzystującego przetrzymywanych w obozie uchodźców, zostaje uznany za anioła. Oczywiste rozdzielenie racji, jednoznaczna deklaracja polityczna i mocne oddzielenie dobrego od złego spowodowało, że film od samego początku popadł w myślowy schematyzm – z miejsca powinien być przygotowany na zarzut o polityczne uproszczenia i propagandowość. Co więcej, tego mniej lub bardziej fartownego pomysłu na opracowanie kwestii uchodźczej starcza na mniej więcej piętnaście minut filmu. Natomiast przez kolejne sto Mundruczó wałkuje dokładnie tę samą myśl, którą zdołał wyrazić na samym początku. Oryginalność konceptu docenić można, ale koniecznie trzeba kunsztowność warstwy wizualnej, która nie musi mieć kompleksów wobec na przykład „Incepcji” Christophera Nolana. Mundruczó świetnie zaaranżował sceny pościgów samochodowych oraz unoszenia się w powietrzu głównego bohatera, ale także znakomicie pracuje kamerą w scenach znacznie mniej widowiskowych. Jednak ta cała wizualna wirtuozeria zostaje zmarnowana jak para, która idzie w gwizdek, bo Mundruczó najzwyczajniej w świecie nie ma niczego ciekawego do powiedzenia na podjęty temat. Przez 100 minut przynudza coś o węgierskiej korupcji, złej policji i politykach, gnębiących uchodźców – jak dobre i szlachetne pobudki by mu nie przyświecały, to w dobre kino nie potrafił ich przekuć.

Ocena: 5/10