Krakowski Festiwal Filmowy #7 – Matka, ojciec, śmierć i życie

Przedostatniego dnia krakowskiego festiwalu można było obejrzeć najważniejszy zestaw konkursu polskiego – gromadzący filmy, które równocześnie brały udział w konkursie międzynarodowym. Jak wypadły na tle wcześniej omawianych tytułów?

Dziwny przypadek

Dziwny przypadek, reż. Zbigniew Czapla

Zbigniew Czapla swoim najnowszym filmem udowodnił, że znajduje się w ścisłej czołówce światowych animatorów. Jego twórczość odznacza się charakterystycznym, niezwykle kunsztownym, malarskim stylem, który znakomicie koresponduje z podejmowanymi tematami. „Dziwny przypadek” został wykonany w nietypowo wykorzystanej technice rotoskopowej. Płynny, przelewający się, wylewający wręcz kolorami z ram kadru sposób malowania oddaje zmienność, niestabilność i paradoksalność ludzkiego życia. Właśnie sam fakt, że coś jest i jest takie właśnie jakie jest, ale równocześnie jest poddawane nieustannej zmianie jest owym tytułowym „dziwnym przypadkiem”. Czapla opatruje swój film mottem zaczerpniętym z Heraklita: „Jedyną stałą rzeczą w życiu jest zmiana”. Pogłębia tę filozoficzną myśl i nie tyle ilustruje ją animowanymi obrazami, co raczej tworzy z nich dowód na prawdziwość tej tezy. Przygląda się początkom życia, narodzinom, zmianom, które następują, ale również śledzi niefortunne upadki, kraksy i niepowodzenia, wręcz dokumentując za pomocą medium animacji rolę przypadku. „Dziwny przypadek” to niezwykle złożona animacja, zachwycająca głębią spojrzenia na paradoksy życia, kunsztownością i adekwatnością zastosowanej techniki animacji oraz artystyczną konsekwencją. Czapli udało się zachęcić widzów do refleksji na tematy fundamentalne, ożywiając starą prawdę, która wydaje się niezmienna, mimo wciąż zmieniającego się świata.

Ja i mój tata, reż. Aleksander Pietrzak

Trzydziestominutowa etiuda młodego filmowca przypomina niedawny przebój polskich kin, mianowicie „Moje córki krowy” Kingi Dębskiej. W bardzo podobny sposób opowiada o rodzinie i zmaganiach z ciężka chorobą oraz z równą zręcznością łączy tony komediowe z tragicznymi. Bohaterem jest dochodzący czterdziestki mężczyzna, który z dnia na dzień musi się zamienić ze swoim ojcem dotychczasowymi rolami. Jego tata zaczyna chorować na Altzheimera. Choć z każdą chwilą jest go coraz mniej, staje się coraz większym ciężarem dla najbliższych. Pietrzak nie tuszuje ciemnych stron przedstawianej sytuacji. Z pełną brutalnością wypunktowuje symptomy kolejnych stadiów choroby, izolację od najbliższych i swojej własnej tożsamości. Syn nie traci nadziei i choć niezwykle trudno jest mu pogodzić pracę i dom z opieką nad ojcem, to wciąż czeka na krótkie przebłyski zdrowia, które stają się namiastką dawnego kontaktu. Młody twórca potrafił oddać trud przedstawianej sytuacji i niezwykle zgrabnie połączyć go z raz po raz rozbłyskującym humorem, który staje się lekarstwem na tragedię, ale nie odbiera jej ciężaru. Dzięki dowcipowi perypetie bohaterów są bliższe życia, które przecież nie jest nigdy pasmem dramatów, a nawet te największe przeplatają się zazwyczaj z chwilami radości i uśmiechu.

