Krakowski Festiwal Filmowy #6 – Rogi, kulisy i teoria względności

Kolejnego dnia krakowskiej imprezy twórcy zabrali widzów do miejsc, gdzie rodzą się chłopcy z rogami, za kulisy festiwalu, a nawet poza horyzont zdarzeń. Charakterystyczną cechą tegorocznej edycji festiwalu jest niezwykle wysoki poziom filmów, które zazwyczaj odstawały artystyczną jakością. Mam na myśli fabularne etiudy, które jak na razie wypadają najlepiej na tle dokumentów i fabuł. Tak samo jest z filmem „Deer Boy” Katarzyny Gondek. Niemniej dwa inne filmy pokazywane szóstego dnia festiwalu – „Festiwal” Tomasza Wolskiego oraz „Horyzont zdarzeń” Michała Orzechowskiego – starały się nie odstawać poziomem od tej króciutkiej fabuły.

Deer Boy, reż. Katarzyna Gondek

Rzadko pojawiają się na polskim gruncie fabularne etiudy, które operowałyby obrazem tak świadomie jak „Deer Boy”. Katarzyna Gondek całkowicie wyeliminowała dialogi, by w pełni skupić się na stronie wizualnej, która wystarczyła jej do opowiedzenia wieloznacznej, złożonej, a przy tym poruszającej historii tytułowego chłopca. Gondek operuje zbliżeniami, skupiając się na ciałach nielicznych bohaterów. Wizualnie je rozczłonkowuje, „wykrawa” kadrami szyje, piersi, głowy i brzuchy jakby były częściami zwierzęcej tuszy. W ten sposób zwraca uwagę widza na problem cielesności, która jest tylko powierzchnią, skrywającą równie rozczłonkowanego ducha. Niczego w tej krótkiej etiudzie nie mówi się wprost, od oczywistości i konkretu autorka zdecydowanie woli wieloznaczność symbolu, ale sednem tej opowieści jest tożsamość, która rodzi się gdzieś pomiędzy psyche a somą. Najbardziej dostrzegalną manifestacją „ja” głównego bohatera okazują się rozłożyste jelenie rogi, które z wielkim zaangażowaniem spiłowuje ojciec, zaniepokojony innością syna. Film w skromny, ale zdecydowany sposób, sięgając po przypowieść, opowiada o być może węzłowym aspekcie współczesności, która lęka się ciała prawie tak samo jak inności. Okazuje się, że coś tak pozornie familiarnego posiada rewolucyjny potencjał, który stara się w paternalistyczny sposób ujarzmiać poprzez sukcesywne dyscyplinowanie. Gondek nie odwołując się wprost ani do kwestii seksualności, płciowości, ani rasowości, zachęca do radykalnego gestu, prowadzącego ku wolności, którą jest podążanie za własną naturą.

Festiwal, reż. Anna Gawlita, Tomasz Wolski

Tomasz Wolski jest niesamowicie konsekwentnym twórcą, potrafiącym swój pozornie przezroczysty styl zaaplikować do opowiadania pozornie o różnych rzeczach, które jednak wiele łączy. W „Lekarzach” przyglądał się pracy pracowników jednego z krakowskich szpitali. W „Pałacu” natomiast zmierzył się z legendą najbardziej znanego polskiego budynku. Za każdym razem interesowała go eksploatacja tego, co na co dzień niedostrzegalne – zaglądał pod doskonale znaną powierzchnię nie tyle z ciekawości, ale z chęci poznania mechanizmów, dzięki którym legenda może trwać, a lekarze dbać o zdrowie pacjentów.

Wolski wraz z Anną Gawlitą zrobił to ponownie, tym razem skupiając się na tak nieuchwytnej, eterycznej sferze jaką jest sztuka, a konkretniej – muzyka. Długimi, potoczystymi – przypominającymi charakterystyczne pociągnięcia kamerą Emmanuela Lubezkiego – ruchami Wolski filmuje kulisy festiwalu muzyki poważnej. Nie konkretyzuje, o jaką imprezę chodzi – wskazuje zaledwie na miejsce: Narodowy Instytut Fryderyka Chopina. Nie interesują go imprezy galowe, premierowe wykonania, błysk fleszy i blichtr sławy. Jeżeli przygląda się scenie to podczas długich i mozolnych prób, albo przez dziurkę od klucza, z perspektywy garderobianego czy ochroniarza. Przy całym swoim zamiłowaniu do wnikania w głąb, podchodzenia coraz bliżej, zaglądania tam, gdzie „zwykli ludzie” nie mają wstępu, Wolski nie próbuje demaskować, ujawniać sekretów czy demitologizować. W jego artystycznym geście jest raczej coś z chęci dowartościowania. Sztuka ma to do siebie – szczególnie ta wykonywana na żywo – że otacza ją aurą wyjątkowości i magiczności. Oglądając mistrza aktorstwa, baletnicę czy pianistę, widzom wydaje się, że wykonawca nie wkłada w kreowane widowisko trudu – obserwator nie skupia się na fizycznej stronie wystąpienia, lecz na grze, tańcu, dźwięku. Wolskiemu i Gawlicie udała się rzecz niezwykła, gdyż w żaden sposób nie odzierając muzyki z owej magii, dodali jej ciężkości fizycznego aspektu wykonania.

