Krakowski Festiwal Filmowy – „Metro”, reż. Natalia Krawczuk

Pełna czarnego, zupełnie niespodziewanego i bardzo zabawnego humoru, acz niepokojąca historia pewnego kierowcy metra, który pewnego dnia postanowił odpłacać ludziom pięknym za nadobne. Metro to znakomite na to miejsce – pełno w nim ludzi, którzy niekoniecznie są sobie życzliwi. A Arsienij nie przepuści żadnej okazji, by przejażdżkę metrem zamienić w kurs kolejki strachu.

Nie, nie, „Metro” to żaden horror, choć jest w nim jeden tańczący kościotrup i koza – przedkładająca jednak ponad czarne msze czarne tunele podziemi. Jest też jeden kwiatek, wagonik kolejki i, rzecz jasna, motorniczy. Ten minimalistyczny zestaw jest oszczędny jak czarna kreska, którą narysowano tę animację. To jednak wystarczyło, by w tym krótkim filmie upchnąć miłosne rozczarowania, wrodzony kult pracy i sporo czarnego humoru. Co prawda, wymieszano to wszystko bez większego ładu i składu, nie przejmując się linearną narracją, ale kto by się tym przejmował, jeśli całość potrafi zachwycić bezpretensjonalnością.

„Metro” ma bowiem strukturę nieustannie uciekających w inną stronę myśli motorniczego, który od lat jeździ tą samą, wyjątkowo nieskomplikowaną linią. Trochę wspomina przeszłość, a trochę zastanawia się nad kondycją ludzkości, jednym okiem patrzy z życzliwością na pielęgnowany kwiatuszek, a drugim z nienawiścią na ludzi w wagonikach. Składa się to wszystko na mozaikę rozszczepionej świadomości – trochę psychopatycznej, a trochę zatroskanej o to, że ludzie są dla siebie niemili.

Ocena: 6/10