O matko!, reż. Paulina Ziółkowska

Film Pauliny Ziółkowskiej ma wszystko, czego oczekuje się od animacji – przemyślaną, oryginalną warstwę wizualną, dostosowany do niej temat i metaforę, która wykluwa się z połączenia plastyki, wyobraźni i trafnej obserwacji rzeczywistości. Minimalistyczny design pozwala skupić się na opowieści, czyli historii matki i syna oraz łączącej ich niejednoznacznej więzi. Raz to kobieta jest opiekunką dla swojego dziecka, daje mu schronienie i wprowadza w tajniki życia. Jednak momentami role się odwracają, wtedy to kobieta staje się mała niczym kilkuletnie dziecko, a syn rośnie, by stawić czoło zagrożeniu. Wydaje się, że ich związek jest idealny – bo ufundowany na dopełnieniu. Czas jednak mija, chłopiec staje się mężczyzną i potrzebuje od życia czegoś, czego nie jest mu w stanie dać matka. Ziółkowska koncentruje się właśnie na tym newralgicznym punkcie w relacja rodzicielki z dzieckiem, gdy kobieta traci uprzywilejowaną pozycję na rzecz innej. Animatorka podjęła uniwersalny i dobrze rozpoznany temat i w tym być może tkwi największy problem tego filmu. Choć znakomicie operuje warstwą plastyczną, tworząc świetną wizualną metaforę, to nie jest w stanie wyjść poza nią, by dodać coś do podjętego problemu. Po obejrzeniu filmu nie ma się wrażenia, że autorka miała do powiedzenia coś więcej poza przytoczeniem znanej prawdy o świecie, w którym matki są zazdrosne o inne kobiety, które chcą związać się z ich synami. Realizatorce zabrakło pomysłu na przełamanie impasu i spuentowanie opowiadanej historii jakąś własną, autorską refleksją. Niemniej animacja broni się tyloma innymi aspektami, że z pewnością znajdzie grono swoich fanów i zgarnie jeszcze nie jedną nagrodę na niejednym festiwalu.

Proch, reż. Jakub Radej

Dokumentalista odtwarza drogę, jaką musi przejść ciało po śmierci. Zaczyna od obrazu przeciskającej się karetki między samochodami na wąskiej drodze, następnie widzimy ciało poddawane sekcji, ubierane i przygotowywane do pogrzebu. Tej drodze ciała towarzyszą obrazy urzędowej buchalterii – przeglądanie dokumentów zmarłego, licytacja jego przedmiotów, a także niszczenie tych, których nikt nie chciał zakupić. Dokument Radeja składa się z nieruchomych, minimalistycznych obrazów, podkreślających klimat dehumanizacji. Urzędnicza i lekarska obojętność wobec zmarłego nie jest jednak podyktowana niechęcią czy brakiem ludzkich odruchów, a służbowym stosunkiem do wykonywanych czynności. Jednak w obiektywie dokumentalisty podkreśla ona marność ludzkiej egzystencji i fizycznego wymiaru rzeczywistości, który podlega starciu na tytułowy proch. Nie ma znaczenia, czy oglądane czynności dotyczą tej samej osoby – byłoby nawet lepiej, jeżeli tak by nie było. Wtedy film nabrałby większej uniwersalności, a towarzysząca mu atmosfera smutku i samotności wyalienowanego ciała, określałaby nie tylko kondycję anonimowego indywiduum, lecz człowieka jako zwierzęcia, który wobec śmierci zawsze pozostaje samotny. Minimalizm filmowego obrazu i skromność projektu ma się odwrotnie proporcjonalnie do jego zawartości znaczeniowej – enigmatyczność dodaje tajemnicy i wieloznaczności, natomiast konkret ciała, mieszkania, mebli, zdjęć, dokumentów osadza jednak widzialne w fizycznej rzeczywistości. Tylko najlepsze dokumenty potrafią uczynić z konkretu przepustkę do szerszej refleksji, wykraczającej poza to, co na ekranie.

Nazywam się Julita, reż. Filip Dzierżawski

Film opowiada o trzydziestoletniej dziewczynie, która z bardzo ważnego powodu postanawia odwiedzić więzienie, by opowiedzieć odsiadującym kobietom wstrząsającą historie swojego życia. Szczególnie zależy jej na wizycie z jedną osobą – jej matką, odsiadującą długoletni wyrok za zabójstwo męża i syna. Dzierżawski tak prowadzi narrację, by za pomocą niedopowiedzeń, mikro zwrotów akcji i nagłych wydarzeń, jak najmocniej podkręcać emocje. To właśnie uczucia kotłujące się w sercu tytułowej bohaterki są sednem tej wciągającej historii – historii o relacji matki z córką, przemocy, bezsilności, traumie oraz przekazywanych z pokolenie na pokolenie wątpliwościach i strachu. Dzierżawski znakomicie zagęszcza atmosferę, prowadzi aktorów tak, by każdym gestem wyrażali całą gamę złożonych emocji. Minimalizuje słowa, skupia się na twarzach, gestach, mimice, które zdradzają tłumione uczucia. Właśnie to, co niewypowiedziane, skrywane i wyjątkowo niechętnie wyjawiane przemawia w tym filmie najmocniej, wprowadzając widzów w skomplikowany świat bohaterek.