W plątaninie korytarzy, salek prób i wozów transmisyjnych dokumentaliści potrafili odnaleźć na tyle charakterystyczne postaci, by zamienić je w pełnokrwistych bohaterów, na których mogli oprzeć swój film. Wolski jest być może najbardziej konsekwentnym i najdoskonalszym kontynuatorem nurtu obserwacyjnego w polskim dokumencie. Nie ingeruje, nie inscenizuje, nie wychodzi na pierwszy plan, skupiając się w pełni na oglądanej przez oko kamery rzeczywistości, a przede wszystkim ludziach. Wyłuskał charakterystyczne postaci, których zmagania ze sztuką pilnie śledzi, by na ich przykładzie zrozumieć fenomen maestrii. Ważne, że każda z tych osób jest inna i wprowadza nas w odmienny stan świadomości kontaktu z muzyką. Raz jest to niezwykle wymagający dyrygent podpatrywany podczas prób, raz nauczyciel, wprowadzający młodego adepta w niuanse gry, a kiedy indziej starszy pianista przeżywający swój występ.

To nie jest film o kulisach kulturalnej imprezy. Choć oglądamy ćwiczących muzyków, obsługę techniczną taszczącą ciężkie kartony czy ekipę telewizyjną precyzyjnie rozkładającą kamery, to sednem tego dokumentu jest zgłębienie tajemnicy, jaką jest muzyka. Dlatego najważniejszym zdaniem, jakie pada w filmie, jest pytanie doświadczonego pianisty skierowane do młodego chłopaka: „Skąd twoim zdaniem bierze się muzyka?”. Odpowiedź, która pada w filmie, z pewnością nie wyczerpuje głębi tego zagadnienia, podobnie jak „Festiwal” nie mówi wszystkiego o tajemnicy twórczości – ale tej nie da się przeniknąć do końca.

Horyzont zdarzeń, reż. Michał Orzechowski

Ta krótka animacja przypomina swoją strukturą sen pełen dziwacznych zdarzeń, nietypowych postaci, paradoksów i nielogiczności. Nawet kończy się opowieścią małego chłopca o tym, co mu się śniło poprzedniej nocy. Ciąg niekoherentnych scenek układa się w co prawda nietypową i zapętloną, ale jednak spójną biografię mężczyzny, którego cechą charakterystyczną są dwie różne tęczówki. Najpierw widzimy go w dziecięcym łóżeczku, następnie jako chłopca kupującego w kiosku papierowy, nastolatka całującego się z dziewczyną i dojrzałego mężczyznę, podglądającego w aptece całujące się ekspedientki. Jednak to nie on wydaje się najważniejszym elementem tej opowieści, lecz zdarzenia, których jest obserwatorem – babcia dorabiająca sobie skrzydła z piór gołębi, ponurzy starcy czekający na koniec świata, płaczący goryl czy naprawiająca samochód zakonnica. Animator już w tytule nawiązuje do zjawiska znanego z teorii względności i konsekwentnie podąża za swoim konceptem, koncentrując się na tym, co dzieje się między obserwatorem a zdarzeniem oraz na nietypowych związkach łączących patrzących i wydarzenia. „Horyzont zdarzeń” odznacza się przede wszystkim ogromną dawką nietypowej wyobraźni oraz oryginalnym konceptem, świetnie sprawdzającym się w materii animacji. Ekscentryzm, tajemniczość, nielogiczność i absurd świetnie korespondują z plastycznością tego medium, z czego twórca znakomicie zdaje sobie sprawę i potrafił skorzystać. Zwraca uwagę również warstwa wizualna, nawiązująca do rysowanych animacji Priita Parna, choć utrzymana w kompletnie innym klimacie.