„Anomalisa”: Dotknąć realne

Coachingi, szkolenia, poradniki – z każdej strony atakują nas eksperci, przekonujący, że to właśnie oni wiedzą, jak żyć, jak być szczęśliwym, jak osiągnąć sukces, jak zwiększyć naszą produktywność. W pogoni za cywilizacyjnymi potrzebami – karierą, samospełnieniem – coraz bardziej zaczyna nam ciążyć banalność codzienności. Chcąc przeć do przodu jesteśmy zmuszeni do przywlekania grubej skóry, oddzielającej nas od małych przyjemności i wielkich wzruszeń. Kosztem jest jednak zanik wrażliwości i wszechobecna nuda. „Anomalisa” Duke’a Johnsona i Charliego Kaufmana jest klinicznym studium „burn-outu” – wypalenia nie tyle zawodowego, co życiowego. Jej bohater stara się przedrzeć przez powłokę rzeczywistości, by doznać czegoś autentycznego.

Bohater filmu jest jednym z nich – tych, którzy kreują potrzeby, płomiennymi przemowami zwiększają produktywność, dają iluzję rozwoju. Poprawia samopoczucia szefów firm zwiększając efektywność i polepszając statystyki sprzedaży. Jest guru telemarketingu. Przyjeżdża do Cincinatti, by wygłosić kolejny wykład przekonujący, że sprzedając coś klientowi – nawet przez telefon – należy się uśmiechać, bo to przecież nic nie kosztuje! Zapewne zgarnie za odczyt niezłe honorarium, spędzi noc w luksusowym hotelu, wypije parę drinków i będzie mógł wrócić do domu, w którym czekają na niego żona i syn. Brzmi nieźle. Z pewnością chętnie zamieniłyby się z nim dwie pracownice firmy żywnościowej, które wydały całe swoje oszczędności, by móc wziąć udział w jego wykładzie. Jednak Michael nie jest zadowolony ze swojego życia. Chciałby odejść od żony, nie kocha swojego syna, nienawidzi własnej pracy, przestał być wrażliwy na małe przyjemności. Czuje się pusty, samotny – dotknąć go może jedynie coś wyrywającego z oczywistości, jakaś anomalia, albo Anomalisa. Tak każe na siebie mówić napotkana kobieta – przypadkowo poznana fanka jego książki. Na tle innych wyróżnia ją nietypowa blizna nad okiem, poza tym jest zwyczajna, banalna, aż nazbyt trywialna. W oczach Michaela właśnie to sprawia, że jest niezwykła. Dzięki niej może zaznać smaku zwyczajności.

„Anomalisa” nie jest historią krótkiego hotelowego romansu znudzonego życiem biznesmana. To minimalistyczna opowieść o fundamentalnej zmianie, jaka zaszła we współczesnej rzeczywistości. Świat, w którym mieszka Michael składa się z lotnisk, hoteli, sal konferencyjnych, zdawkowych zdań, grzecznościowych zwrotów, pogaduszek o niczym. Jest banalny do cna, ale przez to wydaje się znajdować poza realnością. Francuski antropolog Marc Augé próbując opisać współczesność użył terminu „nie-miejsca” nazywając tak przestrzenie tranzytowe, niesprzyjające zawiązywaniu relacji, znajdujące się nieco poza czasem i miejscem. W tym prześwicie między realnością znajduje się właśnie Michael – wyrzucony na brzeg autentyczności, która w swoim składzie ma coraz więcej z tego, co popularne, przemysłowe, sztuczne.

Skrawek czegoś prawdziwego – choć trudno powiedzieć, czy jest to miłość, akceptacja, zrozumienie, szczęście, jakiekolwiek uczucie – odnalazł w telemarketerce nucącej radiowy przebój, który stał się w filmie symbolem przyziemności, gwarantującej stabilność tożsamości, nieposiadanej przez Michaela. Twórcy stanęli jednak przed niełatwym zadaniem: jak opowiedzieć o zmaganiu się z banałem, samemu w niego nie popadając i nie narażając się na zarzut o trywialność? Johnsonowi i Kaufmanowi znakomicie udało się rozwiązać ten problem – sięgnęli po animację, która nie udaje, że symuluje rzeczywistość. Nawet najbardziej realistyczne lalki, doskonale poruszane – tak jak te z „Anomalisy” – nie próbują nikogo oszukiwać, że są autentycznymi ludźmi. Dzięki sztuce animacji poszukiwana przez bohatera autentyczność, którą, jak mu się zdaje, w pewnym momencie dosięga, może wybrzmieć, nie popadając przy tym w śmieszność.

Główny bohater może irytować – a jego problemy wydają się być kwintesencją narzekań przedstawicieli „pierwszego świata”. W zarysowanej rzeczywistości dostatni, uprzywilejowani, sławni cierpią cierpieniem niedostępnym maluczkim – ich czytelnikom, słuchaczom, uczniom. To świat zbudowany hierarchicznie. Ci na dole niezgrabnie władający językiem, nieco nieokrzesani, barbarzyńscy w cywilizowanym świecie gładkich rozmów, wydaja się być nowymi dzikusami – nieskażonymi kulturą, ale szczęśliwymi ludźmi pierwotnymi z lektur Rousseau. Ich życie wydaje się pochodzić ze słów kiczowatego, radosnego pop-przeboju.

Trudno powiedzieć, jaki stosunek do pokazanego porządku mają twórcy – do ukazanej rzeczywistości, nie będącej szczególnie daleko od tej doświadczanej na co dzień przez mieszkańców Zachodu, przesiąkniętej korporacyjnymi stosunkami pracy, nierównościami społecznymi, kapitalistycznymi mirażami o równości i powszechności szans na finansowe zbawienie. Johnson i Kaufman jednocześnie przedstawiają swojego bohatera jako dupka i współczująco litują się nad nim – obserwując jak za „autentyczne” bierze zwyczajność, której nie potrafi na co dzień docenić we własnym życiu. Twórcy nie posiadają zacięcia krytycznego, nie starają się rozwalić zastanego porządku, który ewidentnie kieruje ich bohatera ku chorobie psychicznej. Nie kreują, a starają się odtwarzać – stwierdzają coraz lepiej obserwowalny fakt. To już wiele – wydanie odpowiedniej diagnozy o współczesności może być zaczynem jej kuracji. Na szczęście nie sytuują się ponad swoim bohaterem i przedstawionym światem – nie pouczają, nie dają wskazówek, nie oceniają. To byłaby droga na skróty, która musiałaby zaprowadzić ich na szlak śmieszności i niedorzeczności.

Charlie Kaufman jest znanym i bardzo cenionym w Hollywoodzie scenarzystą. Posiada charakterystyczny styl – meandryczny, szkatułkowy, nawiązujący do logiki snu. Dla fanów jego talentu „Anomalisa” może być niemałym zaskoczeniem – choć posiada w sobie ziarno schizofrenicznej narracji, stara się trzymać realności, by przebijając się przez nią spróbować dotknąć „realnego”. Kaufman ponownie wydaje się podążać w tym samym kierunku co w scenariuszach do „Zakochanego bez pamięci”, „Adaptacji” czy „Być jak John Malkovich” – ku tajemnicy tożsamości. Tym razem nie wybrał jednak żadnej efektownej, pokrętnej drogi, lecz prostą ścieżkę w głąb fundamentom ludzkiej psychiki i codziennych pragnień.