Akcja filmu Dominika Molla jest pełna niespodzianek. Zaczyna się na obsypanej śniegiem wsi znajdującej się na południu Francji, a kończy w Abidżanie. A gdy zostanie rozwikłana tajemnica zaginięcia, od której cała historia bierze swój początek, to wcale nie pozbędziemy się z naszych głów natłoku pytań. Francuski reżyser wykorzystuje klasyczny motyw kryminału, by przeprowadzić nas przez mroczny thriller, aż ku głębi niemniej ciemnej człowieczej duszy.
Alice ma romans z miejscowym hodowcą krów. Gdy pewnego dnia przyjeżdża do niego, mężczyzna zachowuje się dziwacznie – jest nieswój i demonstracyjnie odpycha kobietę. Kochanka zaczyna zastanawiać się, czy ma to coś wspólnego z wydarzeniami ostatnich dni, kiedy zaginęła na niedalekiej drodze pewna kobieta. Alice jedynie dostrzega pozory, ślizga się po powierzchni rzeczywistości, interpretując ją tak, by tworzyły w jej głowie spójną całość. Nie ma pojęcia, że tak naprawdę nie wie o wydarzeniach ostatnich dni niczego.
Moll podzielił fabułę na kilka rozdziałów. Każdy jest poświęcony innej osobie i z jej perspektywy oświetla tajemnicze wydarzenia. Wszystkie te postacie dodają własne cegiełki do obrazu, który zaczyna nam się z każdą sceną rysować coraz dokładniej. Wraz z rozwojem akcji zmienia się sposób opowiadania, a gatunki płynnie przechodzą jeden w drugi. Film rozpoczyna się niczym klasyczny kryminał, by przejść w thriller (nawet w odmianie cyber), potem pojawia się melodramat, a na koniec otrzymujemy kino psychologiczne z mocno zaznaczonym rysem społecznym. Czy to łączy się w spójną całość? Odpowiedź na to pytanie jest równie zawikłana, jak narracja filmu.
Wszystkie jest w porządku, gdy na ekranie twórcy eksponują mrok południowofrancuskiej prowincji i ponury zimowy klimat. Nadają się one znakomicie na tło kryminału. Ale to twórcom nie wystarcza, chcą mówić więcej i podróżować dalej. Ma to swoje dobre strony. Udało im się bowiem uchwycić ważną cechę snucia opowieści. Główna nić fabuły zawsze jest poskręcana z malutkich historyjek, o których zazwyczaj się nie wspomina. Postacie drugoplanowe mają przecież swoje życie, które w sposób zasadniczy wpływa na fabularną oś. Moll o tym wszystkim pamięta, rozbudowując fabułę, poprzez dołączenie kolejnych postaci i mikroświatów. Dzięki temu okazuje się, że zaginięcie kobiety na południu Francji może mieć ścisły związek z młodym mieszkańcem Abidżanu, który chciał jedynie trochę zarobić.
Mozaikowość tej historii potrafi wciągnąć w złożony, niejednoznaczny świat. Niestety robi się znacznie mniej ciekawie, gdy opowieść nieruchomieje i zaczyna koncentrować na psychologii postaci. Uwaga twórców jest podzielona w nierówny sposób. Osoby, które z początku wydają się kluczowe, bardzo szybko odchodzą na drugi plan, zresztą podobnie jak kryminalne tropy. Gdy do głosu dochodzi melodramat, wiarygodność pokazywanych wydarzeń i całe misternie budowane napięcie – ulatują. Bierze się to z tego, że twórcy postanowili opowiadać szeroko, a nie głęboko. Bardziej interesuje ich tworzenie panoramy wydarzeń, poprzez dokładanie kolejnych wątków, niż rozbudowywanie psychologicznych zawiłości postaci i relacji międzyludzkich. W konsekwencji niektóre – kluczowe dla fabuły – wydarzenia wypadają na ekranie zupełnie nieprawdopodobnie. Postacie wykazują się ogromną, nieumotywowaną naiwnością, która pcha tę historię do przodu, a zarazem sprawia, że z każdą sceną tracimy w nią wiarę.
„Tylko zwierzęta nie błądzą” złożone jest z dobrych intencji i ciekawych tropów, które ostatecznie nie wiążą się w spójną, przekonującą całość. Bohaterowie zachowują się irracjonalnie – a twórcom nie zależy, by ich tłumaczyć. A dla kryminału nie ma niczego gorszego niż utrata wiary w racjonalność – bo wtedy wszystko traci na znaczeniu, na czele z koronnym pytaniem: kto zabił.
Komentarze (0)